Koledzy, problemem nie jest to, że ktoś siada na moje nęcone miejsce. Problemem jest to, że „ktoś” nas chce skłócić, abyśmy nie byli jedną zgraną wędkarską rodziną. Takimi zgranymi osobami źle się rządzi. A kiedy się kłócimy, to sami widzicie co się dzieje. Nic nie możemy sami zrobić. Żadnego punktu regulaminu zmienić. Mamy robić tak, jak nam mówi wierchuszka. I każdy ma inne zdanie, bo tak mam z mózgów zrobiono sieczkę (innym gówno).
Problemem, który nadmieniłem jest to, że ja będąc w zgodzie z prawem muszę opuścić rybne łowisko, (które sam zorganizowałem, bo inni raczej ryb nie łowili, tylko mi kibicowali), i kiedy wędkarze opuszczą łowiska, na ich miejsce wkraczają łowcy, dla których nie istnieją limity, zasady, prawo.
Problemem jest to, że dzieje się to zgodnie z obowiązującym prawem, bo zgodnie z nim, musisz w godzinę po zachodzie słońca opuścić łowisko. Woda nie jest chroniona w ogóle. Pytam, dlaczego? Obecność wędkarzy jest niewątpliwie psychologiczną ochroną, brak wędkarzy, to „róbta co chceta”.
Często przejeżdżam nocą mostem w pewnym mieście i jest tam zatoka, która ma połączenie z Odrą. Jeśli jadąc przypuśćmy o północy i widzę na lodzie światełka, to co one tam robią? Kłusownicy robią sobie swoiste Wszystkich Świętych?
Czasami wstyd przed innymi kolegami że robi się coś niewłaściwie jest większym prawem niż całe to zasrane prawo, które jest tylko z nazwy.