Jeżeli zgrają się terminy, chęci, metody połowu, to jedziemy w kilka osób, góra 3-4, ale raczej umawiamy się na miejscu i każdy dojeżdża sam, chyba że jest dość daleko. Sporadyczne były przypadki, żebyśmy łowili obok siebie. Z reguły każdy bierze manele i idzie albo podjeżdża, gdzie chce. Na Odrze każdy zajmuje swoją główkę, na jeziorze odrębny pomost. Z reguły po paru godzinkach robimy przerwę i spotykamy się na jakimś małym grillu, czy ognisku. A potem znowu każdy w swoją stronę
Dla mnie to fajna opcja, bo z jednej strony nikt Ci nie przeszkadza, a z drugiej - wiesz, że np. 100-200 m dalej siedzi kumpel, który pomoże, jakby co.
Inną opcją są spotkania, gdzie z góry wiadomo, że wiodącym jest charakter towarzyski, jak np. u kumpla na komercji. Nie ma wtedy cykania i nie ma co liczyć na spokój. Choćbym nie wiem, jak się bunkrował, to wiem, że za 10 minut będzie wizyta i Polaków rozmowy
A to też ma swój urok.