Dziś łowiłem płocie spławikówką.
Początkowo nie rozkładałem siatki i wypuszczałem ryby od razu. Pan siedzący obok mnie poprosił, żebym nie wypuszczał "takich pięknych" płoci. Odparłem, że nie mam nawet siatki. Na co on wyciągnął swoją siatkę i poprosił, żebym wrzucał do niej ryby, bo on z chęcią by je zjadł. Na forum niektórzy koledzy często piszą, że ludzie biorą ryby z głodu, bo nie mają pieniędzy na żywność. Pomyślałem więc, że może i ten siedemdziesięcioletni wędkarz będzie miał pożywienie z tych płoci. Jak już pisałem w wątku poświęconym wynikom znad wody, złowiłem w tej sesji 64 płocie (20-27 cm).
Kiedy zwijałem sprzęt i pakowałem się, pan zadzwonił do żony. Sam mówił bardzo głośno (chyba wszyscy na brzegu słyszeli), a i głośnik w telefonie ustawiony był tak, że było słychać żonę. - No cześć. Chcesz ryby? Bo mam całą siatkę. - Nie, ja już nie będę nic obierać. Te twoje ryby nie mieszczą się już w zamrażalce. Wędkarz rozłączył się i ponownie wybrał numer (tym razem do jakieś znajomej). - Włodek? - Cześć! Nie wiem czy Halina to by chciała ryby, bo mam całą siatkę. Do telefonu podeszła Halina, bo za chwilę słychać było żeński głos: - Ja już nie chcę więcej. Jeszcze nie zjedliśmy tych, które ostatnio przywiozłeś. Mój sąsiad rozłączył się i powiedział do siebie: - Zadzwonię teraz do Baśki Golec (zapamiętałem nazwisko). Może ona będzie chciała. - Baśka?! - Cześć, mam tu dla ciebie chyba ze 100 pięknych płoci. Przywieźć ci? Tak? Zgadzasz się? No to super! W takim razie przywiozę.
Byłem już spakowany. Podszedłem do taj siatki, wyjąłem ją z wody, zrobiłem przy okazji parę zdjęć i... Co zrobiłem? Reszta niech pozostanie zagadką.