Od zawsze łowię leszcze na głębokościach rzędu 8-10 m. Nigdy nie stosowałem koszyków z dnem. Takie koszyczki, kiedy łowię na wodzie stojącej, nie są mi niezbędne. Mówiąc szczerze, nie lubię ich. Sprawę załatwia odpowiednie dobranie zanęty i jej rozrobienie, ewentualnie owinięcie koszyka taśmą (lub okrycie go stosowną nakładką).
Nie czarujmy się, skoro masz problem ze złowieniem leszczy w danym miejscu, to trzeba wziąć pod uwagę taką możliwość, że ich tam po prostu nie ma
Tam gdzie łowiłem, pierwsze w zanętę wchodziły płocie i krąpie, jednak leszcze zawsze po pewnym czasie je przeganiały. W zasadzie to raczej standard, że drobnica pierwsza melduje się w łowisku. Niestety, w ostatnich latach już nic nie przegania drobnicy, a złowienie kilogramowego leszcza graniczy z cudem równym temu z zamianą wody w wino.
Sensowne leszcze wytępione, drapieżniki wybite, a ja dziś znów kupiłem zezwolenie na te cholerne jeziora
Sentymenty i wiara w lepsze czasy chyba mnie kiedyś zabiją. Jest źle, ale szybciej zwariowałbym, będąc skazanym na łowienia na wodach komercyjnych, nawet rybnych, niż łowiąc na starych śmieciach