Może nie gumy, ale nad moją wodą jest gość, który łowi sandacze na trupki.
Trupki w jakiś magiczny sposób nasącza, aromatyzuje jakimś specyfikiem.
Efekty ma więcej niż rewelacyjne, bo ma komplet sandaczy w godzinę, a ilość łowionych ryb jest astronomiczna w porównaniu do innych osób.
Czasami jest tak, że jest nas około 4-5 osób każdy na sandacza, a tylko on ma brania.
Gość nie chce zdradzić sposobu, wszystko chowa skrupulatnie, a jak podejdziesz podczas holu ryby to chce cię zabić, żebyś nie zobaczył i poczuł tego aromatu.
Raz jak podszedłem to gość przestał zwijać i czekał aż odejdę