Jestem w kontakcie z ludźmi stamtąd (mam też tam znajomych samorządowców) i moja ocena jest taka. Na Mazurach oprócz kłusownictwa, które jest tam wręcz dziedziczne (na wsiach przechodzi z ojca na syna), to jest też ten problem, że PSR po cichu współpracuje z gospodarstwami rybackimi (często nawet płaci się strażnikom za pracę na ich rzecz). Dlatego też kontrola użytkowników rybackich to fikcja, także biorąc pod uwagę liczbę etatów w PSR. Jeżeli zarybienia są papierowe albo zarybia się mikroskopijnym narybkiem (jak i przy obecnej presji oraz warunkach środowiskowych), to można czekać latami na odrodzenie się zbiorników.
Znam gospodarstwa rybackie, którym ostatnio przedłużono użytkowanie obwodów rybackich na ponad 20 lat. Tak naprawdę bez względu na to jak ktoś dzierżawi/użytkuje dany zbiornik, to w ten sposób może go użytkować całe pokolenia. I tak się obecnie dzieje, bo dzięki prawu pierwszeństwa w użytkowaniu obwodów rybackich, zbiorniki pozostają "pod zarządem" danego podmiotu na dziesięciolecia - bez względu na to, czy tam w rzeczywistości są ryby, czy ich nie ma
Szczególnie na Mazurach widać też problem "lokalnych układów" . Mamy więc układy pomiędzy samorządem lokalnym (urzędnikami), lokalnymi przedsiębiorcami, służbami oraz właśnie i użytkownikami rybackimi (np. gospodarstwami rybackimi). Wszyscy tam ostro nastawili się na czerpanie garściami z unijnych funduszy, więc w następnych dziesięcioleciach nic się tam nie zmieni. Będzie tak jest dzisiaj. No może oprócz paru jezior w PZW na których przestanie się rybaczyć, a skupi się na gospodarce stricte wędkarskiej, aby gawiedź czuła, że PZW to jest jednak związek wędkarski. Obecnie mamy tam więc ostrą konkurencję pokarmową. Jak wędkarz nie zabierze ryb, to rybak weźmie albo kormoran zje. Do tego w kolejnych latach problem eutrofizacji jezior będzie tylko postępował.
I jak tu mają być ryby w takiej ilości, aby opłacała się turystyka wędkarska, skoro zarybia się mikroskopijnymi rybami, a presja jest na wszystko co żyje w wodzie i co ma więcej niż 10 cm ? Do tego dochodzą ścieki oraz inne syfy komunalne i turystyczne + rolnicze nawozy i mamy tam teraz jeden wielki bajzel, który tylko zostanie "zabetonowany" na kolejne lata przez polski system "racjonalnej" gospodarki rybackiej wraz z dostępem do unijnych środków
Stąd też dziś mamy te wspominki o czasach PRL, gdy zakłady zarybieniowe prężnie działały, bo ryby z Mazur miały wyżywić całe społeczeństwo w Polsce i gdy się je powszechnie jadło, a nic innego nie było wówczas w sklepach. No, ale te czasy nie wrócą. Dziś to stara się powszechnie oszukiwać na zarybieniach, aby zarybić jak najtaniej z uwagi na koszty i zyski płynące z rybactwa (oprócz unijnych dotacji itp.). Dziś kończy się na produkcji drapieżnika z przeznaczeniem dla potrzeb gastronomii, poddając go ciągłej presji. Dziś w obrocie gospodarczym nie ma chętnych na płoć, leszcza itp. Cała presja skupia się więc na drapieżnikach. A jak na nich skupia się presja rybaków i wędkarzy, to mamy w wodzie jedno wielkie gówno, bo cała piramida troficzna zbiornika się chwieje. Do tego dochodzą "ścieki turystyczne" i te lokalne oraz kormorany. Tam na Mazurach nic się nie zmieni w następnych latach. Będzie tak jak jest teraz, bo gdy nie ma realnej kontroli nad tym komunistycznym tworem, czyli racjonalną gospodarką rybacką, to myszy harcują