Niestety, w dzisiejszych czasach nie jest łatwo wstrzelić się z gazetami wędkarskimi w rynek. Kiedy dawniej kupowałem wiele papierowych numerów, zauważyłem pewną systematyczność. Otóż każdego miesiąca było o tym samym, czyli o linach w kwietniu, szczupakach w maju itd. Do tego wiele rzeczy to były odgrzewane po raz kolejny kotlety. Po pewnym czasie doszedłem więc do wniosku, że trudno o coś nowego, praktycznie wszystko już było, WMH czy WŚ stał się przewidywalny i nudny.
Najgorszy był zawsze dla mnie spinning. Miałem wrażenie, że napisano o nim już wszystko. I to jest właśnie problem w Polsce. Większość gazet skupiało się na spinningu, a tam nowości nie ma wiele. Dlatego wiało nudą na maksa... Nie wiem czy dałbym radę poczytać o kolejnej wyprawie Kolendowicza, to tortury dla mnie
I te tytuły. Sandacze z zaporówki, sandacze z niżówki, sandacze na koguty i tak dalej i dalej.
Polska ma też inny problem. Otóż w UK wyczynowcy różnej maści chwalą się jak wygrywają zawody, wiele artykułów poświęconych jest scenie zawodniczej. U nas tego nie ma, zawodnicy ukrywają skrzętnie wiedzę, niczym Gollum swój pierścień
To już powoduje spory rozdźwięk, bo tego typu informacje są bardzo interesujące. Taki Steve Ringer w Angler's Mail co tydzień pisze o taktyce, o tym jak mu poszły jakieś zawody, o zmianach jakie wprowadza. To naprawdę wciąga. U nas tego nie ma. Wyczynowcy piszą to samo w sumie, banały o zanętach dodatkach i takie tam. Nie pomaga też tu formuła zawodów. Bo u nas spławikowe zmagania to specyficzny regulamin i bezrybne łowiska, dlatego każda tajemnica jest na wagę złota, i taką pozostaje. Trudno też kupić gazetę, co jest o wszystkim. Warto wydać kasę na jeden artykuł Adama Niemca?
Dlatego pomaga zmiana redaktorów, dopuszczanie coraz to nowych ludzi, prezentowanie innego spojrzenia. Według mnie wiele złego w polskim wędkarstwie zrobiło wyczynowe podejście (spławikowe). Przedstawiało się tutaj kolejne recepty na łowienie dużych ryb lub sporych ilości mniejszych, w warunkach typowo pod zawody. Do dzisiaj masa ludzi uważa, że leszcze czy inne ryby powinno się łowić wg zaleceń Gutkiewiczów czy Niemców, nie rozumiejąc, że ci pokazują jak je łowić na zawodach
Jakieś mieszanki smużące i inne rzeczy - to po prostu śmieszne. Polscy wędkarze więc zamiast rozumieć jak żeruje leszcz w normalny sposób, budują sobie wizję ryby, co jest ze wszech miar podejrzliwa, i do której złowienia jest potrzebna glina lub zanęta firmy X. Dlatego przez lata, zamiast pisać o spławiku w szerokim ujęciu, jakim jest waggler w dużej mierze, skupiono się na tyczce i podejściu zawodniczym. Pomimo, że praktycznie mało kto tak łowił
Dlatego wiele artykułów było od czapy, było o rzeczach, których wędkarze zwykli nie robili. Jeżeli teraz w WŚ są artykuły wędkarzy świetnie łowiących tu i teraz, jak Bartka czy Artura, to jest to całkiem coś innego.
Pamiętam pewien artykuł o tym jak ożywić miejsce w którym się łowi
To co mnie zaskoczyło, to ogólna myśl, że jak zanęcimy, to ryba może odpłynąć, i wtedy trzeba ją zwabić ponownie. Zamiast nakreślić, że najskuteczniejsza jest zmiana miejsca i nęcenie od nowa, co jest normalną praktyką, to tutaj były cuda wianki. I teraz. każdy kto rozumiał skąd się bierze takie podejście, nie miał problemu z tym co pisze autor. Bo na zawodach, gdzie każdy łowi na 13 metrach, takie zabiegi są potrzebne. Jest presja, wielu zawodników, ryba się wycofuje. Ale tu było zero o tym, że to zawody i łowimy tyczką na 13 metrach. Więc wielu kupowało kit, że trzeba robić specjalne mieszanki smużące, wprowadzać jakieś ekstra aromaty, kolory - aby połowić. I mamy bzdury do kwadratu. Tak na marginesie, to trudno było mi znaleźć jakiekolwiek info o nęceniu mało i często, o tym, że powinno się mieć kilka miejsc gdzie nęcimy i łowimy. Stąd później tyle tematów o zanętach i przynętach. Polski wędkarz jest bowiem przekonany, że to zanęta i przynęty łowią. Bo kiedyś ktoś miał super wyniki na zanętę X lub Y.