Ostatnio poławiam na jednym 26-hektarowym zbiorniku PZW. Ładna, czysta woda. Niestety, krajobraz psują sterty śmieci, do których już nikt nie ma siły. Gmina próbowała jakoś to rozwiązać, ale z czasem skapitulowali.
To samo było u mnie nad jeziorem. W końcu leśniczy się wkurzył, postawił szlabany i skończyło się biwakowanie. Wędkarze też nie mogą wjeżdżać.
Ale miało być o portrecie polskiego wędkarza...
W zbiorniku są liny i złote karasie. Ostatnio zbiornik został zarybiony linem.
Byłem tam w tym roku 8 razy. Wędkowałem obok różnych wędkarzy: młodych, starszych, lepiej i gorzej usprzętowionych. Jedni siedzieli parę godzin, inni nawet 2 dni. Ani razu nie widziałem wędkarza, który wypuszczałby złowione ryby.
Starszy pan Kaziu, z którym często jeżdżę na ryby, czasem wypuszcza złowione ryby. Tydzień temu był na rybach beze mnie. Pojechał ze swoim rówieśnikiem (schorowanym), jego żoną i jej koleżankami. Oni łowili ryby, zaś panie biwakowały nieopodal.
Kaziu złowił parę rybek. Nad wodą pojawiła się pani koło cztrdziestki, która wraz z mężem kempingowała nad zbiornikiem. Poprosiła, żeby pan Kaziu dał jej złowione ryby. Kaziu powiedział, że się zastanowi. Zaraz potem przybiegły do niego kobiety, z którymi panowie przyjechali na ryby. Zaczęły wyrzucać Kaziowi, że ten będzie dawał ryby obcej babie, podczas gdy one miałby ochotę te ryby zabrać.
Po pewnym czasie do Kazia podszedł starszy pan, który także wypoczywał z rodziną (przyczepa i namioty), prosząc o ryby. Biwakujące panie znowu naskoczyły na Kazia, żeby przypadkiem nie dawał ryb obcym ludziom.
Innego dnia siedziałem sam (bez Kazia). Facet obok mnie złowił sporego leszcza (ok. 55 cm). Zaraz zjawiła się pani z kempingu, prosząc o rybę. Usłyszałem kawałek rozmowy. Wędkarz: - I co by pani chciała zrobić z tym leszczem? Turystka: - Ja bym go chciała pierdol..ąć w łeb i zeżreć.
Później wędkarz dołowił jeszcze sporo innych ryb. Były mniejsze leszcze, ze 4 linki, karasie, okonie, ze 2 karpiki. Pod koniec dnia wysypał to wszystko na trawę. Zebrali się ludzie spod namiotów i przyczep kempingowych. Stali wokół i kopali skaczące ryby, które oddalały się promieniście. Był to naprawdę przykry widok
Potem wędkarz rozdzielił ryby między zainteresowanych, zaś sam zabrał - jego zdaniem najwartościowsze - karpie.
Wczoraj nie mogłem pojechać na ryby. Pan Kaziu pojechał sam. Niestety, gdy jedzie sam, to zwykle już ryb nie wypuszcza. Zabrał więc 4 liny i 8 złotych karasi. Powiedział, że karasie da kuzynowi - Zdzichowi, który niby jest zamożnym człowiekiem, ale będąc na emeryturze, lubi sobie pokucharzyć i żadną rybą nie pogardzi.
I tak sobie pomyślałem, że to nie jest kwestia portretu polskiego wędkarza, ale jest to portret naszej polskości, naszej kultury.
Ta kultura nakazuje zabrać wszystko, co się upoluje. Zerwać każdego napotkanego grzyba w lesie.
Grzyby to też dobry przykład. Często widzę, jak wędkarze, czekając na branie, spacerują i gdy napotkają rosnącego grzyba, to od razu go wyrywają. Zwykle jest tak, że kończy się to zerwaniem tego jedynego grzyba, który przynoszony jest w pobliże stołeczka i najczęściej tam potem już zostaje (chyba że jest jakiś wyjątkowo dorodny), bo przecież nikt nie będzie jednego grzybka zabierał do domu. Ale ta nieodparta pokusa, chęć zerwania i przywłaszczenia sobie czegoś, co dała natura i pochwalenia się tym, jest większa od zdroworozsądkowego podejścia. Bo gdyby się tak zastanowić, to rozsądnym było rozejrzeć się wokół, ocenić czy są jeszcze jakieś inne grzyby i wtedy ewentualnie pozbierać sobie je na smażonkę.
Być może niesłusznie walczymy usilnie o to całe C&R. Może trzeba uszanować naszą słowiańską kulturę i brać wszystko, co dopuszcza regulamin. Jeśli sami nie zjemy, to dajmy to rodzinie. Przecież ona z pewnością zje to ze smakiem. Nie bądźmy jakimiś dziwakami
Ironia?