Znam podobną sytuację, jednak droga po której jeździli wędkarze faktycznie należała do jakiegoś rolnika. Kiedyś, w zamierzchłych czasach jak Barycz była rzeczką, którą jeszcze poznawałem, żeby dojechać do niej trzeba było jakieś 100m. przejechać prywatną drogą (o czym nie wiedziałem). Głupi nie jestem (chociaż niektórzy tak twierdzą, jak np. czasami moja żona) i trzymałem się drogi, a auto zostawiałem na poboczu (nikomu nie wadząc), dookoła oczywiście pola z jakimiś uprawami. Rzeczka w tym miejscu, to w miarę długi, prosty odcinek, a jakiś kilometr wyżej zaczyna się las i do Baryczy wpada inny ciek, ryby najbardziej lubią właśnie tamto miejsce. Nie raz zostawiałem auto obok wału i chodziłem tam z tobołami. Wszystko skończyło się wtedy, kiedy ktoś wymyślił sobie, że dojedzie do tego miejsca autem (tam gdzie zaczyna się las) - ale nie wałem, co jest niedozwolone, a polem, które ciągnie się wzdłuż wału - jak myślicie - co się stało?? Na polu powstała w ten sposób droga, właściciel się wściekł i postawił szlaban z napisem prywatne... Z jednej strony się nie dziwię, z drugiej - przez takich lulków cierpią wszyscy...
Z innej trochę beczki...
Wczoraj wziąłem wędki po południu i pojechałem do Gołuchowa (to następny przykład, gdzie nie można wjeżdżać autem - wzdłuż jeziora ciągnie się pole, ale ten zakaz jakoś wszyscy pomijają - to tak na marginesie) Mówię - nie będę szukał miejsca nie wiadomo jak daleko i rozlokowałem się na pierwszym wolnym... Jakieś 50 metrów dalej (stanowisko obok) siedziały dwie rodziny, które zrobiły sobie piknik. OK. - ja rozumiem, woda jest dla wszystkich i można, ale w tym wypadku radio włączone, wtórowanie piosenkom z radia, krzyki, ryki... Poszedłem zwrócić delikatnie uwagę, że ludzie przyjechali posiedzieć w ciszy i spokoju - to tamci radio specjalnie "na ful" i jeszcze głośniej...
Jak dla mnie brak kultury i wychowania, jakiejś ogłady i takie myślenie - mój jest ten kawałek wody i spier*** Tylko od kogo mają uczyć się te dzieciaki, które tam były??? Przykład idzie z góry...