Też jestem na tak, och jak bardzo i jak już długo. Podam przykład z dzisiejszej nocki, na którą wybrałem się z dawnym przyjacielem, z którym mieliśmy dużo do nadrobienia a raczej "nadmówienia" ryby były jakby w dalekim planie.
Usiedliśmy sobie na pierwszym lepszym pomościku, notabene w końcu wprowadzono limity górne na tym łowisku. Kilka pomostów obok znajdował się "mój były" pomost, jeden z nielicznych, które powstały własnym sumptem. Odstąpiłem go "karpiarzom" po kosztach materiału. Musiałem zwinąć żagle bo dalsza tam moja bytność skończyłaby się chyba kryminałem - dla mnie. No i przestałem "karpiować". Pazerność sąsiadów, którzy brali wszystko jak leci doprowadzała mnie do szewskiej pasji i niechybnie skończyło by się to prędzej czy później fizyczną agresją z mojej strony. No ale odstąpiłem pomost chłopakom, o których wszem było wiadomo, że są etyczni, że wypuszczają złowione egzemplarze. Do ubiegłego roku nie było żadnych górnych limitów więc do opisanych wcześniej mięsiarzy musiałem li tylko apelować bądź próbować ugrać coś na ich sumieniu. No ale pomyślałem - kończę z karpiami i nocnymi ich pościgami to oddam miejsce w ręce podobnych mi pasjonatów.
O 23.35 na metodę trafił mi się taki z 4 kg, piękny pełnołuski, wrócił bezpośrednio z podbieraka. To zaleta bezzadziorów. Ok. 23.55 odjazd na moim byłym stanowisku, potem bardzo energiczny, szybki hol i walka z rybą przy samym pomoście. Od razu wiedziałem, że to duży amur. Rzuciłem "może pomóc" i poszedłem do wędkarza, który odziedziczył po mnie schedę. To kilkadziesiąt metrów więc zdołał już podebrać amura.
Gdy jednak podszedłem do pomostu oniemiałem. Amur w podbieraku, na pomoście. Wędzisko odłożone na rod pod a amurzysko trzepie swym cielskiem o deski gubiąc przy tym łuski i raniąc ciało. Gdzie mata, zalała mnie krew. Klient chyba mnie nawet nie słyszał tak pochłonięty był swoim sukcesem. Klęczał przy trzaskającym o deski ciałem amurze i próbował przyciskać go siatką podbieraka by po chwili rzucić się na rybę całym swym ciałem przyduszając do desek. Powiedziałem, co Ty robisz, nie masz maty to choć go zanieś na trawę i tam odhacz. Uczynił co radziłem i umieścił amura w worku karpiowym. Dodam, że rybę należy natychmiast wypuścić po odhaczeniu. Wie to każdy a tym bardziej winien wiedzieć karpiarz. Amur krwawi spod skrzeli brak mi wielu łusek, jest po prostu wykończony. Wiem na 100%, że tego nie przeżyje. Klient też wie ale robi dobrą minę do złej gry. Dojdzie w worku do siebie to go potem wypuszczę - stwierdza. Mam alternatywę - albo dać upust wściekłości i walnąć chama w mordę (przepraszam za kolokwializm) albo też odejść robiąc tak jak i on dobrą minę do złej gry. I tak też czynię.
Opisałem to celowo aby uzasadnić moje stanowisko w sprawie poruszonej przez Luka. Twierdzę, że w obecnej sytuacji nie jesteśmy w stanie z Polskich łowisk i ludzi na nich spotykanych stworzyć wędkarzy na wzór anielskich, etycznych pasjonatów. Niestety już dawno doszedłem do wniosku, że polscy wędkarze to banda prymitywów, którzy widzą tylko własne "ja" i to takie krótkowzroczne patrzenie. Możemy pisać, co można zrobić, możemy zbierać podpisy na petycji. Ale to nie Ci, do których tą petycję mamy słać mogą coś zmienić. Co najwyżej mogą wprowadzić przepisy, martwe w realiach polskich.
Szczerze to w czasie swojej wędkarskiej, kilkudziesięcioletniej przygody spotkałem może tylko z dwóch etycznych wędkarzy. Dwóch chłopaków, którzy swą pasję traktowali tak jak winien traktować każdy. Spotkałem przy tym dziesiątki ludzi, którzy deklarowali się łowcami "no kill" , dawali rady innym w tym temacie, negowali zachowania ludzi zabierających połów a potem okazywali się osobami o podwójnej moralności.
Dlatego tak naprawdę nic nie można zdziałać w temacie Luka. Bo albo ludzie tego nie chcą a tylko o tym rozmawiają lub też na wzór mojego wczorajszego zachowania - nie reagują w sposób właściwy w danej sytuacji.
Notabene bardzo żałuję, że nie wypuściłem tego gościa razem z amurem z powrotem do jeziora. A wierzcie mi przy moich 191 cm i 100 kg byłoby to bardzo łatwe.