@LUK zaskakująco często udzielasz się w temacie PZW, powiedz proszę co skłoniło Cię do obrania takiej nieprzyjemniej ścieżki?
U mnie w kole PZW 13 lat temu było ok 400 składkowiczów, którzy płacili średnio 180zł (+30 zł jeżeli nie przyszli na wiosenny "czyn"). Zarybiano karpiem i japońcem handlówką wpuszczając go zawsze na Wiosnę i ustanawiając 3 tygodnie "zakazu połowu" aby ryba się "przystosowała". Po tym czasie czyli gdzieś w połowie Kwietnia nad wodę ruszała cała masa składkowiczów i zaczynało się Eldorado. Ryby brały na wszystko i bardzo agresywnie, co bardziej cwani składkowicze nęcili sobie już miejsca tydzień przez zniesieniem zakazu połowu. Siedząc 3 godziny w nęconym miejscu złowienie 15 karpi nie stanowiło problemu, częstym widokiem była wymiana złowionego i trzymanego już w siatce karpia na większego w myśl 2szt karpia i 4kg innych ryb limit dzienny. Takie Eldorado trwało do końca Maja. Z nastaniem Czerwca coraz częściej było już słychać głosy: "przełapane", "bezrybie", "szkoda przychodzić", "teraz to tylko dziadki koluchy i płotki mają w siatkach", "tfu! PZW złodzieje!, połowę mojej kasy co zapłaciłem ukradło", "trzeba będzie w przyszłym roku wziąć sobie dłuższy urlop w Kwietniu"
Kiedy składkowicze uświadomili sobie, że łowienie na spławik karpii i japońców nie ma większego sensu przestawiali się na żywcówki i masowy odłów szczupaka (limit dzienny 2szt). Mały karaś na kotwicę i masowa eksterminacja populacji szczupaka czekając aż "dobrze" łyknie. W większości przypadków nawet szczupaczki ~40 cm padały ich łupem z uwagi na zniszczony przełyk.
Z nastaniem Sierpnia i opadającym na dno badylem zaczynało się polowanie na "cwane karpiszony", te które jakimś cudem przetrwały Wiosnę udając się w głąb zbiornika na ~60m od brzegu. Do akcji szła wtedy proteina własnej roboty i gruntówki. To było już zajęcie dla "wytrwałych" bo można było kilka dni siedzieć bez brania ale jak to mówili: "warto bo trafiają się takie po 5kg i jest co obgryźć"
Od początku Września zaczynało się eldorado szczupakowe na dwóch innych zarośniętych pod wierzch w czasie lata zbiornikach. Traktowano je jako dołki z, których trzeba wyjąć ryby bez znaczenia na wymiar ochronny i limit połowu. Powodowało to, że złowienie lina czy japońca większego niż 12 cm było wyzwaniem jednak jak mówili: "tak musi być przecież szczupak musi mieć co jeść a wiesz jak na japońcu rośnie?".
Teraz po 13 latach sytuacja uległa zmianie, tylko niestety widzę symptomy powrotu do przeszłości. Liczba składkowiczów zmniejszyła się z 400 do 150, koszt wzrósł z 180 do 300zł. Z tego co się orientuję główną przyczyną tego stanu był brak czasu, ludzie mieli ważniejsze sprawy na głowie niż łowienie ryb + młodzież praktycznie nie istniała wędkarsko + mięsne dziadki zwyczajnie spoczeły w pokoju. Dzikie zbiorniki zaczeły się odradzać na tyle ile pozwoliły warunki środowiskowe (koluchy + japońce zmniejszają przyrosty innych ryb). Na głównym zbiorniku wprowadzono mniejsze limity zabierania ryb, zwiększono wymiary ochronne oraz wprowadzono maksymalne wagi dla karpii tak aby istniał skrawek wody do zagospodarowania dla karpiarzy.
Ta Jesień jest pierwszą po 13 latach w której zauważyłem większą liczbę wędkarzy nad wodą, nawet dzikie zbiorniki gdzie nikt się ostatnimi laty nie zapuszczał stały się miejscem pielgrzymek spinningistów głównie w wieku 18-45 lat. Część z nich zwłąszcza młodszych wypuszcza ryby i to duży plus jednak zdecydowania większość zwyczajnie w świecie łąduje je do wora
zgodnie z limitem. Główny zbiornik musiał zostać zarybiony szczupakiem po ostatniej dekadzie masowych odłowów dlatego większość osób łowi na tych dzikich.
Moim zdaniem najlepszą alternatywą dla PZW byłoby utworzenie zbiorników klubowych na wzór UK, niezależnych od siebie grup ludzi, którzy konkurując miedzy sobą podnosili by jakość i rybostan wód pod swoją opieką. Mogliby wprowadzać innowatorskie rozwiązania, które wolny rynek tj. wędkarze by akceptowali bądź odrzucali na zasadzie prób i błędów. Rzecz prosta jednak każda próba decentralizacji napotyka ogrómny opór w post komunistycznym państwie polskim.