Dzisiaj kolejna sesyjka ze spławikiem.
Mam katar i powinienem pisać magisterkę, ale przecież jest super pogoda..
Tym razem inne łowisko jakieś 3 km od mojego mieszkania, zatoka połączona z Odrą. Głębokość w miejscu gdzie łowiłem ok 1.5m- idealnie!
Jestem nad wodą ok 15:15, szybkie gruntownie, myślę - jest super, ładny blacik. Rozkładam graty i równo 15:33 pierwszy rzut. Jakieś 7-8 m od brzegu, wiatr w twarz więc pada na wagglerka drennana 2g. Do wód leci pinka, konopie, kukurydza i tym razem czysty mmm, wszystkiego po trochu na start.
Nie mija wiele czasu jak wyciągam ukleje, taka z 20, jak na ukleje całkiem spoko. Następne 1.5h to nieustannie rosnąca frustracja, bo miałem może z 15 brań i żadnego nie mogłem zaciąc.. Robak wyssany, haczyk b911 nr 20.. Ok 18 zacinam okonka, następnie siada klenik, później pojawiły się fajne wzdręgi. Pewnie bym się bardzo cieszył ale po tych ostatnich, te ok 20 nie robią wrażenia
Wybiła 19:30, na haku 2 czerwone pinki. Piękne branie podnoszone i dźwięk hamulca, oho, będzie o czym pisać mówię
I taki oto zielony kolega ładuje w podbieraku. Powiecie że TYLKO 36cm, jednak ja się na lina wtyczekałem kilka lat, jeszcze z dzikiej wody. Uznacie że jestem chory psychicznie ale śmiałem się na głos i miałem ochotę skakać
Po nim weszły krąpie, takie pod 25 i bardzo grube, jednak ja chciałem kolejnego lina
I miałem.. Chyba.. Po jakichś 3m ryba spadła, haczyk 20 chyba zrobił swoje.
Ryby nie chciały reagować ani na kukurydze, ani na czerwone robaki. Dobrze sprawdzaly się tylko 2 czerwone pinki na haku 20 i przyponie 0.10, a niepodzielnie panowała kanapka, jedna czerwona, jedna żółta pinka.
Dzięki jeśli ktoś doczytał do końca
Pozdrawiam i połamania