3 na 4 październik. Nottingham. Rzeka Trent.
Wolne! Nareszcie czas na wędkowanie!
Uzbrojony jak się należy jadę na zasiadkę. Rzeka dziś płynie dość leniwie. Ostatnie opady napawają optymizmem. Miejscówka jak zawsze zaśmiecona. Zbieram śmieci do worków i układam pod drzewem. Rano trzeba zabrać. O 16 uzbrajam sprzęt, klipuje żyłkę, nęcenie i zestawy lądują w wodzie. Około godziny 18 odwiedził mnie kolega z pracy. Znajomy Węgier przywiózł po butelce Perły, siedzimy i rozmawiamy delektując się ciszą i piękna natura, wymieniając opowieści wędkarskie. Wyjątkowo piękna pogoda. Aż nie możemy się nadziwić. Okoń wspaniale szaleje przed naszymi nosami.
O godzinie 21 gdy byłem już sam, zmożony, kładę się w namiocie. Twórczość Bogusława Wołoszańskiego umila mi odpoczynek przy obserwacji szczytówek. Woda wręcz stoi. Jak nigdy na Trencie. Zegarek daje znać iż wybiła 22. Kilka sekund później atomowe branie! Hamulec świszczy, piszczy sygnalizator, świetlik rysuje paraboliczne linie. Po zacięciu szybka nauka operowania hamulcem nowej Daiwa Ninja. Wiem już co jest na haku. Długo czekałem by znów to poczuć. Sama frajda. Ten moment mógłby się nie kończyć gdyby nie ryzyko wyczepienia haka. Ryba wchodzi w zaczep. Chwilkę czekam, delikatnie luzując zestaw. Udało się! Po wyjściu z niego przypon z żyłki Drennan 10lb pęka. 1:0 dla brzany. Ehh. Zdarza się. Wyciągam nowy i zakładam. Zestaw ląduje w wodzie. Po 10 min. powtórka z rozrywki. Branie pierwsza liga. Znów czuję znajomą moc ryby. Rozpoczyna się walka. Tym razem omijam zaczep. Ryba po paru minutach wchodzi na płyciznę i zaczynają się odjazdy spod nóg. Coś pięknego. Dobrze, że woda dziś tak nie rwie. Walka trwa w najlepsze. Wtem słyszę znajomy głos dobiegający z mostu. Kolega dzwonoił wcześniej i się zapowiedział. Zapraszam go pośpiesznie do siebie i wracam do walki. Moim oczom ukazuje się moja nowa życiówka brzany. Nie dowierzam. Na macie ląduje 80cm szczęścia! Nogi jak z waty, łza poleciała ze szczęścia. Kolega dociera. Strzela fotkę mojej ucieszonej gęby i słusznej ryby. Okaz ląduje w wodzie, podtrzymuję go chwilkę. Nabiera sił i majestatycznie, nieśpiesznie odpływa. Z podniecenia nie mogę usiedzieć. Pogadanka z kolegą przy papierosie i kawie. Dochodzi godzina 2 w nocy. Jestem znów sam. Cisza. Bez brań. Hamulce poluzowane, sygnalizatory włączone. Wracam do książki. Budzik ustawiony na 3. Budzę się i szukam wzrokiem szczytówek. Czas zwalnia, czuje ucisk w piersi. Nie odnajduję jednej ze szczytówek na tle nieba. Przecieram oczy. Jedna z podpórek jest delikatnie przekrzywiona. Dociera do mnie powoli co się stało. Zesztywniałem lecz trzeba szybko i trzeźwo myśleć. Dlaczego tak się stało? Dlatego, że Hubert idąc spać nie odklipowal jednej z żyłek cholera jasna! Banał. Dlaczego nie słyszałem sygnalizatora? Na dźwięk hamulca wstaję na równe nogi a tu? Ehh. Bij, zabij - nie wiem. Ściągam drugi zestaw. Zakładam najcięższy koszyk. Wykonuje 25-30 rzutów z gliną z nadzieją zaczepienia zestawu. Tracę koszyk. Zakładam drugi. Idę na kolejną pobliską miejscówkę. Może tam spłynęła? Pudło. Na myśl o zapiętej, szamoczącej się bezsilnie wielkiej brzanie serce się kraje. Nic tylko dać sobie samemu "po papie". Dwumiesięczny Korum Twin Tip+ uzbrojony w młynek Ninja zniknął pod wodą. Spełnił swoje zadanie. Lecz dlaczego tylko raz?!
O godzinie 4 nad ranem miejscówka skąpana we mgle. Teraz punkt widzenia się zmienił. Już nie jest przyjemnie cicho tylko ponuro jak na cmentarzu. Nalewam sobie gorącej kawy z termosu. Siadam w fotelu. Skręcam mocnego papierosa i chowam twarz w dłonie. Aż mokro pod powiekami. Lekkomyślność? ? Głupota? Zapominalstwo? Jakkolwiek to nazwać to nie może mieć już miejsca w przyszłości. Za błędy się płaci. Szkoda ze woda zabrała mój najlepszy zestaw a nie kij stojący obok. Patyk z młynkiem + duża, być może okaleczona ryba na haku płynie sobie w tym czasie gdzieś po Trencie, a ja piszę ten post, spoglądając co jakiś czas to na wodę, to na drugą szczytówkę od kompletu, która mi pozostała. Mam nadzieje, że ktoś jeszcze znajdzie tą wędkę i będzie mu dane się nią cieszyć a rybce nic złego się nie stało. Teraz " idę się wywstydzić" do namiotu i myśleć o kolejnych nadgodzinach w pracy, żeby "odkupić" winy.
Godzina 5:06
Z wędkarskim pozdrowieniem i przestrogą - Hubert głupol.