Opowiem Wam pewną historię
Urodziłem się niedaleko Łodzi, mieszkam tam obecnie. Łowię od dzieciństwa, ale z kilkoma wieloletnimi przerwami. Z różnych powodów. Jak wielu z Was wyjechałem na kilka lat zagranicę, dokładnie do Szkocji. Widziałem tam m.in. to jak wyglądają wody pełne ryb, czego nie doświadczyłem w Łodzi, która jest tak naprawdę wędkarskim pustkowiem. Obecnie, ale tak naprawdę to już od lat 90-tych, niedaleko Łodzi fajnie połowić można było jedynie na komercjach. Ryb w wodach zarządzanych przez PZW nie ma. Pamiętam czasy kiedy np. Bzura była koloru czerwonego. Jedyny pozytyw jest taki, że to się zmieniło, ale ryb jak nie ma tak nie było. Jest to wina nie tylko PZW, ale również nas wędkarzy - szczególnie osób wychowanych jeszcze w starym systemie i pamiętających czasy kiedy ryby przynosiło się do domu workami. Taki przykład ostatnio widziałem dziadka nad jeziorem Kromszewickim, który już na pomoście obrabiał małe płotki wyrzucając łby do wody. Nie wiem czy one w ogóle nadawały się na patelnie czy lądowały w misce dla kotów, ale takie sytucje strasznie mnie irytują. Irytują mnie też kłusownicy, którzy siedzą na bezrobociu walą alko codziennie, a kasę na gorzałę mają z „połowów” siecią (prądem). Przykład. Rok temu pływałem sobie żaglówką w Ślesinie i Mikorzynie. Zacumowaliśmy sobie przy dzikiej malutkiej plaży. Nie mieliśmy telefonów. Nic. Po dosłownie 5 minutach z totalnej głuszy wychodzi dwóch wielkich facetów i jedna kobieta z pytaniem czy nie chcemy kupić ryb. I przy nas wpierdzielają się w trzciny i wyjmują po kila okoni. Tak mnie to wkur…o, tym bardziej że jedna z moich towarzyszek powiedziała: „o jaki piękny połów, na co wzięły” To pokazuje jak mała jest świadomość w naszym społeczeństwie.
Wkurza mnie bardzo także cała organizacja PZW i to jak gospodaruje się wodami w naszym kraju. W tym kraju zapomina się o jednym jak gospodarujesz środkami finansowymi członków stowarzyszenia to musisz to robić racjonalnie, no i przede wszystkim zgodnie z prawem. A wydaję mi się, że ludziom w PZW coś się pomieszało. To że jesteś członkiem jakiegoś organu związku (organu koła) wiąże się z określonymi obowiązkami i odpowiedzialnością z tego tytułu. Musisz znać przepisy, postanowienia statutu ażeby móc prawidłowo wypełniać funkcję np. członka zarządu, komisji rewizyjnej, a większość osób w organach nie ma wykształcenia prawniczego. Nigdy nie będzie dobrze, gdy dany organ jest jedynie „kołem wzajmnej adoracji”. Ale statut w teorii właśnie powinien uniemożliwiać tworzenie takich kół wzajemnej adoracji (ale to jest jedynie teoria). Po to bowiem są różne organy, w tym organy wyższych instancji aby móc skarżyć odwoływać się od decyzji, które szkodzą tak naprawdę wszystkim członkom. Inaczej mówiąc zacząć działać. Tylko ludziom nie chce się działać. Mają zbyt wiele obowiązków zawodowych i rodzinnych by jeszcze angażować się w konflikty po pracy. I to jest kluczowy problem. To widać we wszystkich aspektach życia. Widzimy że dzieje się źle, ale nic z tym nie robimy. Tak jak ja nie poszedłem na wybory, bo mi się nie chciało, ale mocno krytykuje niektóre decyzje rządzących
Przechodząc do meritum w swojej praktyce zawodowej napisałem kilka statutów różnego rodzaju stowarzyszeniom, widziałem różne sytuacje w stowarzyszeniach, ale jedna rzecz zapadła w pamięci jeżeli chodzi o funkcjonowanie stowarzyszenia. Kiedyś napisałem statut małemu stowarzyszeniu, które w niewielkim mieście postawiły się osobie, która tak naprawdę rządziła tym miastem. Jest to bardzo bogaty przedsiębiorca (jeden z najbogatszych w Polsce), dla którego burmistrz i rada miejska robiła dosłownie wszystko co chciał. Z jednej strony nie dziwię się skoro zatrudniał setki osób w gminie. Z drugiej jednak strony podatki jakie on uiszczał do kasy gminy…cóż, co by nie mówić, nie były jakieś znaczne. Kilka osób było tą sytuacją mocno wkurzonych. Tym bardziej, że niektóre decyzje rady miejskiej przychylne temu przedsiębiorcy mocno ingerowały w ich życie codzienne. Zawiązały więc one stowarzyszenie, które weszło w otwarty spór z burmistrzem i radą miejską. Byli wyzywani od idiotów, mącicieli i takich tam. Straszono mieszkańców tym, że przedsiębiorca się przeniesie do innego miasta i wszystkich zwolni, bo też takie były groźby z jego strony. A Ci chodzili od domu do domu, organizowali spotkania w gminie, opowiadali ludziom jak wygląda kwestia podatków, co tak naprawdę robi burmistrz i rada miejska. I co się stało ostatecznie? To że teraz większość rady miejskiej stanowią członkowie tego stowarzyszenia, a przewodniczącym rady miejskiej jest przedstawiciel tego stowarzyszenia. To pokazuje tylko, iż działania (zgodne z prawem i przede wszystkim merytoryczne) mogą zmienić sytuację również w PZW.
Należy przede wszystkim działać zgodnie z prawem mając silne podstawy prawne do dokonania zmian, które daje nam chociażby ustawa Prawo o stowarzyszeniach, jak i sądy.Wbrew temu co się obecnie non stop słyszy często te wyroki mają też na względzie interes obywatela
Nie tylko trzeba chcieć, ale przede wszystkim trzeba zacząć coś robić. Skarżyć uchwały itp. Jak będą straszyć wykreśleniem z PZW to też nie ma co się obawiać. Już niejedno stowarzyszenie próbowało wywalić takiego niewygodnego członka ze swojego grona. Jednak w sądach często okazuje się, że przyczyn wyrzucenia albo w ogóle nie ma, albo są niezgodne ze statutem (prawem) albo okazuje się, że taki członek miał rację i dopiero wtedy cała machina (m.in. prokuratorska) zaczyna działać i każdy z członków organu danego stowarzyszenia zaczyna źle sypiać po nocach
Bo nie oszukujmy się, ale w Polsce w organach stowarzyszeń, fundacji często panuje "wolna amerykanka" jeżeli chodzi o zarządzanie majątkiem tych podmiotów. Pozdrawiam wszystkich walczących z nieprawidłowościami w PZW