Nocka, 6/7 lipiec na lokalnej wodzie PZW. Wraz z tatą zameldowaliśmy się ponownie na tej samej wodzie - o dziwo, ciężko było z miejscem, ale nie z powodu "dziadków" a zwykłych, popołudniowych wędkarzy. Po rozbiciu parasola, dopinki, ustawieniu sprzętu w środku, około 16:30 zaczęliśmy delikatne łowienie. Na początku, 3 wędki na metodę oraz 1 spławik, mniej więcej do godziny 20 - efektem były 4 leszcze między 35 a 40cm oraz 5 bardzo silnych karasi, tzw. dłoniaki - koło 25cm. I na spławik może z 10 sumików. Do około 20 woda się przeludniła - na cypelku niedaleko Nas dwójka wędkarzy zrobiła sobie imprezę wraz z ~10 osobami towarzyszącymi (balowali do 7 rana bez ustanku - ale w miarę kulturalnie). I przyjechał również kochany dziadzio-telefonista.
O 20 zmieniliśmy taktykę na bardziej nocno-wypoczynkową. Karpiówkę ustawiliśmy 10m od naszego obozowiska i poleciała w okolice rogu zbiornika, ok. 15 metrów od brzegu, gdzie zanęciłem spombem mieszanką kukurydzy fermentowanej i dwiema garściami pelletu a na hak pellet 18mm rum-kokos od Meusa. 2 feederki z metodą ustawione na sygnalizatorach, poleciały na środek zbiornika na duży płytki blat, gdzie ostatnio rybka współpracowała, zaś trzeci feeder ok. 30 metrów od brzegu, na ciut głębszą wodę. Na hakach kolejno soft pellet 10mm rum-kokos Meusa, kulka 15mm Truskawka-ananas od TomFish Baits oraz pellet 8mm zamiennie krill/spicy sausage/bloodworm od sonu. W podajniku - miks 50/50 złożony ze skrettinga 2,3mm i lorpio magnetic bream a w przypadku kulki zmielony drobno lorpio magnetic carp. Pierwsze zameldowały się mniejsze karasie oraz leszcze na rum/kokos. Ok. 23 odjazd na kuleczkę i wpadł piękny, pełnołuski karpik koło 60cm. W momencie wypuszczania usłyszeliśmy jak telefonista mówi przez telefon "dzieje się coś u Ciebie? U mnie też cisza a te ch*** znów ciągną", powtórzył to chyba 4 albo 5 kolegom. W międzyczasie ponowny odjazd na kulce i znów karp, tym razem mniejszy, bo ok. 55cm - w przeciągu 10 minut ze środka stawu dwa karpie z bezrybnej wody - wydawało Nam się, że to będzie nieprzespana noc... Po tym nastąpiła dłuuuuga cisza, bo do około 3 w nocy. Na trzecim kiju kombinowałem z przynętami ale nic to nie dawało.
Zabawa rozpoczęła się koło 3 w nocy - na szczęście "telefonista" zdążył się spakować, bo chyba dostałby zawału...zaczęło się znów od karasi - tym razem podeszły ciut większe, bo ok. 30-35cm. Brały zarówno na rum/kokos jak i kulkę. Na trzeciej wędce zmieniłem przynętę na pellet Mainline-cell, ale dopiero rzut na blat dał jakieś brania. Do 5 mieliśmy chyba 15 karasi, dwa największe mierzyły 39cm i wzięły na kulkę. A potem zaczęły się dziać cuda, dublety się nam rzadko, bo rzadko ale jednak zdarzały - ale hole 3 ryb jednocześnie na wodzie PZW, która nie była niczym zarybiona w tym roku, to był szok. Udało się Nam dołowić 3 karpie w przedziale 55-60cm oraz 3 karasie pod 40stkę. Rybki od razu trafiały do wody, nie były to okazy, więc i fotografowanie ich nie było konieczne. Ale jedna była wyjątkowa - i zasłużyła na fotkę. Na truskawkowo-ananasową kuleczkę wpadł piękny, 45 centrymetrowy karaś! Tata zmęczony, ale szczęśliwy zapozował z rybcią
Aż żal, że zapomnieliśmy w domu wagi. Drugi, prawdopodobnie podobnych rozmiarów wypiął się w kolejnym rzucie, jakieś 5 metrów od brzegu. Była godzina 6:30 i tym akcentem środek wody praktycznie się nam zamknął...
Przed 7 podszedłem do karpiówki - cała noc "cisza", nie było nawet czasu do niej podejść. Akurat w tym momencie, niedaleko brzegu, tuż obok korzenia(jak mogłem go nie zauważyć wcześniej
) piękny spław - ostatnio również w tym miejscu zanotowaliśmy lekki ruch. Ściągam karpiówkę a tutaj szok - sumik karłowaty
Fakt jest taki, że koło 22 zanotowałem dwa sygnały na sygnalizatorze, ale kompletnie zapomniałem o tym do rana...No nic, założyłem sprawdzoną kuleczkę i cyk pod korzeń:
Resztki kukurydzy i pelletu wrzuciłem ręką w te miejsce i usiadłem. Nie minęło 10 minut a sygnalizator zaczął wyć - podbiegam, zacinam i od razu wiedziałem, że to nie jest "60tka". Ryba szalała, najpierw mocno płynęła w stronę środka stawu, po czym zawróciła i zaczęła płynąć w kierunku korzenia - po prostu szalała. Hamulec dosyć mocno dokręcony nie robił na niej wrażenia. Będąc tuż przy korzeniu zrobiła spław pod powierzchnią i ponownie odbiła - w moim kierunku. Zaparkowała w gęstej trawie tuż przy kiju, co widać na zdjęciu
Siedziała tam dobre 10 minut, zdecydowałem się połozyć kij, wyluzowac go i poczekać. W pewnym momencie ruszyła, żyłka zaczęła znów sunąć z wolnego biegu - nie zdążyłem jednak nawet podnieść kija a żyłka wyluzowała i niestety, tyle było z rybki...Wniosek, który wyciągnąłem - na następny wyjazd biorę moje teleskopowe, długie grabie do robienia czystki w wodzie...choćby mały, 4-5 metrowy pas do holu muszę wyciąć tam...
Szkoda rybki, bo byłoby drugie świetne zdjęcie. Niemniej, warto było jechać nad te totalne bezrybie.
Około 8 mieliśmy jeszcze odwiedziny dwójki starszych wędkarzy chwilka rozmowy, oni jednak widząc brak siatek w wodzie, głośno mówili do siebie, że tu nie opłaca się jeździć, totalne bezrybie i cała noc bez niczego w siatce. No cóż