Spławik i Grunt - Forum
MEDIA i MULTIMEDIA => Kącik literacki => Wątek zaczęty przez: jurek w 17.03.2017, 00:24
-
Znowu mnie naszło :facepalm: :D
Kiełbi w Łużycy żyło zatrzęsienie. Praktycznie na każdym, w miarę spowolnionym odcinku, można było spotkać stadko liczące po kilkadziesiąt sztuk, tych stojących przy dnie, pozornie bez ruchu żerujących rybek. Niektóre osobniki były naprawdę okazowe,
zdarzały się i 15 centymetrowe srebrne torpedki. Smakowały wybornie, obtaczane w mące i smażone na masełku. Wtedy po raz pierwszy zetknęliśmy się z zasadą no kill wypowiedzianą ustami Babci : " przecież takiemu maleństwu to szkoda życia odbierać ".
Uspokoiła sie trochę gdy wyjaśniliśmy jej, że to nie jest narybek tylko dorosłe okazy. Apetyt na kiełbiki wyraznie w nas osłabł, gdy Babcia odmówiła współpracy i przestała je sprawiać. Nie miała za bardzo czasu na oczyszczenie kilkudziesięciu drobnych rybek. Zemsta trzech urwisów była straszna - wpuszczono 4 sztuki do babcinej studni. Oj, skóra na pośladkach piekła po dziadkowym pasku, gdy sprawa wyszła na jaw. Zapamiętaliśmy Babcię Franciszkę jako osobę bardzo pracowitą, zawsze się krzątającą po obejściu. Jej niska, drobna postać była w ciągłym ruchu. Nigdy się nie skarżyła. Na głowie miała cały dom z obejściem, ogródek, świniaka w chlewiku. Np.: pół dnia spędzała na zrywaniu po okolicznych rowach " zielonego dla wieprzka ". Wszędzie panował wzorowy porządek, obejście było codziennie pod wieczór pozamiatane i wygrabione. I do tego wszystkiego, przez cały miesiąc, miała na głowie trójkę łobuziaków. Gotowała nam cudownie pachnące kluchy na parze, podawała je z sosem karmelowym, za którym wprost przepadaliśmy. Na śniadanie często bywała polewka- palce lizać, albo twarożek ze swojskiego sera wraz ze świeżo zerwanym z ogródka koperkiem. Jego niesamowity zapach towarzyszy mi we wspomnieniach do tej pory. Na podwieczorek zaś - racuchy drożdżowe z cukrem waniliowym i do tego kompot z porzeczek. Już jako dorośli, jezdziliśmy specjalnie na nie do Babci. Na podwórzu rosła rozłożysta papierówka. Miała tylko tą wadę, że obdarzała nas jabłkami raz na dwa lata. Ale za to jakże cudownie, orzezwiająco pachnącymi; pełnymi szklanego miodu, gdy dojrzały. Słodko kwaśny nektar spływał po umorusanych policzkach małych łakomczuchów. Pochłanialiśmy je kilogramami ! Przed domem w pięknie wypielonym ogródku, rosły kocie łapki. Te rosnące na cienkich, wysokich łodygach kwiatki były tak charakterystyczne, że do tej pory gdy je widzę u kogoś natychmiast nasuwa mi się na myśl tamto miejsce.
Mieliśmy tam jednego serdecznego kolegę - Zdzicha. Zaraziliśmy go skutecznie wędkar -
stwem, ale... jak to na wsi bywa, dla niego wakacje to były obowiązki a nie wczasy. Musiał codziennie paść pięć krów, pilnując by nie czyniły szkody w sąsiedzkich zagonach. Trwało to od rana do póznego popołudnia a trasa przemarszu na pastwisko wynosiła ok. 1 kilometr. Więc siłą rzeczy na łowienie ryb nie pozostawało mu za wiele czasu, za wyjątkiem dni świątecznych. Staraliśmy się być solidarni w jego cierpieniu i często towarzyszyliśmy mu. Ale pewnego upalnego dnia, około południa, krówska zaczęły niespokojnie spoglądać się spode łbów dookoła, popodnosiły ogony i pognały z pastwiska do domu. " Zagziły się " stwierdził Zdzich i wytłumaczył, że to przez atak gzów, boleśnie tnących bydło. Aktywność owadzich natrętów wzrastała wraz ze wzrostem temperatury. Po powrocie do domu nikt już nie wymagał od Zdzicha ponownego kursu na łąki. W ten sposób odkryto wspaniały sposób na skrócenie pobytu na pastwisku. Trzeba tylko było głośno bzyczeć w pobliżu nieszczęsnych zwierząt. Z ust czwórki łobuzów wydobywało się półdzwięczne " bzzzzzyyyyy", jakże podobne do dalekowschodniej mantry, słyszanej obecnie przy okazji seansów medytacyjnych. Zawsze, w końcu, skutkowało to " zagzeniem się " i ucieczką spanikowanych krów do obejścia. I dopóki zdarzało się to raz albo dwa razy w tygodniu, nie wzbudzało szczególnych podejrzeń. Po czym, wczesnym popołudniem, całą czwórką wytrawnych wędkarzy, udawano się na upragnione łowy. Ale gdy gzy zaczęły atakować codziennie - Zdzich " pękł " podczas przesłuchania ! Oj, znowu piekły pośladki, po dziadkowym pasku, oj piekły !
Cdn ?
-
Wywołałem wilka z lasu. ;)
Świetne, dziękuję za już i proszę o więcej.
" Pochwałkę " :thumbup: dostaniesz kolego jutro,
bo są tu zdaje się jakieś ograniczenia w tej materii. :)
-
Radku Drogi , bardzo Ci dziękuję, :D ale, że o takiej porze chciało Ci się czytać te moje wypociny :o
-
Super! :bravo: :bravo: :bravo:
-
:bravo: :bravo: :bravo:
-
:bravo: i obiecany :thumbup: się należy.
-
Jurku, rozkręcasz się, co udowadniasz tym opowiadaniem. Klasa.
Tematu, który poruszasz, zapewne nigdy nie dotknę, ponieważ nie mam w sobie tak wielkiej siły, żeby przywołać najwspanialsze chwile mojego życia, po których w zasadzie nic nie zostało. Nie ma tamtych ludzi, nie ma miejsc, a wspomnienia jedynie przynoszą ból, podle rozrywając serce.
Dziękuję.
-
To ja dziękuję, bo jest to dla mnie największa nagroda, że mogę poruszyć w czyimś sercu jego czułą strunę i że ktoś widzi siebie w przekazywanej przeze mnie treści. Jest to marzenie każdego autora aby pisać w sposób autentyczny. Może mam łatwiej bo opisuję coś,
co faktycznie przeżywałem.
Jest mi tylko przykro, że te wspomnienia wywołują w Tobie takie dramatyczne doznania. Wybacz staremu Dziadkowi Jurkowi. Jeżeli nie chcesz to nie będę więcej Cię narażał na takie emocje. A może warto by było abyś spróbował opowiedzieć o Twych doznaniach, nawet bolących ? Wiesz, papier wszystko przyjmie. Tylko nie zrozum mnie zle - absolutnie nie namawiam Cię do żadnej wiwisekcji, chcę tylko coś mądrego doradzić na te Twoje smuty. :D
-
Jest mi bardzo miło że wreszcie ktoś oprócz mnie pisze opowiadania. Wielkie brawa Jurek ! :bravo: :thumbup:
Już się źle czułem , jak jakiś odmieniec niezbyt tu pasujący bo piszę i piszę i nikt inny nie spróbuje. Teraz jest już fajniej !
-
Jurek :bravo: :bravo: :bravo: :thumbup:
-
Chłopaki, bardzo dziękuję za wyrazy uznania. Jestem naprawdę zaskoczony ciepłym przyjęciem na forum tych moich wprawek - litera - tek :D / sam nie wiem jak je nazwać, bo przecież końcówka - " ckich " wskazywałaby na związek z literaturą, a do megalomanii to jeszcze mi, mam nadzieję, daleko / . Jeszcze raz powtarzam, że to ja muszę Wam wszystkim z tego forum podziękować, bo tylko dzięki atmosferze, jaka tu panuje, / którą Wy wszyscy tworzycie / odważyłem się nie tylko na upublicznienie moich pseudo pisarskich zapędów ale na rozpoczęcie spisywania wspomnień w ogóle :o Zdziwieni tą inicjatywą są również i moi najbliżsi, choć, np.: żona od dawna namawiała mnie do tego i wiernie mi kibicuje :D
Po prostu, doszedłem do wniosku, że w nowoczesnym podejściu do wędkarstwa to za wiele Wam nie wniosę, bo w ogóle posiadam dużo cech tradycjonalisty, ale - otwartego na nowości. ;) Np.: muszę się pochwalić, że na przełomie lat 80/90 / u b i e g ł e g o wieku :facepalm: / wprowadzałem do koła w Kępnie modę na DS, narażając się na takie reakcje innych, że chyba opiszę to też w jednej z kolejnych opowieści. :D
-
Wielkie :bravo: i :thumbup: za opowiadanie bo ja do pisania talentu nie mam ale uwielbiam czytać ;D
-
Jurek, co za pytanie, jak najbardziej (cdn.) :)