Podzielę się z Wami moimi spostrzeżeniami dotyczącymi bytowania ryb i ich aktywności na podane przynęty.
Mój wpis chciałbym rozpocząć od wszechobecnej manii marketingowej na konkretne typy przynęt. Zawężę temat tylko do przynęt spiningowych. Otóż mamy super fajne wobki produkcji własnej kolegów po kiju, mamy na półkach sklepowych hurtem robione markowe przynęty itp itd. A wczoraj życie pokazało mi, że cały ten marketingowy szum jest ok kant tyłka rozbić. Bo sęk w tym żeby znaleźć miejsce bytowania ryb. A podana przynęta ma tutaj według mnie drugorzędne znaczenie.
Pojechałem nad Odrę do miejscowości Ścinawa. Zacząłem wędkować w porcie tradycyjnie od obrotówki - otwierając mój nie za duży arsenał - wybór padł na obrotówkę firmy Jaxon o rozmiarze 2 z paletką malowaną na wzór okoniowy z tym, że z elementami żółtymi. Pierwsze kilka rzutów pusto ale obławiam dalej. Rzut lekko za daleko w podwodną roślinność - szybkie szarpnięcie - obrotówka spadła z roślin i podczas wybierania powstałego w skutek tego szarpnięcia luzu poczułem opór - po chwili piękny 50 cm szczupaczek powitał mnie na brzegu. Obławiając dalej opaskę tak małą przynętą liczyłem na okonia i faktycznie po kilkunastu rzutach i sprowadzaniu przynęty wzdłuż opaski - melduje się 25 cm pasiasty towarzysz. Miejscówka w której byłem ewidentnie zdradziła mi w ten sposób bytowanie ryb drapieżnych. Toteż nie ruszając się z niej obławiałem ją dalej. Zmieniłem obrotówkę na Spinmada Impulse. Kilka następnych rzutów i siedzi piękny szczupaczek 60 cm. Rzuciłem jeszcze kilka razy i postanowiłem, że pójdę dalej obławiać główki, klatki, warkocze etc. Tego dnia (wczoraj tj 26.08) nie było praktycznie w ogóle widać aktywności bolenia. Mając w głowie więcej teorii niż praktyki dotyczącej rzecznego spinningu wszedłem na pierwszą główkę. Tradycyjnie zacząłem obławiać rejony przybrzeżne sukcesywnie rzucając bliżej środka klatki - nic zero kontaktu. Obławiałem tak stronę napływową, zapływową, warkocz, granice nurtu i spokojnej wody i wszystkie głębsze miejsca w klatkach - przeszedłem tak z 10 główek bez kontaktu z rybą. Toteż pomyślałem, że wrócę na miejscówkę przy cyplu w porcie gdzie złowiłem trzy pierwsze rybki - może będę miał jeszcze jakiś kontakt z rybą - pomyślałem. Niestety podczas powrotu zaczepiłem mojego spinmada o kamień. W momencie obławiania jednego z warkoczy stojąc na szczycie jednej główki rzucałem w warkocz na szczycie drugiej główki. Szybka akcja przechodzenia z tak zaczepioną przynętą przez gąszcz pokrzyw przyniosła sukces w postaci tego, że dostałem się na szczyt główki przy której zaczepiony był wobler - niestety moja "januszowość wędkarstwa" nie pozwoliła mi uratować przynęty. Głębokość na jakiej zaczepiony był wobler to na oko po kolana wody. W okularach polaryzacyjnych doskonale widziałem dno, nie widziałem jednak przynęty. Zamiast zdjąć buty podwinąć spodnie wejść spokojnie do wody i po lince odczepić przynęte, zacząłem odbijać w drugą stronę co spowodowało przetarcie plecionki. Pomyślałem dopiero później - wejdę poszukam go, tak zrobiłem. Niestety 45 min macania kamieni nie przyniosło rezultatu. W skutek czego musiałem zmienić przynęte - założyłem Dam Effzett nr 4 i skierowałem się w stronę wspomnianego wcześniej portu. I właśnie tu jest punkt kulminacyjny mojego wywodu. Na tą wspomnianą obrotówkę rzucając w miejsce, z którego wcześniej wyjąłem 60 cm szczupaczka po dosłownie kilku rzutach poczułem uderzenie. Na brzegu zameldował się on - 60 cm szczupaczek. Nie mam pewności czy to akurat ten, którego złowiłem wcześniej, ale myślę, że prawdopodobieństwo takiego scenariusza jest wysokie. Po tej rybce zadowolony spakowałem klamoty i wróciłem do domu. Wszystkie złowione przeze mnie rybki odzyskały w bardzo dobrej kondycji wolność.
Wieczorem w domu przy piwku zacząłem rozmyślać o tym dniu i doszedłem do wniosku, że przy aktywności żerowej ryby nie ma różnicy jaką się przynętę poda - trzeba po prostu znaleźć miejsce w którym drapieżnik przebywa i to w moim odczuciu jest 80% sukcesu kolejne 20% to czy akurat żeruje czy nie. To jeśli chodzi o szczupaka, okonia.
Z doświadczenia powiem też tyle - łowienie boleni jest kompletnym zaprzeczeniem powyższej teorii. Jak złowiłem pierwszego i do tej pory jedynego bolenia zrozumiałem jak fajnie jest mierzyć się z tą rybą. Kupiłem woblerki dedykowane temu gatunkowi i do dziś nie złowiłem ani jednego mimo wielokrotnie zaobserwowanego ataku tego jegomościa. A ów pierwszy został złowiony, a jakże, na obrotówkę Dam Effzet nr 3 ze srebrną paletką - musiałem mu rzucić pod pysk bo atak był momentalnie po wpadnięciu przynęty do wody. Mimo wielokrotnych prób przechytrzenia rapy i używania mnóstwa przynęt nie udało mi się skusić rybki do brania
I za to właśnie kocham wędkarstwo.
Pozdrawiam kolegów po kiju.