Spławik i Grunt - Forum
ORGANIZACJE WĘDKARSKIE => Sposoby i pomysły na zmiany => Wątek zaczęty przez: Luk w 12.06.2015, 10:39
-
Wątek dotyczy artykułu ze strony głównej:
http://splawikigrunt.pl/wedkarska-publicystyka-szczegoly-279.html
Czy zgadzacie się z tym co zawiera artykuł? Czy da sie zarządzać wodami wędkarsko, bez prowadzenia jakichkolwiek rejestrów? Czy nie byłoby to działanie 'po omacku'? Mowa oczywiście o sytuacji gdzie ryby sie zabiera, bo przy 'złap i wypuść' sprawa jest dośc prosta...
Zachęcam do dyskusji! :D
-
Rejestry sa po to, zeby udupiac wedkarzy za ich niewypelnianie oraz po to, zeby dac zarobic zieciowi prezesa, ktory ma drukarnie.
-
Mi trudno jednoznacznie powiedzieć.
Rejestry obowiązują już w Polsce od wielu lat. Mam u siebie na strychu analizy rejestrów połowów z mojego okręgu sprzed 17 lat.
Zasadne jest zatem pytanie - czy przez te 17 lat system rejestrów przyniósł jakieś korzyści?
Jako wędkarz żadnych korzyści nie odczułem.
Być może zatem rejestry wcale nie mają przekładać się na jakiekolwiek korzyści dla wędkarzy? Może system rejestrów ma jakieś inne głębsze znaczenie, o którym taki szary wędkarz, jak ja nie ma pojęcia?
Jeśli tak, to dyskusja może zostać zamknięta. Nie ma bowiem nad czym dyskutować. Mamy nakaz wypełniania rejestrów i koniec. Trzeba się zastosować do obowiązującego prawa.
Dla mnie samo wypełnianie rejestrów nie jest rzeczą komfortową. Mam specjalną reklamówkę na 5 różnych zezwoleń. Przed wyprawą na każde jezioro muszę pamiętać, żeby wpisać datę. Czasem zdarza mi się zapomnieć i kiedy, łowiąc już, o tym sobie przypomnę, to ogarna mnie strach, że zapomniałem i mogę zostać ukarany. Czasem wpiszę datę, ale zapomnę wpisać symbolu płoci, którą złowiłem. Dawniej nie musiałem symbolu wpisywać, tylko mogłem na sam koniec wpisać symbol płoci i podać w kg ile złowiłem. Teraz po złowieniu pierwszej muszę od razu go wpisać. Wielu znajomych zapłaciło już za ten błąd kary. Jeśli jedziemy w dwójkę, to sobie o tym przypominamy. Kiedy kolega złowi płotkę, to krzyczę do niego, żeby nie zapomniał wpisać symbolu. Dodatkowo teraz też trzeba rozmiary tej płoci wpisywać. We wszystkich pięciu zezwoleniach gatunki mają inne numeracje. W jednym karp ma 1, w innym karp ma 10. W jednym należy wpisać tylko dzień i miesiąc, zaś w innym trzeba również rok. W jednym kolejne ryby należy wpisywać rzymskimi, a w innym arabskimi. Bardzo często zdarza mi się, że wypełnię nie ten rejestr lub z przyzwyczajenia użyję innego symbolu ryby.
Ktoś, kto łowi tylko na wodzie jednego okręgu być może nie ma takich problemów.
Dla mnie jest to kłopotliwe.
Pragnę też dodać, że często postępuję niezgodnie z regulaminem. Umieszczam bowiem ryby w siatce, a potem je wypuszczam. Umieszczona bowiem w siatce ryba jest świetle regulaminu rybą przeznaczoną do zabrania i należy ją wpisać do rejestru.
Kiedyś złowiłem lina. Umieściłem go w siatce. Zaraz potem odnalazłem odpowiednie zezwolenie i wpisałem go do rejestru. Potem mogłem spokojnie znowu zarzuć wędkę. Pomyślałem, że jeśli złowię kilka linów, to na koniec zrobię sobie z nimi wszystkimi zdjęcie. Przez dłuższy czas nic jednak nie brało. Zbliżał się koniec sesji. Uwolniłem więc tego pięknego linka. Niedługo potem zostałem poddany kontroli. Strażnik spytał gdzie znajduje się wpisany do rejestru lin. Zmuszony więc byłem udzielić chroniącej mnie odpowiedzi i odparłem - "Byłem tak głodny, że wyciągnąłem lina z siatki i go zjadłem".
Osoby zajmujące się analizą rejestrów często podkreślają, że dane są niewiarygodne i rejestry nie są poprawnie i sumiennie wypełniane. Skoro przez 17 lat rejestry są źle wypełnianie i dane są przez 17 lat niewiarygodne, to ktoś, kto wierzy w ich skuteczność, musi być wyjątkowo cierpliwym entuzjastą/optymistą. Rodzi się więc pytanie czy dożyjemy czasu, w którym rejestry będą zawierać prawdziwe dane.
Przez wiele lat wody utrzymywane były bez stosowania rejestrów. Koła wędkarskie opiekujące się danymi wodami miały decyzyjność w kwestii zarybień swoich wód. Członkowie zarządu znali dobrze te wody. Wiedzieli ile mniej więcej ryby wyławia się z danej wody i potrafili odpowiednio zarybić. Potem nastąpiła centralizacja. Pieniądze z naszych składek idą do okręgów. O zarybieniach decydują okręgowi ichtiolodzy, którzy często na oczy nie widzieli danej wody i w dodatku opierają się na bezwartościowych rejestrach. Super.
Jak Wam się wydaje, kto jest w stanie dokładniej oszacować odłowione z danego akwenu ryby? Stary wyjadacz - mieszkający nad wodą i opiekujący się nią prezes koła na podstawie własnych obserwacji, czy urzędnik na podstawie danych z obecnych rejestrów? Które dane będą bliższe prawdzie?
Inne moje przemyślenia:
System jest dobry
Rozumiem, że zmiany wprowadza się w celu polepszenia dotychczasowego stanu rzeczy. Skoro wprowadzono takie zmiany, to znaczy, że stary system obowiązujący przed erą rejestrów był bardzo zły, a stan naszych wód fatalny. Skoro tak, to teraz, po 17 latach zapewne stan jest o wiele lepszy :)
System jest zły
Skoro pomysł, który od 17 lat nie przynosi efektów jest nadal podtrzymywany, to ja jednak skromnie byłbym za tym, żeby coś zmienić i wymyślić coś innego, bo boję się nie doczekam czasów, kiedy będzie lepiej.
-
Rejestry sa po to, zeby udupiac wedkarzy za ich niewypelnianie oraz po to, zeby dac zarobic zieciowi prezesa, ktory ma drukarnie.
Natomiast mózg jest po to żeby z niego korzystać o czym jak widać nie wszyscy pamiętają.
-
Ciekawe spostrzeżenia Mateo!
Wiem, że temat już lekko przerabialiśmy, ale uważam jednak, że w Polsce rejestry nie są prowadzone należycie. Nie wpisuje się w nie to co trzeba, zbyt wielu wędkarzy oszukuje...
Faktycznie - należąc do kilku okręgów nie jest lekko, zastanawia mnie dlaczego nie ujednolica się rejestrów. Skoro jest to nakaz z którym muszą się męczyć okręgi, powinien być ujednolicony druk, ujednolicone kody. Na pewno jednak w jakiś sposób trzeba ryby monitorować. Nie ufałbym lokalnym prezesom czy opiekunom wody.Pojawi się Kilku górników, jak ci o których pisałeś, i jest pustynia w wodzie... A tu trzeba zapobiegac a nie leczyć.
Oczywiście - skoro operat ustalany jest na lat 5 czy 10, a rejestry robione są co roku, trudno o szybkie działanie zarybieniami. Można jednak działać wprowadzając limity i zwiększając wymiary.
Ogólnie mam wrażenie, że panuje wszechobecna tendencja do zabierania ryb. Większość wędkarzy nie chce wpisywać wszystkiego, bo mając na przykład urlop i spędzając tydzień nad wodą, nie mogliby zabrać tyle ile chcą. Z drugiej strony osoby wypuszczające ryby katowane są bezsensowną w tym wypadku pisaniną.
Dawniej nie miałem 'mocnego' zdania w sprawie rejestrów. Jednak teraz widać jak bardzo w odwrocie znajduje się lin, jak mało jest karasia pospolitego. Ekspansja karasia srebrzystego natomiast sięga zenitu, pojawia się on praktycznie wszędzie.
Przede wszystkim brakuje kontroli nad wodą i systemu kar. Uważam, że model brytyjski, gdzie wykupuje się roczną licencję, pieniądze zaś pobiera państwo, które wodami się opiekuje, w Polsce by się sprawdził. Jeżeli byłoby to 40-50 PLN, które płaciłby każdy wędkarz, wtedy te kwoty starczyłyby na to aby zatrudnić odpowiednia ilość strażników. Nie musieliby to być funkcjonariusze tacy jak PSR, część to powinni być zwykli kontrolerzy, sprawdzający wszystkie wody oddawane w dzierżawę. Właśnie oni powinni sprawdzać i limity i rejestry. Jeżeli byłby system kar, szybko wędkarze nauczyliby się wpisywać wszystko i nie byłoby problemu.
Jak pisałem - wiele osób na pewno czuje niechęć do takiego postępowania, jednak nie widzę możliwości poprawy, bazowanie na tym co jest po prostu nie działa. Prawo jest 'kulawe', opłaty za wędkowanie są zbyt niskie, ryb ubywa (tych większych, bo z drobnicą jest bardzo dobrze w Polsce). Zrezygnowałbym z 'wiodącej roli' PZW na rzecz działań lokalnych ( niech działaja koła wędkarskie lub okręgi, mając większą autonomię) przy kontroli państwa...
I już jest kolejna wizja :D
-
I już jest kolejna wizja :D Luk nie pal tyle :P
-
Jak dla mnie powinno zapisywać się ryby przeznaczone wyłącznie do zabrania. Co daje PZW wpisanie wypuszczonej ryby? Że jest? I co? zarybią, skoro jest? To jest usilne czyszczenie sumień włodarzy PZW, jakaś podkładka, by pochwalić się "gospodarką" na wodach. Wiarygodność tych papierów jest bardzo mała - jest powszechny strach przed wpisywaniem prawdziwych danych, zwłaszcza jeżeli chodzi o większe ryby.
Ale na jakiś danych wejściowych muszą pisać swoje operaty, więc ta książeczka jest im potrzebna.
Przyszłością są NTW, wody klubowe prowadzone przez ich opiekunów. Ale: nie każdemu chce się jeździć by ileś nocy w sezonie pilnować wody przed kłusolami, sprzątać brzegi, zajmować się papierologią......Trzeba pisać operaty i stawać do przetargów. Poza tym PZW "oddając" wodę w inne ręce, czyści ją gruntownie z wszystkiego co pływa, więc na efekty działalności NTW trzeba czekać latami, by odrodziła się populacja ryb.
Wszystkie organizacje, które zaczynają się od "Polski Związek......." to relikt poprzedniego systemu, centralnego zarządzania, planowania i szczyt nieefektywności. Obarczone patologiami, krótkowzrocznością prezesów, brakiem dostosowania się do realiów i rozpaczliwymi próbami obrony przed nieuniknionymi zmianami. Jak tak dalej pójdzie, to PZW będzie zajmowało się nadzorem nad rekreacją wodno - turystyczną, bo nie będzie czego łowić. Piszę tu o drapieżniku, bo z białorybem nie jest jeszcze tak źle.
-
Jeśli wiemy, że dane "prawo" jest głupie a my je stosujemy, to kim my jesteśmy?...
Głupocie się nie ustępuje, tylko ją tępi.
-
Luk jeśli uważasz, że rejestr połowów to panaceum na całe zło to jesteś w błędzie. Tak samo nadużyciem jest próba obarczania przez ciebie stanu bezrybia brakiem rzetelnie wypełnianych rejestrów. Nie masz na to żadnych dowodów. Twój artykuł nie jest podparty żadnymi badaniami prowadzonymi w tym zakresie.
Mogę się z tobą zgodzić, że za obecny rybostan odpowiadamy częściowo my, wędkarze. Ale nie mogę się zgodzić że rejestr połowów ma wpływ na to czy ktoś zabiera z łowiska ryby ponad limit czy też ryby niewymiarowe. To jest kwestia kultury wychowania, w tym wychowania wędkarskiego (a to z reguły wynosimy z domu bądź z koła wędkarskiego gdzie jako młody adept uczymy się rzemiosła).
Jeżeli chcesz prowadzić gospodarkę rybacką i wędkarską pod egidą jakiejś organizacji to twoim obowiązkiem jest zapewnienie właściwej gospodarki rybackiej, w tym opracowywanie operatów i rejestrów. I generalnie mnie jako wędkarza mało interesuje jak to będziesz robił. Nie obarczaj odpowiedzialnością za to wędkarzy. Bo oni po prostu pójdą do konkurencji. Nie mam zamiaru - jako wędkarz - być ichtiologiem, biurokratą i nie wiadomo kim jeszcze. Coraz częściej wędkarze pytają się dzierżawcy łowiska czy są przygotowane stanowiska, czy jest miejsce na namiot, czy jest doprowadzony prąd do stanowiska (to nie żart!), czy są WC, itp. itd. Wędkarze stają się coraz bardziej wygodni i wymagający (na zasadzie: płacę więc wymagam) a ty chcesz ich obarczać biurokracją rejestrów ?
Do tego dochodzi próba ustanowienia przez ciebie państwa uciskowo - represyjnego w stosunku do wędkarzy. Chcesz ustanowić jakąś Agencję Ochrony Wód - kolejny twór który obok PSR i SSR zajmował by się ochroną ryb. I zapewne kontrolą wędkarzy (rejestrów połowów?). Tragedia. To jakiś PiS-owski syndrom państwa policyjnego. Potrzebna jest 1 (słownie JEDNA) profesjonalna i sprawnie działająca organizacja.
-
Romek, a jak chcesz sprawić aby ludzie nie zabierali ryb ponad limit? Pobożne życzenia tutaj nie pomogą. Nie ma co liczyć na uczciwość, bo o taką trudno.
Ja nie nazwał bym tego wcale uciskiem. Łowiska 'no kill' - nie ma rejestrów, nie zabierasz ryb - nie wypelniasz... Jeźeli jednak chcesz ryby brać do domu, trzeba to monitorować. Czasy kiedy ryb było tyle, że same się odradzały to już przeszłość. Pozostaje gospodarka na zasadzie: zarybiamy - odławiamy. Nie ma wielu dużych osobników, bazuje się na wpuszczonej rybie. Jako, że byłby to karp w dużej ilości, dodatkowo dewastowane są zbiorniki. Często brakować będzie rośliności, a co za tym idzie mniej będzie innych gatunków, które potrzebują jej do tarła...
Podaj mi sposób aby było dobrze. Oczywiście, że najlepiej aby łowić na wodzie, gdzie jest pełno ryb, dużych, ktore biorą jak wsciekłe cały czas, nie ma kontroli, rejestrów, jest czysto i przyjemnie. Ale to są marzenia, rzeczywistość to co innego.
To zachłanność wędkarzy pacyfikuje rybostan, nie widzę innego sposobu jak limity aby ją ograniczyć. Jeżeli jest tendencja spadkowa cały czas, to trzeba ją zatrzymać i odwrócić. Jak? Licząc na to , że bedzie dobrze? Że prezes Ziemiecki 'da' i 'naprawi'? Sorry, ale tutaj trzeba realizmu.
Wielu wedkarzy chce wolności, nie chce jednak zobaczyć do czego ona doprowadziła. I tak są rejestry, i tak są jakie są kontrole! Co by było bez tego? Karpik zarybieniowy i drobnica, i coś wiekszego raz na ruski rok...
-
Widzę, że zaczynamy Lucjanie dyskutować jak śp. Kurek i Kamiński w programie naukowym „Sonda”…
Zarzucasz wędkarzom, że zabierają ryby ponad limity. Ja tego nie widzę, by wędkarze wozili do domu ryby całymi torbami i nie jest to tylko moje spostrzeżenie.
Powiem Ci inaczej:
Czy znasz zasadę Pareto inaczej nazywana zasadą 80/20? Opisuje statystycznie relację pomiędzy dwoma zbiorami danych. Standardowo przyczyna/powód, dane na wejściu/dane na wyjściu, itd. Oczywiście podział 80/20 ma swoje statystyczne uzasadnienie. Nie należy jednak traktować zasady tej jako Prawo (Pareta) - wartości 80/20 mają charakter aproksymacyjny a nie dosłowny.
Czyli: 100% płaci składki w PZW, 80% nic nie łowi, a łowi ryby tylko 20%. Ja bym to określił na 90/10, bo tak to widzę nad wodą.
Czyli choćby na podstawie powyżej zasady, którą bardzo poważnie stosuje się w biznesie (co oznacza, że jest to zasada „nie w kij dmuchał”), mijasz się z prawdą Lucjanie. Nie wędkarze są winni, że w danym łowisku nie ma ryb, ale system, który należy obalić, a winnych obciążyć szkodami.
Piszesz: „Ja nie nazwał bym tego wcale uciskiem. Łowiska 'no kill' - nie ma rejestrów, nie zabierasz ryb - nie wypełniasz...”.
Ależ takie łowiska w Polsce są, czyli nie tylko u Ciebie na wyspach. I tutaj w Polsce również na zestaw założysz 2 białe robaki i złowisz złotego leszcza, karpia 10kg, płoć pól kilo. Złowisz, bo nie ma innych ryb jak ukleja, mała płotka czy krąpik, bo w tych łowiskach ryba się nie rozmnaża. Tutaj ryby się wpuszcza już dorosłe.
To są łowiska ukierunkowane na zysk. I dobrze. Są osoby, które to lubią i łowią na takich łowiskach. Ale jeśli są faceci, którzy lubią garbate, czy zezowate lub pryszczate kobiety, to ja też muszę je lubieć?
Piszesz: „Podaj mi sposób aby było dobrze”.
Lucjanie, te sposoby są od dziesiątków lat spisane przez specjalistów. Mam w swoim księgozbiorze chyba wszystkie książki wydane w Polsce o rybactwie i wędkarstwie począwszy od Wyganowskiego. Chcesz poczytać?
Wystarczy, że specjaliści zaczną zarządzać majątkiem PZW (a nie przypadkowi działacze wybrani na sali zebrania sprawozdawczo wyborczego) i problem ryb, czystości nad wodą i inne bolączki w mig zostaną rozwiązane.
I dalej: ‘Wielu wędkarzy chce wolności, nie chce jednak zobaczyć do czego ona doprowadziła”.
Widzę, że nie lubisz historii, bo nie wiesz do czego prowadzi pozbawianie ludzi ich wolności… Ty po prostu nie lubisz ludzi i chciałbyś ich jedynie ograniczać. Ale dobrze, że owoce Twojego stosunku do ludzi zbierzesz Ty, a nie ja. I to szybciej, niż Ci się wydaje jeśli nie zmienisz swego stosunku do ludzi.
Jest takie przysłowie: „Jeśli chcesz aby było dobrze na świecie, nie zmieniaj świata, zmień siebie” – czy jakoś tak…
-
Mirek, zasade Pareto znam i to dobrze. I powiem Ci jak ja ją widzę, bo troszeczkę źle to przedstawiłeś! 20% wędkarzy zabiera 80% ogółu zabieranych ryb. Właśnie oni, zazwyczaj ci co długo siedzą nad wodą, niczym górnik o którym pisał Mateo. Oni biorą najwięcej. Zasada Pareto nie ma jednak nic do tego co się dzieje z polskimi wodami... Pojedź na wody spółki rybackiej 'Maj' i połów ładnych ryb. Nie da się, bo ich praktycznie tam nie ma. Możesz zrobić wynik krapikiem i leszczykiem, ale to nie to o co nam chodzi, nieprawdaż?
Łowiska 'no kil' są w Polsce - wiem. Nie chodzi mi o to ile ich jest na wyspach - na pewno jest ich za mało w Polsce. Powiedz ile wód PZW jest wodami 'no kill'? Ile masz takich w swoim okręgu? :D Nie ważne co zakładasz na hak...
Mirek, zasłaniasz się publikacjami. To nie jest dyskusja jeżeli chcesz mnie zmuszac do przeczytania tych ksiązęk. To tak jakbym powiedział Ci, że aby miec zdanie o komunizmie trzeba przeczytać wszystkie dzieła Lenina :D Konkrety, konkrety!
Nie widzę innej drogi niż większe opłaty lub rejestry i ostrożna gospodarka. Skoro tak dobrze znasz publikacje, to powiedz dlaczego nie pisze się o tym, że lina jest coraz mniej, karaś pospolity zanika. Dlaczego się nie działa, zarybia się natomiast na potegę karpiem, amurem? Dlaczego nie myśli się w Polsce o wędkarskim wykorzystaniu wód? przeciez rybacy mogliby zarabiac na sprzedaży pozwoleń wędkarskich, zamienić się w farmerów jeziorowych... Szkoda, że takich opcji nie ma i głośno sie ich nie porusza.
Uważasz, że jest dobrze?
Piszesz: Widzę, że nie lubisz historii, bo nie wiesz do czego prowadzi pozbawianie ludzi ich wolności… Ty po prostu nie lubisz ludzi i chciałbyś ich jedynie ograniczać. Ale dobrze, że owoce Twojego stosunku do ludzi zbierzesz Ty, a nie ja. I to szybciej, niż Ci się wydaje jeśli nie zmienisz swego stosunku do ludzi. Historię lubię Mirek, i to bardzo. Zapewniam Cię, że wolność szlachecka (która porównałbym do właśnie wolności nad wodą), była przyczyną utraty przez Polskę niepodległości. Zamiast dobro ogólne kraju, wybierano dobro własne. Począwszy od wyboru na tron pierwszego z Wazów następował powolny upadek. Wiele kart z polskiej historii jest nieznana dzisiaj dla Polaków, szkoda, bo to świetna lekcja czego nie należy robić... Wiele rzeczy przedstawił Sienkiewicz dość tendencyjnie, choć przepięknie. Ale on pisał aby rozjarzyć ducha narodu uciskanego zaborami... Warcholstwo szlachty i magnaterii pozostało w polskiej mentalności, wciąż często je widać. Niestety. Ja bym widział to w ten sposób - widzę do czego doprowadziła właśnie taka 'wolność'!
Ja wiem, że nie jest łatwo sprawić aby nad wodami było lepiej. Jakby było, to bysmy mieli świetne łowiska. Jak to zmienić? Oto jest pytanie. Dlaczego Czesi maja takie wody a my nie? Kolejne pytanko...
-
Mi tam rejestr nie przeszkadza.
Mam ze sobą długopis ... zanęta "dochodzi" wpisuję i mam z głowy.
Ryby w zeszłym roku ani w tym nie zabrałem żadnej więc to koniec mojej pracy w "tym temacie" :P
-
Ciekawy artykuł i coraz ciekawsza dyskusja.
Rejestr połowu ryb to baza danych, dobra baza wiedzy dla ludzi myślących. A z tego można wywnioskować, że przydatna dla wędkarzy, ichtiologów jak i biologów. Pomijam jednostki "ułomne" dla których dokumentacja wędkarska ogranicza się do przeczytania ceny za zezwolenie na połów i ewentualnie aktualizacji wymiarów/okresów ochronnych ryb. :'(
Osobną "kastą" są wędkarze którym istnienie rejestru połowu utrudnia życie, narzuca obowiązek sumienności i uczciwości. Obawiam się, że trudność w zaakceptowaniu rejestru połowu, nie pozwala im na korzystanie z informacji w nim zawartych lub w opracowaniach powstałych na podstawie tejże dokumentacji.
Nieustannie czekam, na mobilizację polityków, urzędników i działaczy wszelakich, by wprowadzić obowiązkowe rejestry połowów i znaleźć odpowiednie pieniądze, na sfinansowanie standardowego formularza, opłacenie specjalistów od analiz zebranych danych i opublikowania uzyskanych corocznie wyników.
Jak dotąd rejestry są "dobrowolną" decyzją poszczególnych użytkowników rybackich. Jeśli dobrze pamiętam, najdłuższą tradycję mają niektóre koła/okręgi wędkarskie południowej Polski i od wielu lat prowadzą taką ewidencję i publikują wyniki. Chwała im za to. :bravo: Z czasem zasięg obowiązywania rejestrów rozszerzył się i obejmuje teraz znaczy areał wód krajowych.
Idąc dalej trafimy na kilkuletnie zapisy lub gotowe opracowania dotyczące wód, z nich możemy dowiedzieć się, jakie ryby są poławiane, w jakiej ilości, czasem są informacje o liczebności lub masie owych ryb. Daje nam to wizję co w naszej wodzie pływa, choć bardziej jest to ocena co w tejże wodzie się poławia. Ale dobre i to.
Z tego można pobieżnie ocenić presję wędkarską, pozorną strukturę ichtiofauny (przynajmniej wiemy jakie gatunki ryb są/były w wodzie). A to przyczynek do tego, by w istniejącym operacie rybackim prawdzić planowaną gospodarkę rybacką i skorelować ją z połowami ryb wynikającymi z rejestrów. Stąd już tylko krok (dobry fachowiec + rzetelne dane) do tego, by w następnym operacie (ważność operatu to 10 lat) uwzględnić odpowiednie zapisy i skorygować gospodarkę, w zależności od zmian środowiskowych, presji połowowej, polityki zarybieniowo-ochronnej.
I co? Ano mamy wiedzę o naszej wodzie (potrzeba kilku badań fiz-chem) i wiemy o tym co łowią (rybacy = księgi gospodarcze, wędkarze = rejestry połowów), możemy wspólnie zaplanować działania które utrzymają ekosystem wodny w należytym stanie (wymóg Ramowej Dyrektywy Wodnej i Ustawy o Rybactwie), oraz spełnić oczekiwania wędkarzy (adekwatne zarybienia i połowy w stosunku do możliwości zbiornika wodnego).
Z góry odrzucam wszelakie koneksje z zarybianiem pod publikę, łowiska specjalne, idiotyczne nakłady finansowe na cudaczne gatunki itd.
Mamy więc przykład tego, jak z procesów oddolnych (połów ryb przez wędkarza i ewidencja), poprzez procesy wyśrodkowane (ichtiolog + rzetelne dane) osiągamy cel najwyższy:
- wypełnienie zobowiązań użytkownika rybackiego: odłów i zarybianie, dokumentacja,
- zadowolenie poławiaczy (wędkarze, rybacy),
- potencjalnie zadowolenie agrobiznesmeni (kwatery, sklepy itd).
Czy nie o to walczy rzesza moczykijów, ustawicznie uskarżająca się na brak ryb i nękanie ich prawem i biurokracją?
Co do samych rejestrów. Powinny być:
- obowiązkowe,
- standardowe,
- uwzględniać ryby złowione oraz ryby wypuszczone,
- proste w obsłudze.
Niestety, nawet w nowoczesnym i ponoć inteligentnym świecie, demokracja oznacza wolność naszą, nie waszą :D, więc próba osiągnięcia lepszego łowiska wymaga użycia kija, nie marchewki. Czyli restrykcje karne w przypadku niestosowania się do prawa: Ustawy, RAPR, rejestry itd, zwiększone kontrole poławiających ryby, weryfikacja pracy "działaczy" (np. podczas zebrań i wszelkiej maści sprawozdań). Oczywiście, w/w czynności mogą wymagać pieniędzy, ale chcąc mieć czyste wody i rybne łowiska trzeba działać i płacić, a nie biadolić, że opłata roczna 200 zł to zdzierstwo nieludzkie. :D
-
Skoro to tylko statystyczna baza danych, to dlaczego chcesz kijem zapędzać ludzi do produkowania kolejnych papierów?
Dla mnie rejestr powinien być rzeczą całkowicie dobrowolną, można ew zmotywować ludzi zniżką na opłaty wędkarskie.
Tego typu badania mogą z powodzeniem robić osoby zainteresowane - gmina, biznesmeni, gospodarstwa rybackie czy okręgi PZW.
Dlaczego ma dochodzić do absurdów? Jak u nas, kiedy chłop za jednorazowy brak wpisu (data i miejsce) dostał dożywotni zakaz wędkowania, bodaj przepadek sprzętu, mandat, plus ogłoszenie wyroku w ogólnopolskiej prasie wędkarskiej (koszt kilku tyś zł).
Zaiste, kraina szczęśliwości.
-
„Jakby było, to byśmy mieli świetne łowiska. Jak to zmienić? Oto jest pytanie. Dlaczego Czesi maja takie wody a my nie? Kolejne pytanko...”
Zadałeś Lucjanie świetne pytanie? – ale mi się ładnie zrymowało…
Ale gdybym miał konkretną odpowiedź, na pewno bym się z Tobą podzielił. Mało, może razem zrobilibyśmy na tym interes.
Chociaż Ci odpowiem. Jeśli Czesi mają taką super organizację i takie super łowiska, należy od nich te pomysły kupić. Po prostu, zapłacić w wdrożyć u nas. Proste?
Inaczej też nie ma odpowiedzi, ponieważ nie znamy danych co do konkretnego łowiska. Kiedy robiłem z kolegami nasz pierwszy staw (rekultywacja), to jako dyletanci w tym zakresie czyli nikt z nas nie był ichtiologiem, przewertowaliśmy masę literatury na ten temat zanim zamówiliśmy koparkę.
Ale ja i mój nieżyjący już serdeczny Kolega na tym stawie znaliśmy każde przysłowiowe źdźbło trzciny, zielska i stworzenia, które tam żyło. I na tej podstawie opracowaliśmy rodzaj biznes planu, który wdrożyliśmy.
Oczywiście, nie obyło się bez pomocy specjalisty ichtiologa z Zarządu Okręgu, którego wtajemniczyliśmy w posiadaną wiedzę. Jego specjalistyczna wiedza była złotem dla przedsięwzięcia.
Tak powstał staw cudeńko. Tam były miejsca głębokie (zimowiska), tam było miejsce tabu (tarlisko) gdzie nie wolno było Ci nawet wejść, po wpuszczeniu zakupionej ryby, staw na jakiś czas był wyłączany z łowienia (cel: aklimatyzacja i zdziczenie ryb hodowlanych przecież).
Nie, nie chcę przez to powiedzieć, że jestem jakimś fachowcem. Daję Ci przykład jedynie, co może zrobić grupa zapaleńców „ze zrytymi beretami” (zresztą Ty o tym doskonale wiesz).
Zmierzam do tego, że zamiast zakazywać, karać, zmusić ludzi, którzy mają stosowną władzę do myślenia i autentycznej pracy. Wygonić tych ludzi w teren, a nie podejmowania decyzji zza biurka.
O tym myślę Lucjanie i wiem, że to działa, bo mam jak Ci opisuję doświadczenie, że wszystko można, jeśli się chce. Ludzie są wspaniali, ludzie są mądrzy, trzeba im tylko dać wolną rękę.
Nie o wolność mi chodziło podobną do szlacheckiej, ale ładnie to ująłeś – podoba mi się. Dzisiaj taką wolność posiadają partyjniacy i BEZprawnicy, czyli (nie uogólniając, co przypominam dla zasady i faktu) zbrodniarze i przestępcy. Ale… dajmy temu spokój. Zapłacą…
Chodzi mi o wolność przyrodzoną każdego człowieka. Nikt nikomu nie może niczego zabraniać, jeśli jego czyn nie szkodzi innemu człowiekowi. Czyli prawo w jednym zdaniu: „ Rób co chcesz, abyś tylko nie szkodził innym ludziom”. Czy to trudne? Jednak tak.
Mówisz, że 80% wędkarzy zabiera ryby. To w takim razie mamy inne spostrzeżenia, których nie jesteśmy w stanie udowodnić.
Nie znam spółki rybackiej, o której piszesz. Ale jeśli założę tam selektywną przynętę i nie złowię ryby przyzwoitej, to nie jest to wina wędkarzy, a zarządu spółki. Lucjanie zrozum, nie jest winny ten, kto korzysta tylko ten, kto administruje. To nie wędkarzy należy brać za przysłowiową mordę, ale administratorów, dlatego w tej materii nie zgadzam się z Tobą.
A może dążymy do tego samego celu, ale innymi drogami, tylko niewłaściwie wyrażamy swoje myśli? Nie wiem. Czuję do Ciebie szczerą, koleżeńską sympatię, a nie mogę się z Tobą porozumieć. Czegoś tutaj brakuje – może kielicha?...
Michale, Szanowny Kolego.
Twój tekst niektórzy powinni skopiować, wydrukować, oprawić w złotą ramkę i powiesić przed twarzą.