Ja kupiłem w wakacje nad morzem w porcie trochę śledzi, które zamroziłem. Łowiłem na nie sumy w sierpniu z marnym skutkiem. Nie złowiłem ani jednego. Dużo lepszy okazywał się pęczek rosówek, albo wątróbka. Teraz chciałbym się wybrać na sandacza i na miętusa. Ponieważ nie mam uklei, które ponoć są najlepsze jako przynęta zarówno na jedną jak i na drugą rybę, skazany jestem na rzeczonego śledzia, którego zostało mi jeszcze trochę w zamrażalniku. Nie wiem tylko, czy to dobry pomysł w świetle doświadczeń z sumami. Tym bardziej, że miejscem, w którym będę łowił to środkowa Wisła - mniej więcej te same miejsca, na których robiłem zasiadki sumowe. Widziałem na filmie z wyprawy Lucjana na sandacza, że w Anglii można kupić martwe rybki. W kraju, w sklepach wędkarskich nigdzie nie widziałem ani płotek, ani uklejek. Jedynie karasie można kupić na żywca, ale tej metody akurat nie preferuję. Pytanie, czy martwy karaś sprawdza się taka samo jak ukleja? Czy ma ktoś może doświadczenie z łowieniem drapieżników na ryby morskie?
P.S. Tego śledzia kupiłem, ponieważ przeczytałem gdzieś na forum (chyba na "Wędkuję.pl), że to doskonała przynęta właśnie na suma. Okazało się być inaczej.