Spławik i Grunt - Forum

NAD WODĄ => Nasze wyniki nad wodą => Wątek zaczęty przez: Martinez w 11.04.2021, 09:42

Tytuł: Martinez na rybach - czyli komediodramat dla ludzi o mocnych nerwach
Wiadomość wysłana przez: Martinez w 11.04.2021, 09:42
Postanowiłem zamieszczać dla potomnych „Kartki z pamiętnika", pokazujące jak nie łowić. A raczej humorystycznie opisywać swoje wyjazdy na ryby, jakie są ich kulisy i takie tam ;)
Wszystko zaczęło się od... nie, nie Wielkiego Wybuchu, ale od tego, że mama z tatą się poznali. No i owocem ich poznania się jestem ja. Mam jeszcze siostrę, ale ona nie wędkuje. Nie wiem czyja to jest wina, z pewnością nie moja. Znaczy się wina, że siostra nie wędkuje, a nie, że pojawiła się na świecie ;)
Ale O.K., wróćmy do wędkowania. Wcześniejszych sezonów wędkarskich nie będę wspominał, bo w zasadzie nie ma czego wspominać. Pamięć ludzka dobra, ale krótka. A ja mam pamięć absolutną. Znaczy się absolutnie o wszystkim zapominam.
Tydzień w pracy po świętach wielkanocnych zapowiadał się nudno. Cztery dni szwendania się to tu, to tam po Polsce. Zachęcony wynikami, których po części sponsorem był niejaki Jędrula (wędkowanie na klasyka w poniedziałek wielkanocny), czekałem na sobotę, by móc w końcu odkurzyć mój profesjonalny sprzęt karpiowy, który w pocie czoła i dramatycznym obserwowaniu promocji kupiłem. A, że moją maksymą jest powiedzenie: „Za ciężkie pieniądze sprzętu, a za grosz talentu”, to na promocje nie miałem ani czasu, ani cierpliwości.
W pracy tydzień sobie spokojnie leci, już snuję ambitne plany. A to pojadę na noł-kila, a to zarzucę tam-i-tam, a to zawczasu pocztą lotniczą (linie lotnicze SPOMB-AIR) podeślę nieco przygotowanego ziarna. Heh, dobre sobie – zawczasu przygotowanego… Zawczasu to żonę wysłałem do wędkarskiego po klasyczny zestaw kukurydzy z czymś-tam. Takie to moje przygotowania do wędkowania. Nadszedł wielki piątek – nie mylić z tym świątecznym. Wielki, bo plany w pracy zmieniały się szybciej, niż programy u mnie w pralce. Po 5 zmianie planów straciłem rachubę. Zresztą, po co mi to liczyć. Do szczęścia niepotrzebne – to jest pewne. Suma summarum skończyłem wcześniej pracę, „żelazo” na parking, a ja wczołgałem się do osobówki. Mówię: Matko jedyna, piątek, godzina 14, a ja po pracy. Może by tak... na nockę? No dwa razy nie trzeba powtarzać. Kluczyk w prawo, strzał w bendix i poszli. Jechałem jak wściekły. Autostrada-nie autostrada, na liczniku całe 105 km/h. No mówię jadę na ryby, niech no mi co na drodze stanie to klękajcie narody. No i stanęło. Na wysokości Mysłowic stanąłem ja w korku. No tak, chcesz rozśmieszyć pana boga opowiedz mu o swoich planach. Dobra, jakoś zmęczyłem wspomniane 240km w zabójczym wręcz tempie trwającym 3h15min. No istny postrach dróg. Przy takiej presji, która ma podwaliny w wizji wędkowania – w kilku wsiach które mijałem swoją zawrotną prędkością, kury przestały się nieść. W poniedziałek do pracy jadę trasą alternatywną.
Wpadłem do domu, żona tak szybko pakującego się mnie jeszcze nigdy nie widziała. Żadne wczasy, czy inne rodzinne okoliczności nie były w stanie mnie zdopingować do takiej organizacji czasu. Jedną ręką pakowałem torbę, drugą szykowałem kanapki, w magiczny sposób (sam David Coperfield by się nie powstydził takiej sztuczki) zdejmowałem jedne spodnie, zakładałem drugie. Wybiła godzina E. E jak ewakuacja na ryby. Zapakowany jak cygański tabor wydarłem z parkingu pod blokiem, że sam Kubica takiego startu mi zazdrościł.

(https://splawikigrunt.pl/forum/gallery/6455_11_04_21_8_59_29.jpeg)

(https://splawikigrunt.pl/forum/gallery/6455_11_04_21_9_01_05.jpeg)

Na łowisku byłem krótko przed dwudziestą. Może nie egipskie, ale z pewnością polskie ciemności zapadły na stanowiskach. Co tam, dobrze jest – latarka ze stonki, okulary korekcyjne z bazaru i można zestawy wiązać. Myślę – taktyka pieczołowicie dopracowana. W każdych, nawet najdrobniejszych szczegółach. Nawet stopery do kulek proteinowych były poddane zegarmistrzowskiej analizie. No nie ma bola, to MUSI zadziałać. Jeden zestaw poszedł na helikopter. Nie no, będę modny i powiem: chod-rig. Podpiąłem do tego jakąś kulkę lekko pływającą – będzie jak znalazł. Przypon circa 10cm, z fluorokarbonu (ponoć teraz to w modzie – odstawać nie będę) – jeden zestaw już jest. Czas na drugi. Bardziej skomplikowany. Tu plecionka 25 lb od jakiegoś-tam producenta. Ważne, że w kolorach czarno-brązowym. Przypon 25cm, haczyk 6, 2 kukurydze koński ząb, ciężarek na bezpiecznym klipsie. Musi na to wziąć ten „legendarny” kaban 14kg. Nie popuszczę mu. Jak się później okazało, puściło co innego – moja kondycja. Zestawy do wody, powłączałem tych przeszkadzajek, brzęczyków i innych alarmów, jakby kto chciał stojak z całym dobytkiem zaiwanić podczas nocnego czuwania. Teraz to już go nic nie ruszy. No co – gra się, ma się :D
Poleżało to-to w wodzie chyba do 22:30 – trzeba zmienić taktykę. Helikopter niech „se leży” (dobre sobie – helikopter leży), zmienimy przynętę na bardziej technologicznie zaawansowanym zestawie. No-no-no-nooo tylko żadnych mi tu chichów-śmichów, bo ja wiem co mówię. Zawiązać przypon, jeszcze po ciemku, trafić plecionką w dziurkę… yyy przepraszam, w oczko, to wcale nie taka prosta sprawa, zwłaszcza, gdy ma się głód. No co wy, co wam po głowie chodzi, świntuchy ;) No zwykły, najzwyklejszy w świecie głód, taki od brzucha. Jak się z tych emocji zapomina o jedzeniu to takie są tego skutki. Skoro w tamtym sezonie, pod koniec roku sprawdził się pellet mała ochota (w skrócie: ochotka), to dlaczego teraz nie spróbować? No to szybka zmiana warty i fruuu, znów do wody. Kondycyjnie wytrzymałem do pierwszej w nocy. No oczy się zamykają, spać się chce, a ryby nie współpracują. Cóż zostało. Szybkie przemeblowanie w osobówce, koc, drugi polar, czapka już w pogotowiu. Siedzę, radio brzęczy i myślę – wywaliłem kupę kasy na sprzęt to trzeba korzystać. Idę na bogato – włączony alarm antykradzieżowy, stojak przywiązany do jakiegoś kołka wbitego w ziemię. Nie ma szans na to, by cokolwiek się z tym sprzętem stało. Idę spać, bo już powieki zapałkami podpieram.
Świta, trzeba ruszyć zwłoki. Ale jak tu się wygramolić z auta, kiedy człowiek połamany w „ruskie żet” i trzeba powoli złapać koordynację ruchową, a co trudniejsze – orientację w pionie. W duchu myślę sobie – boże, jak to dobrze, że w nocy nic nie brało. Ile to by mi czasu zajęło wyjście z samochodu, gdyby uwiesił się karasek, za całe 300gr.? Poranny przegląd zestawów – zmieniamy w helikopterze przynętę, na jakąś kulkę czosnkową. Do wody, jak tradycja nakazuje, w granice 115 metra. No poleciało jak wściekłe. Bo z wiatrem, a to za sprawą tego, że zaczęło wiać od południa. Z drugim zestawem też kombinuję. Po nieskutecznym pellecie czas na kulkę truskawkową. I do wody. W tak zwanym międzyczasie obudził się kapitan Sanger Anakonda (do dziś nie wiem które to imię, a które to nazwisko) z wcześniej wspomnianych linii lotniczych SPOMB. Katering nie był zbytnio atrakcyjny jeśli idzie o menu, ale za to bardzo trafnie podawał posiłki. Wychodząc naprzeciw oczekiwaniom zarządziłem serwis kawowy (niestety, stewardessy nie ma – witajcie w erze samoobsługi), w trakcie którego zwołany został konwent szarych komórek. W naradzie wzięły udział dwie, reszta spała po tęgiej pijatyce. Postulat był jeden: zmieniamy technikę łowienia. Jedni wstrzymali się od głosu, inni stwierdzili (mając na uwadze tak wczesną porę): „Mamo, ja nie chcę jeszcze do szkoły” po czym poszli spać. W takich okolicznościach poszedłem na łatwiznę i zestaw z bezpiecznym klipsem przerobiłem na metodę. Ha – teraz to mi możecie poskakać. Turbo-tajemnicza-mieszanka pelletów 2mm z własnym miksem do podajnika i dawaj. Na „wkręta” założyłem czekoladową pomarańczę, czy też pomarańczową czekoladę. Nie wiem, nie znam się – na rybach jestem. Tak przygotowany zestaw – do wody.
Nad wodę zaczęło zjeżdżać się coraz więcej amatorów łatwego łowienia. A jak inaczej powiedzieć, kiedy jedzie się na łowisko, na którym MUSI być ryba? Radio gra, słońce już ładnie świeci a ja wiążę jakiś tam przypon, który ma być pogromcą każdej tutejszej ryby. Wiążę, ślepię oczy w ten haczyk, aż tu nagle: piiiiiiiiiiiii!!! No materdyjo, mam branie. Dobrze, że buty na nogach to tyle mniej roboty. Zbiegłem do stojaka jedną ręką za szpulę, drugą za kij – jeeeeest, sieeeeedzi :D Trochę się pobawiliśmy z jak się później okazało karpiem, bo to on na lewo, a ja chcę go na prawo. To znów on mnie na prawo, a ja jego na lewo. I tak w koło Macieju. Miał kilka szans do ucieczki, bo nawet popuściłem mu na hamulcu, ale nie skorzystał. Mam nawet pewną teorię: No kto o tak wczesnej porze po śniadaniu miałby ochotę szarpać się? Ja z pewnością nie. Jegomość karp wylądował na macie, mierzył całe 62cm. No myślę – ze 3,5kg będzie miał. Ale nie chciało mi się ważyć i gość po krótkiej sesji fotograficznej wrócił do wody.

(https://splawikigrunt.pl/forum/gallery/6455_11_04_21_9_02_44.jpeg)

Ten sam zestaw znów do wody i po godzinie kolejne branie zakończone, spinką. No ten musi, albo wcześnie wstał i miał siłę do walki, albo to był ten sam, którego złowiłem i się zrewanżował. Wszak ryba szansę na wygraną też mieć musi. Słońce przygrzewa, ptaki świergolą, tylko ryby z braniami się pier… A właśnie, że nie po prostu „no sorry, taki mamy klimat”. Zrobiłem drugą kawę, posiliłem się ostatnią kanapką – sprzyjało to rozważaniom. Podjąłem kluczową strategiczną decyzję: Helikopter nie wykorzystał swojej szansy (raczej ja dałem ciała wiążąc d-riga) ale przecież siebie nie będę obwiniał i przezbroję zestaw na drugą metodę. Czyli wiadomo: super-tajny miks do podajnika i ubiegłoroczny pogromca podtarnowskich karpi na włosie. Chyba ten duet nie bardzo był zgodny jeśli idzie o współpracę, bo nawet sygnalizator nie zapiszczał. Zapiszczał jedynie hamulec kołowrotka podczas zarzucania. Jak to dobrze, że nie plecionka była na przyponie. Wówczas nie miałbym powodów do zadowolenia. Takie zestawy były obowiązującym duetem do końca wędkowania, które nadeszło krótko przed południem. Wzmagający się wiatr (a dla psycho-meteopaty, którym jestem jest to sytuacja mało komfortowa) zadecydował o końcu wędkarskiej zasiadki. Było, nie było – zasiadka, bo nocka zaliczona.

(https://splawikigrunt.pl/forum/gallery/6455_11_04_21_9_05_37.jpeg)

(https://splawikigrunt.pl/forum/gallery/6455_11_04_21_9_06_39.jpeg)

Reasumując już na poważnie (myślę, że takie krótkie poważne podsumowanie będzie kończyło każdą opowieść):
Z początku i przez całą noc na jednej wędce zestaw typu chod-rig z kulką pływającą (ryba, czosnek), na drugiej na „zwykłym” przyponie z plecionki na włosie z początku waniliowa kukurydza koński ząb, później pellet 12mm ochotka. Po bezowocnej nocy zmiana jednego zestawu na metodę z miksem pelletów 2mm (skreting, coppens) i dodany miks zanętowy własnej kompozycji z dumbellsem 8mm czekoladowej pomarańczy na haku nr 10 dał dwa brania. Pierwsze zakończone karpiem 62cm, drugie branie – spinka. Warunki pogodowe znośne, gdzieś od ok. 2 w nocy zaczął wzmagać się wiatr z południa. Noc jak na kwiecień ciepła, bo ok. 5, 6*C. Do południa coraz silniejszy wiatr z południa ale ciepło i słonecznie. Woda już nie lodowata, ale jeszcze nawet nie letnia. Lekko mętna, a to za sprawą dość mocnego falowania wywołanego południowym wiatrem. Dwie godziny przed zakończeniem wędkowania zmieniłem drugi zestaw na metodę, ale on nie dał żadnych rezultatów. Ogólnie: pierwsza tego roku nocka zakończona bardzo miłym wynikiem. Czekam na następne zasiadki.
Tytuł: Odp: Martinez na rybach - czyli komediodramat dla ludzi o mocnych nerwach
Wiadomość wysłana przez: Shreku82 w 11.04.2021, 09:44
Łosz Panie, ale żeś elaborata walnął

Wysłane z mojego SM-M515F przy użyciu Tapatalka

Tytuł: Odp: Martinez na rybach - czyli komediodramat dla ludzi o mocnych nerwach
Wiadomość wysłana przez: Semit w 11.04.2021, 09:46
No i tak trzymać :bravo:,z humorem i jest co poczytać. ;)
Tytuł: Odp: Martinez na rybach - czyli komediodramat dla ludzi o mocnych nerwach
Wiadomość wysłana przez: Mosteque w 11.04.2021, 09:54
Długo przez Ciebie na kiblu siedziałem...

 :thumbup:
Tytuł: Odp: Martinez na rybach - czyli komediodramat dla ludzi o mocnych nerwach
Wiadomość wysłana przez: Martinez w 11.04.2021, 10:00
Michał - sugerujesz, że powinienem zmienić tytuł i dopisać: "(...) i mocnym pęcherzu" ? ;)
Tytuł: Odp: Martinez na rybach - czyli komediodramat dla ludzi o mocnych nerwach
Wiadomość wysłana przez: Mosteque w 11.04.2021, 10:05
To nie był pęcherz... :P
Tytuł: Odp: Martinez na rybach - czyli komediodramat dla ludzi o mocnych nerwach
Wiadomość wysłana przez: Matthis w 11.04.2021, 16:19
Piękny opis zmagań, szczególnie „ruskie żet” tak bardzo mi znajome ;D
Tytuł: Odp: Martinez na rybach - czyli komediodramat dla ludzi o mocnych nerwach
Wiadomość wysłana przez: Morgoth13 w 11.04.2021, 16:21
To nie był pęcherz... :P

Czyli jednak w tym Egipcie dopadła Ciebie klątwa faraona?
Tytuł: Odp: Martinez na rybach - czyli komediodramat dla ludzi o mocnych nerwach
Wiadomość wysłana przez: e-MarioBros w 11.04.2021, 21:32
dobra i wesoła :) relacja :bravo:
Tytuł: Odp: Martinez na rybach - czyli komediodramat dla ludzi o mocnych nerwach
Wiadomość wysłana przez: koras w 11.04.2021, 22:21
;D :bravo: :beer:
Tytuł: Odp: Martinez na rybach - czyli komediodramat dla ludzi o mocnych nerwach
Wiadomość wysłana przez: boruta w 12.04.2021, 03:16
Super opis zasiadki, miło przeczytać  coś z jajem :D :D
Tytuł: Odp: Martinez na rybach - czyli komediodramat dla ludzi o mocnych nerwach
Wiadomość wysłana przez: majestic w 12.04.2021, 08:05
Super :bravo: :beer: :D ;D
Tytuł: Odp: Martinez na rybach - czyli komediodramat dla ludzi o mocnych nerwach
Wiadomość wysłana przez: Tomek M. w 13.04.2021, 16:28
Humor i lekkość pióra, hmm...czy raczej klawiatury godna :thumbup: :)
Tytuł: Odp: Martinez na rybach - czyli komediodramat dla ludzi o mocnych nerwach
Wiadomość wysłana przez: Luk w 14.04.2021, 07:55
Super opowiadanie! :thumbup: Zapowiada się ciekawa seria :)
Tytuł: Odp: Martinez na rybach - czyli komediodramat dla ludzi o mocnych nerwach
Wiadomość wysłana przez: Martinez w 14.04.2021, 10:31
Uchylę tylko rąbka stringów i powiem, że już się tworzy kolejne krótkie opowiadanie. Dlatego wychodząc naprzeciw Waszym oczekiwaniom dołożę wszelkich starań, by utrzymać poziom "powieści" - gorzej będzie z utrzymaniem pionu ;)
Tytuł: Odp: Martinez na rybach - czyli komediodramat dla ludzi o mocnych nerwach
Wiadomość wysłana przez: Shreku82 w 14.04.2021, 11:00
Czekamy

Wysłane z mojego AGS2-L09 przy użyciu Tapatalka

Tytuł: Odp: Martinez na rybach - czyli komediodramat dla ludzi o mocnych nerwach
Wiadomość wysłana przez: marox w 14.04.2021, 11:14
super opowiadanko na poprawę humoru. Czekamy na więcej. :beer: :thumbup:
Tytuł: Odp: Martinez na rybach - czyli komediodramat dla ludzi o mocnych nerwach
Wiadomość wysłana przez: Tetley w 14.04.2021, 14:30
Świetne :thumbup: :bravo: :thumbup:
Czekamy na kolejny "horro-kryminał" ... :P :P :P
Tytuł: Odp: Martinez na rybach - czyli komediodramat dla ludzi o mocnych nerwach
Wiadomość wysłana przez: Lukas 78 w 14.04.2021, 15:42
Widzę "lokowanie produktu" ...mata od drapieżców :P
Tytuł: Odp: Martinez na rybach - czyli komediodramat dla ludzi o mocnych nerwach
Wiadomość wysłana przez: Martinez w 16.04.2021, 22:09
Drogi pamiętniku,
zachęcony sobotnimi sukcesami wędkarskimi, których autorem ponad wszelką wątpliwość byłem ja, postanowiłem pójść za ciosem. Przyjmując zasadę, która mówi: jeśli coś złowiłeś - jedź znów, a złowisz na pewno. Z tą myślą pojechałem w poniedziałek na ryby.
Zdrowy rozsądek, jako, że nie został dopuszczony do głosu (za defetyzm i rozpowszechnianie paniki w pokrowcu z wędkami), postanowił opuścić pojazd mechaniczny przy najbliższej nadarzającej się okazji. Czyli w trakcie postoju na parkingu przy autostradzie.
Wybierając się w poniedziałkowy poranek do pracy, jak co tydzień od chwili nastania KALENDARZOWEJ wiosny (bo o tę fizyczną bardzo ciężko w tym roku), spakowałem lekki arsenał na który składały się wszelakiej maści imponderabilia feederowe. Tym razem narada dotyczyła łowiska, które będzie zalotnie odkrywało przede mną swoje walory, niczym dziewica orleańska w noc przedślubną. A kandydatek było wiele. Bo i Miejsce Kłodnickie, a to Kanał Gliwicki w Kędzierzynie, a to znów kozielskie „Rogi” – słowem wejdź gdzie chcesz, bierz co chcesz.
Mając w zapasie 3h (wiem – dla kobiety w galerii handlowej to jak mgnienie oka), stwierdziłem, że pracę należy szanować i podchodzić do niej z należytym spokojem i szacunkiem. Zdaję sobie sprawę, że już napięcie pomieszane z … nie, nie z natężeniem, lecz z podnieceniem sięga zenitu, więc mówię. Wybór padł na… ta-taaaam: Zbiornik Ujazd. Najważniejszym argumentem, który do mnie przemówił, była w niedalekiej odległości od łowiska wieża kościelna, z której to ochoczo kościelny dzwonkiem (nie własnym lecz kościelnym, cholera no – dzwonem nooo) obwieszczał światu która to godzina. Jak wiecie czas gra kluczową rolę, dlatego należy zawsze mieć jakiś punkt odniesienia.
Nie od dziś wiadomo, co więcej – Ameryki nie odkryję jeśli stwierdzę, że przyroda cały czas nas zaskakuje. Nie inaczej było i tym razem. W moim ukochanym, pięknym (?) Tarnowie pogoda o poranku iście wiosenna. No nic tylko siedzieć nad wodą. W miarę zbliżania się do celu podróży, ktoś na górze zdecydował, że wyłączy ogrzewanie, zgasi światło i włączy wentylator. Tak, wiało z zachodu, a biednemu ZAWSZE wiatr w oczy. Na łowisku zameldowałem się krótko przed południem, obowiązkowy wpis do pamiętnika PZW i możemy zacząć zabawę.
Ogólne wrażenia z łowiska pozytywne. Jak dla leniwego, co więcej wygodnickiego człowieka dojazd do łowiska wręcz królewski. No normalnie człowieku możesz siedzieć na fotelu w samochodzie a nogi moczyć w wodzie. Dobra, czas wziąć się za robotę. Znaczy się pellety do namoczenia, powiązać zestaw na metodę. Matko bosko – ile roboty. Czy nie ma łatwiejszej drogi na szczyt? Może chociaż po drabinie, a nie dookoła? W dzisiejszym wędko-lotku padł wybór na Mantaray-a z Pulzarem 4000. Do tego podajnik 30 gr. i haczyk Drennan WGS 14. Podaję te dane, żebyście unikali takiego zestawienia. Kilka rzutów i znalazłem dogodne miejsce by mącić wodę. Cóż pozostało. Przypon, przynęta i do wody. Po kilkunastu minutach dość mocne branie i już wiem, że świetnie się przygotowałem. Wszystko zagrało. A w zasadzie przez chwilę hamulec w kołowrotku i wiatr na napiętej żyłce. Bo później nastąpiła chwila niezręcznego milczenia. Oczywiście była ona przeplatana różnym słownictwem, jednakże w myśl dbałości o język ojczysty i jego piękno – nie będę przytaczał różnych, obco brzmiących określeń, mających swoje korzenie w łacinie. Cóż, spinka. Nie pierwsza, tym bardziej nie ostatnia. Jako, że taktyka była wyśmienita, trzeba kontynuować. Foremka. Podajnik. Pellet. Rzut. Czekamy. I tak do znudzenia. Ale-ale, nie do końca. Wspomniany złośliwiec, który zostawił włączony wentylator dał o sobie znać. Ileż to ja skomplikowanych obliczeń musiałem wykonać przed oddaniem rzutu we właściwe miejsce. Nawet nie jesteście w stanie sobie tego wyobrazić. Dziękuję z tego miejsca Politechnice Rzeszowskiej, że włożyła tyle trudu w tłumaczenie mi zasady – jeśli wieje to ciało puszczone w ruch… nie, nie, nieeee to jest zasada z akademika. A jeśli wieje to ciało rzucone leci jak szalone. Tak, to była ta zasada. Działała ona w dwóch przypadkach: na juwenaliach i podczas sesji. W wędkarstwie to się ni-cholery nie sprawdza. Dlatego dwie godziny walki z wiatrem dało kolejne wnioski. Pierwszy i najważniejszy – jeśli wieje to jest znacznie zimniej, aniżeli to pokazuje termometr. Nie ważne, czy są to wiatry zmienne aromatyczne (wywołane fasolką po bretońsku), czy wiatr wiejący ze zmienną siłą z kierunków różnych. Drugi wniosek to taki, że łatwiej rzuca się z wiatrem, aniżeli pod wiatr. Tylko problem polega na tym, że rzucając z wiatrem nie zawsze trafiamy tam, gdzie trzeba. Przeważnie jest to obok. A w zasadzie – zawsze. Rozczarowany tym, że nauka ma się nijak do praktyki zwinąłem sprzęt i pojechałem do pracy. Mówią że niedzielna praca w gó**o się obraca. Powiem więcej: Poniedziałkowe wędkowanie powoduje blankowanie. Mając na uwadze wszystkie zbiegi okoliczności (w zasadzie zbiegły się dwie) stwierdziłem, że zmarznięty i przewiany na wskroś nic nie wymyślę, a sprawność i celność rzutu spada z każdą chwilą. Potulnie złożyłem wędkę, ogon podwinąłem pod siebie i powoli, by nie wzbudzać niezdrowego zainteresowania na łowisku, oddaliłem się w swoją stronę. Jednak w głowie tliło się kiedyś-tam zasłyszane hasło: Nu, pagadi! Dlatego Zbiorniku Ujazd – miej się na baczności. Ostatniego słowa nie powiedziałem. A w zasadzie to dopiero pierwsze zdanie.
Teraz trochę faktów poważnych.
Zbiornik niewielki, szerokość 70 – 160m, długość circa 350m. Linia brzegowa dość równomierna, brzegi porośnięte pałką. Łowiłem na 20 metrze, głębokość w granicach 2,5m. Zanętą w podajniku był miks pelletów 2mm (coppens, skretting), na włosie lądowała pomarańczowa czekolada, red devil malina-truskawka. Jedno branie zacięte, ale spinka ok. 5 m od brzegu. Później bardzo silny wiatr z północnego zachodu w znaczący sposób utrudniał rzucanie we wcześniej wybrany rejon. Do końca sesji jeszcze dwa delikatne brania w sumie to nie „do cięcia” i bardzo utrudniające czytelność wskazań fale. Wyjazd na całkowitym spontanie, bez wyraźnego celu. Ot była chwila wolna, należało ją w sposób odpowiedni wykorzystać.
Tytuł: Odp: Martinez na rybach - czyli komediodramat dla ludzi o mocnych nerwach
Wiadomość wysłana przez: Shreku82 w 17.04.2021, 03:20
Tak 3maj Marcin Świetnie się czyta Twoje "przygody"

Wysłane z mojego AGS2-L09 przy użyciu Tapatalka

Tytuł: Odp: Martinez na rybach - czyli komediodramat dla ludzi o mocnych nerwach
Wiadomość wysłana przez: Martinez w 22.05.2021, 02:10
Dziewictwo stracone, czyli pierwsze w życiu zawody wędkarskie

Majówka minęła bezpłodnie. A w zasadzie bez wyjazdu na ryby. Obraziłem się śmiertelnie na tą całą ichtiologiczną bandę i powiedziałem sobie – przerzucam się na działkowanie. Pałąki to tuneli foliowych będę miał jak znalazł: solidne, węglowe. Linki do podwieszania pomidorów, fasolki szparagowej też będą. Miałem serdecznie dość rogów – yyy cholera, wędkowania po tym jak mnie przedmuchało na Rogach. A myślcie sobie co chcecie, wy zboczeńcy ;)
Moja obraza na tą całą ichtio-coś-tam zgraję, trwała do 4 maja. Długo, bo półtora tygodnia. Rzekłbyś – całą wieczność. Od niechcenia, a w zasadzie to z nudów, wszedłem na stronę „konkurencyjnego” koła wędkarskiego, które z dumą głosiło – koniec prohibicji zawodniczej, ruszamy na zawody. Myślę – poczekajcie, ja wam pokażę. Zadzwoniłem, zaklepałem miejscówkę. Zawody karpiowe, sobota-niedziala, to brzmi dumnie.
Ogłosiłem stan najwyższej gotowości bojowej. W zasadzie DEFCON 3 został ogłoszony równo z zakończeniem połączenia telefonicznego. Gorąca linia do domu – rozkazy wydane. Otworzyć zapasy na wypadek wojny. Żona z tajnej skrytki wydobyła zaszyfrowaną, tajną wiadomość. Wiadomość zawierała ściśle dopracowaną miksturę zanętową. A było nią tajne ziarno. Nie żadne he-he-heee, tylko o-rzesz-murwa-kać. Dyspozycje wydane, ziarno we czwartek do moczenia.
Szybki rachunek sumienia w pracy – co ja mam w domu, czego nie mam, co potrzebuję? W zasadzie to większości rzeczy brak. Ani łóżka, ani materaca, że o śpiworze nie wspomnę.
W związku z tak strategicznie poważnym zajściem odwołane zostały wszystkie urlopy. Znaczy się, nie wiem czyje, mój z pewnością został zapowiedziany na piątek. Siedząc jak na szpilkach, mając w najdrobniejszych szczegółach opracowany plan działania, czekałem końca tygodnia. Sielsko kończący się czwartek, który był ostatnim dniem pracy w mijającym tygodniu, nie zapowiadał czającej się w domowych okopach dywersji…
W piątek, bladym świtem, pędem do domu. Po drodze wizyta w wędkarskim - odebrałem kołyskę. Słuchajcie, to jest fantastyczna sprawa ta kołyska. Jak dobrze pokombinować, idzie się w tym wyspać. To po co kupować łóżko karpiowe? Powiem więcej, przy dobrym układzie, sprawdzi się nawet jako coś a’la brodzik, mini-wanna. No same plusy. Dobra, kołyska jest, fluorokarbon też. Lecimy do sportowego, kupiłem materac, czołówkę. Jest dobrze. Do szczęścia brakuje jeszcze śpiwora. A to już po drodze, od mamy pożyczę. Jest dobrze – wszystko kupione, można gonić do domu. Mój szatański plan tyczący się stanu DEFCON 3 zaowocował wyjazdem domowników na weekend. Cała chata dla mnie.
Ziarno namoczone już się gotuje. Sprzęt wędkarski z najwyższej półki już podlega bojowej weryfikacji. Z najwyższej półki jak dla mnie. W kapeluszu mam 165cm, wyżej nie sięgnę. To, co dla mnie jest najwyższą półką, dla normalnych ludzi – średnią. Cóż, wzrostu to mi poskąpili. Rozpaczał nie będę. Gonię na złamanie karku (by jasna cholera tą moją kobietę – kto wymyślił, żeby na trzecim piętrze mieszkać?) do samochodu. Decyzja wcielona w życie – z Hondy Civic robimy Hondę Van. Skoro tak, czas na wrzucenie wszystkich gratów. Biegiem na górę, zasapany jak młody po „pierwszym razie” wpadam do domu iii… i cholera jasna by to wzięła. Nie ma kluczy do piwnicy. A w piwnicy ¾ sprzętu. Chyba sąsiedzi z innej dzielnicy usłyszeli włoską nazwę słowa „zakręt”. Jak to? Jakże by tak? Dlaczego? Kto śmiał? Żona zabrała „przez pomyłkę” klucze do piwnicy. Tym samym szlag jasny trafił wszystkie moje plany. Wszystko opadło. Łącznie z pianą w garnku z gotującym się ziarnem. Chodzę po domu, klnę już jak nie szewc – jak mięsiarz na kontrolę PSR-u. Jakim cholera jasna cudem? Dobra, idę do piwnicy, może coś uda się wymyślić. Póki co mam dwa koła ratunkowe. Piłkę do metalu i telefon do przyjaciela. Korzystam z drugiego:

- Halo, Patryk?
- No cześć, jak tam przygotowania do wyjazdu?
- Nie pytaj, lepiej powiedz, czy znasz jakiś 100% skuteczny sposób na zbrodnię doskonałą. Żona zabrała mi klucze do piwnicy, a tam trzymam ¾ gratów wędkarskich.
- Zmartwię cię, nie ma takiego…
- Kurw…
- Masz piłkę do metalu?
- Mam, tnę kłodkę. Srać to.

Dostałem takiej werwy, takiego animuszu, że głowa mała. Nerwy mi puściły do tego stopnia, że w ciągu 15 minut zmieniłem 4 koła w osobówce. Z zimowych na letnie.

(https://splawikigrunt.pl/forum/gallery/6455_22_05_21_1_21_50.jpeg)

(https://splawikigrunt.pl/forum/gallery/6455_22_05_21_1_22_15.jpeg)

Dobra, sprzęt w aucie. Zapakowane prawie wszystko, oprócz wędek i torby. To wrzucę rano.
Sobota, o 5:30 rano to tak chciało mi się wstać jak nie wiem co. No nic to, ruszyłem zwłoki z wyra. Kawa, coś na ząb i trzeba dokończyć dzieła pakowania. Ze sporządzoną w pocie czoła listą (bo w pracy było gorąco a ja się pocę), porównuję ze stanem inwentarza w samochodzie. Ziarno przestudzone do wiadra. Wyszło coś 5, czy też 6 litrów zanęty. Składniki tajne. Dipy jeszcze bardziej tajne. Coś z tyłu głowy podpowiedziało mi: na następne zawody musisz zaopatrzyć się w taśmę samoprzylepną z napisem „Top Secret”. Krótko przed siódmą rano ruszam na łowisko.

(https://splawikigrunt.pl/forum/gallery/6455_22_05_21_1_30_54.jpeg)

(https://splawikigrunt.pl/forum/gallery/6455_22_05_21_1_31_20.jpeg)

Patryk, po oglądnięciu zdjęć z zapakowanej Hondy, stwierdził, że fakultet z logistyki zaliczony z wyróżnieniem. No co, w końcu robi się w transporcie te kilka lat ;)
Zajechałem nad wodę, tłumy ludzi, kibiców nie było. Wszak sport mało widowiskowy, niewiele się dzieje. Bo ani to kto się nie przewróci, ani z trasy nie wypadnie, nawet po mordach sobie nie dają. No rzekłbyś panie – nuda.

(https://splawikigrunt.pl/forum/gallery/6455_22_05_21_1_35_29.jpeg)

(https://splawikigrunt.pl/forum/gallery/6455_22_05_21_1_35_53.jpeg)

Przyszła godzina ósma, zebrało się gremium wędkujących w ilości około dużo. Myślę – cholera profesjonaliści. Ciężko będzie się do pierwszej dziesiątki przebić. Nawet bardzo ciężko. No nic, gram twardziela. Czarna bluza, czarne bojówki, buty wojskowe i ciemne okulary. Niech wiedzą, że groźny zawodnik. Losowanie i komenda: do zajęć w podgrupach – rozejść się. Dobre sobie, w podgrupach. Ci, którzy z żonami/dziewczynami/kochankami przyjechali, mogą się zająć. A single?
Na dylematy towarzyskie jeszcze przyjdzie czas. Teraz poważniejsze problemy. Powiązać zestawy, rzucić to do wody i można łowić. Profesjonaliści przygotowani. Tripody, kołyski, alarmy, maty, podbieraki, o wędkach i kołowrotkach nie wspomnę. No panie – „elyta”. A ja co? Ja boroczek, biorę się za wiązanie zestawów. Zestawy powiązane, kijki odległościowe ustawione – no, to teraz ja wam pokażę. Ustawiamy odległość do klipa i niech no mi tylko powiedzą, że tak się tego nie robi. To powiem – potrzymaj mi piwo. Gram twardo – mierzę, klipuję. Wy się tam śmiejecie, a ja taktykę szykowałem cały tydzień.
Nadeszła wiekopomna chwila – pierwszy, historyczny rzut w zawodach. Na Galla Anonima nie wyglądam, a kronikarz tego wielkiego wydarzenia gdzie? Ano-nima. A psu na budę to. Sam się będę kronikować. Zawody zaczęły się o 9, ja jak zawsze tyję kryły, aaaa, znaczy się kryję tyły – jako ostatni zabrałem się za łowienie. No co, biblijne powiedzenie „Ostatni będą pierwszymi”.
Kiedyś, mądry człowiek mi powiedział: nim otworzysz pierwsze piwo, rozłóż namiot. Taaa, zawody i piwo. No już to widzę. Ale idę rozkładać namiot. Żałujcie, że nie widzieliście – komedia w trzech aktach. Aż sam z siebie się śmiałem. W końcu po długich, a ciężkich namiot stanął. Wyposażenie do środka. Chyba już faktycznie jestem na zawodach. Tak, zdecydowanie.

(https://splawikigrunt.pl/forum/gallery/6455_22_05_21_1_38_24.jpeg)

(https://splawikigrunt.pl/forum/gallery/6455_22_05_21_1_38_45.jpeg)

Czas leniwie płynie, u mnie nic się nie dzieje. Przynętami na haku zacząłem żonglować lepiej, niż niejeden cyrkowy klaun. Ale co mi tam, mam czas, zawsze to nowe umiejętności. Po dwóch godzinach grobowej ciszy sięgam po tajny notatnik. No tak, to i to, tamto odpada, a inne-tamto w ogóle nie skutkowało. Czyli zestaw-pewnik siedzi dalej w wodzie, doświadczalny zmieniamy. Do wody i niech się dzieje. A ja do jedzenia. Stosując zasadę mojego taty, biorę się za szykowanie jedzenia. Nie dla ryb, dla siebie. Te już dostały sporą ilość „dobrego” więc czas na mnie.
Piiiiiiiiiiiiiiiii – cholera jasna, czy nawet transportowe fatum na rybach mnie będzie prześladowało? Czy jak zabiera się człowiek za jedzenie, to wówczas zaczyna się coś dziać? No dobra, lecę-pędzę na złamanie karku. Jest ryba. Na haku, ale czy będzie na brzegu? Myślę sobie – Marcin tylko spokojnie. Coś rzuca się na końcu zestawu jak wesz na kołnierzu. Nie daj du***. Po wyczerpującym moją cierpliwość, co będzie na haku, holu – w podbieraku melduje się pierwsza ryba. Karp, 6 kilo szczęścia. Noooo, jest dobrze, blanku na zawodach nie będzie. Honor uratowany.

(https://splawikigrunt.pl/forum/gallery/6455_22_05_21_1_40_49.jpeg)

„Laguna, teraz to my możemy wszystko!”. Tajne notatki zamknięte na klucz w Van-Hondzie, klucz do auta schowany w namiocie. Wszystko bezpieczne. W myśl powiedzenia: zwycięskiego zespołu się nie zmienia: jedziemy tym samym. Gdzieś po 15, czyli już dobrze po obiedzie, przyplątał się niejaki Pinokio. W zasadzie nieduży, ważył ponad dolny limit więc zaliczony do punktacji.

(https://splawikigrunt.pl/forum/gallery/6455_22_05_21_1_42_10.jpeg)

Takie rzeczy się dzieją u mnie na stanowisku, a sąsiedzi z lewej i prawej nic? A cóż ja będę się nimi przejmować, liczę się ja i mój wynik. Dawaj, ja zjadłem to teraz czas na ryby. Niezastąpiony Kapitan Sanger Anaconda zgłosił gotowość do realizacji postawionych przed nim zadań. Powiem więcej – z zegarmistrzowską precyzją dokonał nalotu na stanowiska bojowe. Posiłki dotarły, jestem zadowolony.
Krótko przed 17 znów wyje alarm. Ale spokojnie, facet – masz już na koncie dwie ryby, jest dobrze, nie szalej. No niby nie, ale apetyt rośnie w miarę jedzenia. A może picia? Nieważne, idziemy walczyć z rybą. Po krótkim, aczkolwiek emocjonującym pojedynku, w podbieraku melduje się „życówka” karpia. Wiem, wiem, wiem – dla niektórych to może nawet i żłobek. Ale 9,5kg cieszy. Tym bardziej, że sąsiedzi dalej o kiju.

(https://splawikigrunt.pl/forum/gallery/6455_22_05_21_1_43_31.jpeg)

Czas błogo sobie płynie, czasem pokropi delikatny deszcz – ja się nie boję, namiot mam, schować się jest gdzie więc niech sobie pada. Gdzieś przed 18 słyszę odjazd u sąsiada. No, pierwsze branie u niego. Ale gdzie koleżeńska pomoc? Biorę podbierak, będę asekurować. Ale jakaś wredna ta ryba, bo wozi sąsiada po trzech stanowiskach. Spoko, niech ją wyciągnie. Łażę z podbierakiem za Darkiem jak ochroniarz BOR-u za prominentnym politykiem. Jakoś tak z głupia, gdy tylko odchodzę od stanowiska – zabieram ze sobą centralkę alarmu. Nie wiem, ale coś mnie kusiło. Ćwiczę kondycję przemierzając kolejne metry za sąsiadem, gdy nagle coś drze się z kieszeni. Jasna cholera, kolejna ryba! No to gnam na złamanie podbieraka, który rzuciłem zbiegając do wędek i klasyczne podniesienie kija z blokowaniem szpuli. Jest – siedzi. Teraz kabareton rodem z Tarnowa. Sąsiad i ja walczymy z rybami na moim stanowisku. Muszę przyznać, że miał taktyczną przewagę – Darkowi pomagała żona. Ja sam, jeden jedyny na placu boju walczę. Żona Darka z pytaniem w oczach – mogę wziąć twoją wędkę, żeby rozplątać zestawy? A pewnie, nie mam nic naprzeciwko. Koniec końców – Darka i mój karp lądują w podbierakach.
Taka walka i zawodnicza pomoc wyraźnie nadszarpnęła nasze siły – idziemy na ognisko z kiełbaskami. No co, trudy walki należy sobie zrekompensować posiłkiem. Już wybrałem sobie widełki do kiełbasy, już mam brać kiełbasę, a tu – o ty cholero jedna, znów?? Ileż można? Sprint 25 metrów – sam Usain Bolt nie dałby mi rady. Pal licho schodki do stanowiska – skaczę ze skarpy, niemalże tuż pod wędki. Chwalę boga, partię, a w duchu dziękuję mojemu przyjacielowi, Piotrkowi – chłopie, te buty, które mi poleciłeś robią robotę. Jakbym skakał w trampkach, zamiast wędki w ręce miałbym kule bo złamanie kulasa murowane. Tym razem karp wygrał, spiął się przy brzegu. Za szybko chciałem. Cóż, ryba szansę też mieć musi. Zestaw znów do wody, ja idę na ognisko. Czas na regenerację sił. Godzinna rozmowa z „konkurentami”, żarty, wymiana poglądów i ani człowiek się obejrzał a tu już ciemno. Co prawda godziny policyjnej już nie ma, ale wypadałoby pospać. Jeszcze dobrze głowy do poduszki nie przyłożyłem, a tu już centralka piszczy. Strażakiem to ja bym nie mógł być. Nim te buty nałożyłem na nogi, nim wygramoliłem się z przybytku zwanego namiotem minęło trochę czasu. Jedno pik i cisza. Myślę – a żebyś Ty tak cholero wigilii nie doczekał. Mrucząc pod nosem na kaprysy karpi zaszyłem się. Nie cholera jasna, nie wszyłem sobie esperalu, ale zaszyłem się w ciepłym śpiworze. Jeszcze dobrze oczu nie zamknąłem, a tu alarm. Myślę: Mamooooo, ja nie chcę jeszcze do szkoły! Ale zaraz-zaraz. Ciemno, mamy w namiocie nie ma, a coś mi świeci po oczach. Ja pierdylę – branieeeeee. Znów ubieranie butów w zwolnionym tempie, tym razem czołówka już była na miejscu. Wypadam z namiotu i zacinam. No coś siedzi. Delikatnie, nie spiesz się chłopie, noc jest długa, dasz mu radę. Ale ku mojemu zaskoczeniu karpik niezbyt waleczny, ląduje w podbieraku. Budzić sędziego? A może nie? Eeee, niech se chłopina pośpi. Ryba do reklamówki…. yyyyy znaczy się do worka karpiowego opatrzonego logiem jednego z producentów sprzętu wędkarskiego i do wody. Rano będziem mierzyć. Rzut i do spania. O 1:45 – a niech was cholera! Znowu? Ileż można, nawet pospać nie dacie? Centralka nie daje za wygraną, no nie – muszę iść zaciąć. W myślach – cholera, leszcz. Za łatwo idzie. Po chwili karp w podbieraku. Sędzia dalej śpi, więc powtórka z rozrywki: reklamówka i do wody. Zamknąłem się w namiocie z myślą: dajcie wy mi wszyscy święty spokój. Ja chcę spać! W pracy się nie wysypiam, w domu żona rano tłucze się garami. Czy wy ichtiologiczne potwory nie możecie wykazać się odrobiną zrozumienia? Szybki rzut oka na zegarek – krótko przed drugą w nocy. Budzik na 4:20 i spanie. Śpię i coś niemiłosiernie drze ryja. Tak, to mój budzik i Król Julian pieszczotliwie woła: „Wstajemy kochany…” Piwo działa, trzeba sprawdzić, czy rowery stoją. Wracam z miejsca odosobnienia i coś piszczy. Acha – ktoś ma branie. Cholera, nie ktoś. To u mnie!!! Powtórka z rozrywki – sprint do wędek, skok w dal połączony ze skokiem w głąb. Jest, siedzi! To zaczynamy zabawę i ciągniemy rybę. W duchu myślę – sędzia wstawaj, bo ja już worków nie mam (te na śmieci zostały w domu) a tu ryba na haku wisi. Bawiłem się z uparciuchem jakiś czas. W duchu wciąż wołam – SĘDZIA, WSTWAJ! Jest, doczekałem się. Ryba w podbieraku, sędzia na stanowisku. W końcu trzy sztuki zważone, jedna została pominięta w klasyfikacji – nie miała wymaganego minimum. Cóż, tak bywa. Ja ma chwilę dla siebie. Oglądam dach swojego Vana i oczom nie wierzę: szron? Skąd do cholery szron? Zimno było, przymrozek, czy ki czort?

(https://splawikigrunt.pl/forum/gallery/6455_22_05_21_1_45_02.jpeg)

Szósta rano, czas coś zjeść, kawę wypić. Słońce niemrawo zaczyna podgrzewać atmosferę. Budzi się nowy dzień. Myślę: cholera, nie jest źle – 7 ryb, z czego 6 jest punktowanych. Może źle nie będzie? Ale żeby nie było miło to powoli trzeba myśleć o pakowaniu. No tak, wszystko co dobre – szybko się kończy. W trakcie pakowania padły jeszcze dwie ryby. Sumarycznie było ich dziewięć.
Południe zbliża się nieubłaganie. Czas zawodów dobiega końca. Zawodów udanych, bo owocnych w ryby.

(https://splawikigrunt.pl/forum/gallery/6455_22_05_21_1_46_40.jpeg)

Reasumując, już na poważnie:
Debiut na zawodach niesamowicie udany. Nie spodziewałem się tak dobrego wyniku. Kończę te ”gościnne” zawody na czwartym miejscu. Z życiówką i zadowolony, bo założenia taktyczne się sprawdziły. W dodatku sprzęt, który zakupiłem z myślą o zawodach spełnił moje oczekiwania. Na koniec powiem, że z 10 ryb, które zameldowały się na brzegu, dziewięć to karpie, z czego jeden maluch 2,6kg – nie liczył się w klasyfikacji. Do tego jeden jesiotr – sprawił mi ogromną niespodziankę. Założenia taktyczne i wcześniejsze wnioski z wypadów – sprawdziły się. Tak pod kątem nęcenia, odległości łowienia, jak i przynęt. Rzec można: zagrało wszystko. Owszem, porażki podczas holu były, bo zaliczyłem dwie spinki i raz ryba weszła mi w zaczep i żyłka po prostu się zerwała.

P.S.
Uprzedzam wszystkie pytania: żona już zdążyła zapytać, kto robił mi zdjęcia. Kawał o wypadku, facecie w szpitalu i pytaniu: "Kto to jest Aśka" nie jest kawałem. Jest z życia wziętym przypadkiem.
Tytuł: Odp: Martinez na rybach - czyli komediodramat dla ludzi o mocnych nerwach
Wiadomość wysłana przez: boruta w 22.05.2021, 06:01
Super się czytało - do gazety czy nawet na stronę spławik i grunt się nadaje. Opowiadanie inne niż wszystkie z dobrym humorem.
Tytuł: Odp: Martinez na rybach - czyli komediodramat dla ludzi o mocnych nerwach
Wiadomość wysłana przez: Shreku82 w 22.05.2021, 09:40
Marcin, krótko i na temat REWELACJA relacja

Wysłane z mojego SM-M515F przy użyciu Tapatalka

Tytuł: Odp: Martinez na rybach - czyli komediodramat dla ludzi o mocnych nerwach
Wiadomość wysłana przez: dalglish7 w 22.05.2021, 10:00
Brawo Marcin :bravo: :bravo:. To będzie mój ulubiony wątek na forum :thumbup: :beer:
Czekam na więcej :D
Tytuł: Odp: Martinez na rybach - czyli komediodramat dla ludzi o mocnych nerwach
Wiadomość wysłana przez: Martinez w 22.05.2021, 10:32
Dziękuję serdecznie za słowa uznania. Aczkolwiek krytyka jest bardzo mile widziana.

Tym opisem zawodów ominąłem jeden wypad na ryby. Wypad na kędzierzyńskie "Rogi", z których nie wiem, czy będzie relacja. W zasadzie niewiele się działo, a pisania "na siłę" nie lubię. I nie będzie takiego siłowego pisania.

Mam nadzieję, że wynagrodziłem Wam nieco długi czas, który w tym wątku był bez żadnej wiadomości.
Tytuł: Odp: Martinez na rybach - czyli komediodramat dla ludzi o mocnych nerwach
Wiadomość wysłana przez: hakon w 22.05.2021, 13:25
Fajnie się czyta. Czekam na następne opowiadania.
Pozdrawiam
Tytuł: Odp: Martinez na rybach - czyli komediodramat dla ludzi o mocnych nerwach
Wiadomość wysłana przez: Adam M w 22.05.2021, 13:29
Brawo,fajnie napisane :thumbup:
Tytuł: Odp: Martinez na rybach - czyli komediodramat dla ludzi o mocnych nerwach
Wiadomość wysłana przez: cthulhu w 22.05.2021, 15:07
Graty Martinez :bravo:
Z jakiego to "konkurencyjnego" koła były zawody ?
Tytuł: Odp: Martinez na rybach - czyli komediodramat dla ludzi o mocnych nerwach
Wiadomość wysłana przez: Martinez w 22.05.2021, 16:23
PZW Tarnów, Koło Zakłady Mechaniczne.
Mam od szwagra zaproszenie na Trzydniaki, na "Dzień Zbrojeniowca" w weekend po Bożym Ciele, ale odpada. W moim macierzystym kole są wówczas zawody na Niwce.