Spławik i Grunt - Forum
MEDIA i MULTIMEDIA => Kącik literacki => Wątek zaczęty przez: Syborg w 05.02.2016, 13:09
-
Pomyślałem, że jedno opowiadanie to może być przypadek, zbieg jakichś dziwnych, nieprawdopodobnych okoliczności. W związku z tym postanowiłem zweryfikować tę teorię, pisząc drugie. Zapewne wpadłem w pułapkę, bo będę sobie tłumaczył, że do trzech razy sztuka. Zawsze coś, zawsze... Mam nadzieję, że ktoś uśmiechnie się, zaduma, być może zatęskni za wodą w to piękne piątkowe popołudnie (tak, tak, mamy zimę). Nie przedłużam, zapraszam serdecznie.
Przed Państwem, w niezwykle niebezpiecznym numerze, bez asekuracji...
Będzie dobrze
Ta cholerna skarpeta wykończy mnie, nie mam złudzeń. Umrę na tym odludziu z powodu zsuwającej się skarpety. Na pomniku wykują mi sentencję: "Odszedł w męczarniach, nie pokonał skarpety". Byłoby miło, gdyby kamieniarz wspomniał też o tych przeklętych woderach, a szczególnie o prawym. Wlokę się wzdłuż rzeki pewnie godzinę, przystaję co trzydzieści metrów, zdejmuję prawego buta, poprawiam skarpetę, pokonuję trzydzieści metrów...
- "Zostaw samochód obok pierwszego zjazdu, przebierz się, przejdź kilometr, nie pożałujesz".
Już żałuję. Dziękuję za takie rady, kilometr... no serdecznie dziękuję. Gdybym był dzieckiem, gdybym szedł na te szczupaki z kimś dorosłym, to już dawno wywrzeszczałbym na całe gardło: "Ja już nie chcę na ryby!". Pewnie usłyszałbym, że nie mam marudzić, że to już blisko, że jak będę dzielny, to dostanę nagrodę - standardowy kit dla dzieciaków. Każda męczarnia ma chyba swój koniec, wiec resztkami sił docieram na miejscówkę. Jeszcze tylko muszę przedrzeć się przez czterdziestometrowy pas trzcin i można odpocząć. Najpierw jednak proszę Brodacza w niebiesie, żeby przypadkiem nie nasyłał na mnie jakiejś sarny ani nawet małego zajączka. Obawiam się, że kamieniarz musiałby zmienić tekst na stosowniejszy: "Zmarł na zawał, w trzcinie".
Uf, udało się. Delikatny chłód rzeki jest zbawienny, głęboko oddycham, podnoszę głowę, daję się pieścić słońcu - odżywam. Nawet zapomniałem o skarpecie, która cała ulokowała się w czubku buta. Złość mi przeszła, już się na nic ani na nikogo nie gniewam, poziom agresji - jeden. Wyjmuję z torby butelkę z wodą, robię kilka łyków. Sięgam po pokrowiec z kijem i wyjmuję moje dwieście siedemdziesiąt centymetrów szczęścia, uśmiecham się jak dureń - dobrze, że nikt mnie teraz nie widzi. Wyjmuję z torby kołowrotek, montuję go, niespiesznie przeciągam żyłkę przez przelotki, delikatnie odkładam prawie uzbrojony kijek. Sięgam po pudełko z przynętami... sięgam... sięgam i - niczym ten Kubuś Puchatek - im głębiej sięgam do torby, tym bardziej nie ma tam pudełka! Zobaczyłem za to ciemność - wyraźnie! Desperackim ruchem rozchyliłem torbę. Niepotrzebnie, pudełka nie było. Postanowiłem nie odzywać się sam do siebie - taka kara. Usiadłem, rozprostowałem przed sobą nogi, wymamrotałem coś w jednym z najpopularniejszych martwych języków, zrezygnowany kombinowałem, co dalej. Myślałem, myślałem i uświadamiam sobie, że nawet nie pamiętam, gdzie zostawiłem to nieszczęsne pudełko. Może zostało w samochodzie? Chyba nie. Pewnie zostawiłem je w domu. Pewnie tak... ale co, jeśli nigdzie go nie znajdę? Przecież ja tam miałem ukochane przynęty na szczupaki: woblery, duże gumy, średnie gumy, wahadłówki, ech! Kurcze, żebym miał cokolwiek, cokolwiek... rzuciłem się na torbę, prawie rozszarpałem boczną kieszeń. Cieszę się jak dziecko! Malutkie pudełeczko z gumkami okoniowymi! Jestem uratowany. Kilka trzycentymetrowych twisterów na maleńkich główkach, miniaturowe riperki - moje dzisiejsze szczęście. Gdy przypomniałem sobie o drodze powrotnej, to nawet bardzo spodobały mi się te paprochy, bardzo.
Zawiązałem seledynowego twistera. Dziwnie to wyglądało - żyłko o grubości 0,24 milimetra i dwugramowa główka. Trudno, lepsze to niż nic. Zabieram się za łowienie. Wchodzę do wody po kolana, rzucam. Przecież to w ogóle nie leci! Okoniowym zestawem ekspediuję taką przynętę na dwadzieścia metrów, a tym kijem na osiem, może dziesięć. Dam radę, przecież potrafię, nie takie rzeczy się robiło - pocieszam się. Wchodzę do wody na tyle, na ile pozwalają wodery, rzucam. Kij się nie ładuje, równie dobrze mógłbym spinningować trzonkiem od miotły. Jedyna nadzieja w silnym zamachu. Tak! Muszę się wysilić, nic mnie nie powstrzyma! Źle zacząłem, ale skończę dobrze, przecież jestem mistrzem takich wzlotów, a ten cienias, mityczny Feniks, mógłby mi nosić plecak! Staję w rozkroku, odchylam się, robię potężny zamach i... wpadam w poślizg, połączony z niezwykle efektownym półobrotem. Całość zakończyłem głośnym klepnięciem plecami o wodę. Kija nie wypuściłem. Wstałem błyskawicznie, sam się zdziwiłem, że można tak szybko i sprawnie. No to, k...a, oszukałeś przeznaczenie, Feniksie! - szyderczo pochwaliłem sam siebie. Byłem cały przemoczony, od czubka głowy po skarpety. Stałem tak chwilę i nie wiedziałem, czy płakać, czy może się śmiać. Wybrałem opcję pośrednią - nie wiem, jak to wygląda, ale byłem święcie przekonany, że tak właśnie zrobiłem.
Kamizelkę wrzuciłem do torby, rozmontowałem kij, a buty związałem razem - byłem gotowy do powrotu. Zarzuciłem wodery na ramię i zacząłem się przedzierać przez trzciny. Dałem radę - do samochodu pozostał kilometr. Idąc, uświadomiłem sobie bardzo ważną rzecz, mianowicie to, że skarpeta już się nie zsuwa ze stopy. Jednak to te cholerne buty!
Jeszcze będzie dobrze - z nadzieją westchnąłem. Brodacz nie potwierdził.
-
Jacek, Szacun! Uśmiałem się :D :thumbup:
Lepsze niż pierwsze, czekam na kolejne :)
Wszystko tak jakoś pechowo się układa dla bohatera do tej pory, ale najważniejsze, że wędkę utrzymał :D
Podoba mi się ten język i styl pisania :) Przypomina mi "Wiedźmina" Sapkowskiego, tyle że w mowie dzisiejszej :)
Pokłony :)
-
Dobre dobre ! :beer: ja tez juz czekam na kolejne :D
-
Bardzo ciekawe i śmieszne.
-
Przeczytałem jednym tchem. Bardzo zabawne opowiadanie :D. Chłopie pisz :thumbup:
-
Bardzo fajne opowiadanie ! Gratuluję ! :bravo:
-
Bardzo fajne i śmieszne opowiadanie. :bravo: :bravo: Mam nadzieję że będzie następne. :thumbup:
-
Koledzy, jesteście bardzo łaskawi dla mnie. Obawiam się, że następnym razem (jeśli będzie) wywalicie mi prawdę prosto w oczy 8)
DvD - bohater, o którym piszesz, jeszcze nigdy nie wypuścił wędziska z ręki, a już dolnika to na bank ;D
Kłaniam się nisko. Zapomniałbym - w pierwszym zdaniu dałem ciała (było "jakiś" zamiast "jakichś"), ale kolega ani słowa. Taaa, niech się śmieją z gościa. Ładnie to tak? ;)
Luwro - dziękuję. To dla Ciebie na dzisiejszy wieczór: :beer: :beer: :beer: (mam nadzieję, że wystarczy).
Dominiku - cieszę się, że mogłem zainteresować Cię, chociaż troszeczkę... (chciałem dać tutaj piwo, ale spojrzałem na Twój wiek, więc zmieniłem)... :sun: ;D
Zbyszku - aż tak? Jestem wniebowzięty ;D
Gienku - cieszą mnie takie słowa z ust zawodowca. Bierz się za robotę, bo ja tutaj nie będę za Ciebie tyrał ;)
Andre - tak po męsku podziękuję, stać mnie (wirtualne wychodzi taniej): :beer: :beer: :beer: :beer: :beer:
Kurcze, fajnie :)
-
Zapomniałbym - w pierwszym zdaniu dałem ciała (było "jakiś" zamiast "jakichś"), ale kolega ani słowa. Taaa, niech się śmieją z gościa. Ładnie to tak? ;)
Przepraszam, ale cholera nie zauważyłem :P
Czytam w przerwie między notatkami z "Technologii Mleczarstwa" więc myślę, że mi wybaczysz :D :beer:
-
Jacku... fajnie :) po przeczytaniu nie wiem, czy ta historia przydarzyła się bohaterowi opowiadania, czy mi :) Uśmiałem się :)
-
Brawo,przyjemnie się czyta .
Każdy doświadczył przeróżnych przygód ,ale już nie każdy potrafi to opowiedzieć , a opisać w równie ciekawym i zabawnym stylu to już mistrzostwo.
p.s.
kiedyś na wedkuje był gość GOSTHMIR czy jakoś tak ,fajne opowiadania pisał .(podobny styl)
-
Zapomniałbym - w pierwszym zdaniu dałem ciała (było "jakiś" zamiast "jakichś"), ale kolega ani słowa. Taaa, niech się śmieją z gościa. Ładnie to tak? ;)
Przepraszam, ale cholera nie zauważyłem :P
Czytam w przerwie między notatkami z "Technologii Mleczarstwa" więc myślę, że mi wybaczysz :D :beer:
Ale żeby mi to było ostatni raz! >:O :) Łap :beer:
-
Technologia Mleczarstwa :beer:
Fajnie się nazywają te nasze przedmioty... moim ulubionym (pod kątem nazwy tylko) był: Matematyczne Metody Fizyki ??? :-X
-
Jacku... fajnie :) po przeczytaniu nie wiem, czy ta historia przydarzyła się bohaterowi opowiadania, czy mi :) Uśmiałem się :)
Kto się nie skąpał ni razu, ten nigdy nie może być w niebie, wędkarskim niebie :)
-
Brawo,przyjemnie się czyta .
Każdy doświadczył przeróżnych przygód ,ale już nie każdy potrafi to opowiedzieć , a opisać w równie ciekawym i zabawnym stylu to już mistrzostwo.
p.s.
kiedyś na wedkuje był gość GOSTHMIR czy jakoś tak ,fajne opowiadania pisał .(podobny styl)
Zwir - rozradowałeś mnie. Idę pęknąć z dumy ;)
GOSTHMIR, GOSTHMIR... hmm, nie znam człowieka, niestety. Chyba muszę poznać, skoro polecasz :) Dziękuję.
-
Świetnie się czyta ! :bravo:
-
Rewelacja! Można poczuć ten klimat jakby się tam było! :thumbup:
-
:bravo: :thumbup:
-
Marcin Cichosz, miło to słyszeć, serio. Dziękuję :beer:
Luk, ładnie mnie pocieszasz. Działa :)
Pio (ojcze Pio?), fajnie, że wpadłeś przeczytać :beg:
-
Koledzy, jesteście bardzo łaskawi dla mnie. Obawiam się, że następnym razem (jeśli będzie) wywalicie mi prawdę prosto w oczy 8)
DvD - bohater, o którym piszesz, jeszcze nigdy nie wypuścił wędziska z ręki, a już dolnika to na bank ;D
Kłaniam się nisko. Zapomniałbym - w pierwszym zdaniu dałem ciała (było "jakiś" zamiast "jakichś"), ale kolega ani słowa. Taaa, niech się śmieją z gościa. Ładnie to tak? ;)
Luwro - dziękuję. To dla Ciebie na dzisiejszy wieczór:
:beer:
(mam nadzieję, że wystarczy).
Dominiku - cieszę się, że mogłem zainteresować Cię, chociaż troszeczkę... (chciałem dać tutaj piwo, ale spojrzałem na Twój wiek, więc zmieniłem)... :sun: ;D
Zbyszku - aż tak? Jestem wniebowzięty ;D
Gienku - cieszą mnie takie słowa z ust zawodowca. Bierz się za robotę, bo ja tutaj nie będę za Ciebie tyrał ;)
Andre - tak po męsku podziękuję, stać mnie (wirtualne wychodzi taniej):
:beer:
:beer:
Kurcze, fajnie :)
Spoko spoko, za dwa lata możesz stawiać
Wysłane z mojego LG-H320 przy użyciu Tapatalka
-
Nie wiem w jaki sposób piszesz. Ja na początku pisałem bezpośrednio tutaj i popełniałem błędy , często czeskie . Radzę pisać w Wordzie i wklejać tu potem opowiadanie - to znacznie łatwiej
A co do sytuacji z opowiadania to miałem raz coś podobnego - tyle że jadąc na ryby dobrze znaną drogą nie wziąłem pod uwagę że przez tydzień lał deszcz i moja Almercia została wessana przez glebę po samo podwozie. Miałem zamiar spędzić na rybach cały piękny dzień - a skończyło się na trzech godzinach lewarowania auta i podkładaniu kamieni by wyjechać . Po tej akcji pojechałem do chaty zmachany i brudny z błota po koniec nosa :)
-
Opowiadanie super.
Fajnie się czyta takie opowiadania kiedy na rybki nie można się wybrać.
Zawsze to jakiś kontakt z naturą. Wirtualny ale daje podobny dreszczyk emocji. :bravo:
-
Dominiku, chłopie, ostrzegam Cię: alkohol nie jest dobry (kłamię w żywy monitorek - ale ciii) ;)
Gienek, będę musiał zorganizować sobie jakieś wirtualne "biurko", bo w zasadzie piszę "na żywo".
O przygodach pogadamy sobie kiedyś przy piwku, mam nadzieję :beer: :)
Alex - dziękuję. Chyba jesteś tutaj najbliższym moim sąsiadem, bydgoszczaninie :D
Kanał Bydgoski, Brda, Zalew Koronowski, Chmielniki... tam na pewno nie łowiłem, jeszcze :D
Może kiedyś zapolujemy, kto wie :beer:
-
Syborg odpowiem ... No Baa
Chmielniki w środę były skute lodem ale pogodę nam ładną zapowiadają na ten tydzień
i myślę, że odpuści. W piątek spróbuję pierwszy raz w tym roku a jak nie da rady to mam blisko do Noteci.
Pozdro :beer:
-
:thumbup: :beer:
-
Jacek bardzo fajne opowiadanie, i jest w tym sporo prawdy :) Ja tak czasami miałem jak pech nas złapie od początku na rybach to już później do końca. :bravo: za opowiadanie i czekam na kolejne.
-
Grzesiek, bo to taka nasza niedola. Najgorsze, że nikt nas do tego nie zmusza, co chyba świadczy o jakiejś dziwnej przyjemności, którą z tego czerpiemy. Być może są na to diagnozy, nie wnikam - moja choroba, i nikomu nic do tego :) Dziękuję i życzę miłego dnia :beer: