Wędkowanie rozpocząłem w wieku 9 lat na obozie sportowym nad j. lubniewickim.
Trener i dwóch kolegów zaczęli łowić na pomoście pod wieczór.
Zaciekawieni jak im pójdzie obserwowaliśmy wszystko z brzegu ponieważ trener nie wpuścił nas na pomost żebyśmy nie robili hałasu.
Po obfitych połowach, paru chłopaków w tym ja, postanowiliśmy, że też będziemy wędkować.
Złożyliśmy zamówienie u starszyzny na zakupy w sklepie wędkarskim bo akurat jechali do miasta.
Po powrocie dostaliśmy żyłkę, paczkę haczyków (wypas jak na tamte czasy, Mustada) i spławiki. Oczywiście nikt nam nie wyjaśnił co i jak.
Mnie przypadł w udziale duży spławik, jak się później okazało rzeczny lub żywcowy bo reszta sama nie wiedziała do czego tak naprawdę służy.
Tego samego dnia wzieliśmy chleba z kolacji, za stołówką gdzie wylewane były pomyje ukopaliśmy czerwonych robaków i zaczęły się łowy.
Jako adepci sztuki wędkarskiej dostaliśmy od trenera miejsca (śmiech mnie teraz bierze) na początku pomostu przy brzegu.
Dopiero kiedy starsi schodzili mogliśmy przenieść się na ich miejsce.
No i połowiliśmy płoci i okoni. W moim przypadku kiedy spławik zrobił dwie fale na wodzie był to znak aby ciąć.
Wszystkie ryby trener kazał sobie przynosić do namiotu.
Po skończonej sesji, w nagrodę, trener "pozwolił" nam obrać te okonie bo płotkami zajęła się jego dziewczyna.
Jakież było nasze zdziwienie kiedy po ciszy nocnej przez zasznurowane poły namiotu wcisnęła się głowa trenera i ten kazał nam wyjść na zewnątrz.
Wszyscy myśleli, że będziemy jumpować za coś co wyszło po czasie.
A tu niespodzianka.
Trener usmażył ryby.
To były najlepsze ryby jakie jadłem. Smażone na zwykłym oleju (zapewne nie z pierwszego tłoczenia) i na stalowej patelni pożyczonej z obozowej kuchni.
Po powrocie do domu musiałem zakupić cały sprzęt.
Wędki kupiłem na Górniaku od Ruskich.
Spławikowa, 3 składy miała jakieś 3.3 m i ugięcie chyba z 30 lb oraz sipinning 2.4 m na którego mógłbym teraz sumy ciągnąć.
Kołowrotek Balzera jak i całą resztę sprzętu dokupiłem w sklepie na Legionów (dawniej Obrońców Stalingradu). Ten sprzęt mam do dzisiaj.
Później już obowiązkowym wyposażeniem na każdy obóz letni (Sieraków lub Lubniewice) był sprzęt wędkarski.
Dużo tam łowiliśmy, szczególnie w Lubniewicach. Głównie okonie, płocie i węgorze.
Kartę wędkarską wyrobiłem późno bo w wieku 14 lat pod wpływem impulsu kiedy jechałem na pare dni nad Jeziorsko.
Tam niestety dużo nie połowiłem.
Później nastąpił rozbrat z wędkarstwem aż do roku 2012 kiedy to widząc jak teściu przynosi ryby do domu co sobotę lub czasami w tygodniu, postanowiłem, że spróbuję znowu.
Opłaciłem kartę, pożyczyłem od niego sprzęt i nad wodę.
Początki były mizerne. Jedna, dwie ryby na sesję. Głównie na spławik.
Wiedziałem natomiast, że znów łyknąłem bakcyla.
Skompletowałem sprzęt do spławika i do feedera no i się zaczęło.
Co sobotę byłem na rybach poprawiając wyniki.
Teściowi i jego ojcu dorównać jednak nie mogłem.
Oni łowili po kilkanaście ryb na sesję, a ja niestety kilka, choć zdarzało się, że schodziłem o kiju.
Zacząłem więc łowić szczupaki i tutaj moje patenty okazały się kluczowe.
Była to sprężyna do gruntu nabita chlebem i umieszczona pod spławikiem lub żywiec na helikopterze, a na dnie koszyk z zanętą płociową.
Przełom nastąpił kiedy trafiłem na filmy Luka opisujące method feeder, to był 2015r.
To było to.
Kupiłem podajniki, trochę zanęty do feedera i kulki 10 mm.
Nagle zacząłem łowić masę ryb.
Zaciekawiony teściu coraz częściej mnie podpatrywał, aż w końcu poprosił aby i jemu zakupić sprzęt do methody.
Jeszcze nie przemógł się do łowienia na sztywno bo cały czas uważa, że ryba musi mieć "lekko".
Myślę jednak, że przełom (w jego przypadku) nastąpi już w tym roku bo dysproporcja poławianych ryb sięgała kilkukrotności na moją korzyść w ubiegłym sezonie.
Złowiłem również największą rybę jaką był karp 5 kg.
Teraz już całkowicie popłynąłem w methodę i jej oddam się w 2016 r.
Pozdrawiam i do zobaczenia nad wodą.