Trudno mi tak jednoznacznie napisać ile procent wędkarzy jest zaangażowanych w prace związku, mających chęć do zmian, chcących innego wędkarstwa z przewodnią zasadą złów i wypuść, a ilu wędkuje brutalnie mówiąc dla mięsa. Moim zdaniem 20-25% traktuje wędkarstwo jako sport, reszta to micha. 20% to są Ci co protestują na Twardej, ale jest reszta, te 70-80 procent. Ta reszta jest przeciwna temu co piszecie na tym forum.
Według mnie należy szukać naprawy wód w taki sposób, aby ci co zabierają nie byli 'stratni'. Tak właśnie zrobiono w Opolu, i to dało efekty. Wielu no-killowców uważa, że trzeba robić zmiany w ten sposób, że innym trzeba 'zabrać', czyli ograniczyć 'walenie w łeb' ryb. To nie jest wcale dobre rozwiązanie, bo wiadomo, że akcja rodzi reakcję. We Wrocławiu fani mięsa obalili odcinek no kill na Kanale Burzowym, reagując na ostre działania. Dlatego trzeba myśleć o wszystkich w PZW, nie zaś tylko spoglądać na naprawę przez pryzmat własnego 'ja'.
Jednym ze sposobów jest wytypowanie zbiorników, które zostałyby zarybiane większym karpiem (40 cm powiedzmy), np. dwa razy w roku. Wtedy wędkarze mieliby powiedziane, że jest to ekwiwalent za np. odcinek no kill lub górne wymiary ochronne. Rozsądnie wytypowane zarybienia pomogłyby ocalić drapieżnika, poprzez zarybienie w kwietniu czy maju (okres ochronny szczupaka i sandacza jest prawie zakończony).
Kolejna rzecz jaką można robić, to zebrać się w jednym kole, i dążyć do wprowadzenia swoich zasad na łowiskach jakimi się koło opiekuje. Można wnioskować o górne wymiary ochronne i ostro ograniczone limity, odstraszające żądnych mięsa dziadów. Oczywiście można tez robić wodę no kill. Władze okręgu nie powinny mieć żadnego problemu tutaj, ponieważ jest to w ich interesie. Im lepsze wody - tym więcej ludzi opłaci składki lub zawita na dzień lub kilka, płacąc odpowiednio. Rybna woda to też okazja na organizację zawodów, z których też będzie kasa. Oczywiście nie mówię o planach zrobienia z Zalewu Zegrzyńskiego wody no kill ale jakieś mniejszej, gdzie nie ma sieci i nikt tego nie ma w planach. Takiej wody okręgom nie powinno być 'żal'.
Przykład opolski i katowicki wyraźnie pokazuje, że wody no kill nie działają jeżeli nie ma ludzi chcących się nimi opiekować. I to właśnie jest ważne, aby wędkarze się zebrali i zaczęli działać. Jeżeli jak pisze Leśny jest 20% wędkarzy łowiących sportowo, to dlaczego nie przejmą władzy oni w kilku wybranych kołach? Po jakiego grzyba jest ciągle narzekać, kiedy można coś zrobić? Trzeba liczyć nie na kogoś, ale na samego siebie. I to właśnie pokazuje przykład Opola. Tam była garstka zapaleńców na początku i jedno koło i jeden zbiornik no kill. Teraz jest takich wód kilkanaście. I nie ma się co łudzić, że wędkarze w okręgu opolskim wypuszczają ryby. Robi to właśnie te 20% jak nie mniej.
Moje pytanie brzmi, dlaczego to, co udało się w Opolu, ma się nie udać w Warszawie? Przecież procent tych co wypuszczają jest podobny jak nie taki sam. W Opolu jest inny klimat? Może mniejszość niemiecka za tym stoi?
Do tego Warszawka to Kolendowicze, Szymańscy, Waliccy i cała masa innych wędkarskich celebrytów chcących nowego. Dlaczego się więc nie udaje?
Według mnie problemem jest paraliż organizacyjny i ogólne gadanie, że się nie da. Jestem pewny, że gdyby nie przykład opolski, wiele osób rugało by mnie za moje pozbawione realności pomysły. Ale to się wydarza, w PZW! Bedyński i spółka to nie kretyni, wiedzą, że trzeba sobie zabezpieczyć 'tyły'. W takim okręgu katowickim, prezes okręgu Iwański - 'multi-tool', bo jest i wiceprezesem PZW, szefem kapitanatu, zasiada w komisjach - jest za tworzeniem łowisk no kill i wspiera tych co je chcą tworzyć. Jakoś 'Iwan' nie jest zatwardziałym fanem brania zawsze i wszędzie. I mu się to opłaca
Dlaczego więc inni baronowie, jak Bedyński, nie mieliby iść w jego ślady?
I tu wracamy do tego, że za łowiskami no kill muszą stać wędkarze. Nie ma sensu narzucać swej woli wędkarzom, jeżeli oni takich wód nie chcą. Inaczej jest, jak są tacy, co się zbiorą, założą własną SSR, i będą tej wody pilnować. Po kilku latach woda dojrzeje i stanie się nie lada magnesem. W tym roku opolskie zbiorniki no kill przeżywały najazd. Okręg na tym wyszedł bardzo dobrze, bo nie musiał wydać kasy na te wody, za to kasa płynie. Zarybienia trafiają do pobliskich wód gdzie się zabiera ryby, i wszyscy praktycznie są zadowoleni (oczywiście oprócz tych, którym ślina cieknie na myśl o rybach z wód no kill).
Uważam, że za bardzo wielu przykuwa uwagę do rybaków i odłowów, nie widząc jakby, że trzeba stosować metodę małych kroczków. Czyli zacząć od czegoś, i to rozwijać. Właśnie większość wędkarzy chce zbyt wiele, i się parzy kiedy ponosi klęskę. Po czym tkwi w stanie zawieszenia. Do tego nie ma co liczyć, że prezes koła Tadek lub Stanisław, co pamiętają okupację hitlerowską, zrobią wody no kill lub wprowadzą górne wymiary ochronne. Tu trzeba działać samemu