Naszło mnie dziś w wolnej chwili jednak na głębszą refleksję związaną z tym filmem i się rozpisałem
Problem wędkarzy z tego filmu jest mocno złożony. Ten film ma dla mnie również jeden mocno negatywny wydźwięk, że wystarczy jedynie więcej zarybiać i to dużymi rybami, aby te ryby były. A to nie jest takie proste i oczywiste, jak myśli o tym wielu wędkarzy.
Nie da się bowiem zarybiać w oderwaniu od warunków środowiskowych oraz wymogów prawnych, które obowiązują w tym de facto chorym systemie zarybień obowiązującym w Polsce. Jednak przede wszystkim zarybienia w PZW zależą w dużej mierze od niego samego i od struktury PZW. Czemu ? Słowo klucz: "koszty". To ze względu na koszty operaty rybackie i związane z nimi zarybienia wyglądają tak, a nie inaczej. To koszty decydują o tym czym chcemy zarybiać. Zarybienia bowiem zależą głównie od nas. Jeżeli operat rybacki, który sami sobie sporządzamy, zostanie pozytywnie zaopiniowany przez np. IRŚ (gdy spełni wszelkie wymogi określone prawem), to mamy drogę wolną do zarybień. Wręcz musimy zarybiać, bo do tego się zobowiązaliśmy i dzięki temu wygraliśmy konkurs na użtkowanie rzeki, bądź jeziora. Dzięki temu co tam sobie wpisaliśmy do operatu rybackiego możemy użytkować dany zbiornik przez minimum 10 lat, a często nawet i 25 lat, a w praktyce wręcz w nieskończoność.
Pan Purzycki "gra w swoją grę", tak jak wielu działaczy PZW, czyli standardowo mamy ten sam tekst: "Od PZW mało zależy. Państwo każe, to PZW musi to robić. Nie ma na rynku materiału zarybieniowego, więc zarybiamy wylęgiem. PZW nie ma jak produkować materiału zarybieniowego itp. itd."
Nie wiem czemu, ale wówczas w głowie pojawia mi się taka myśl, że we wszystkich zarządach okręgów PZW, w tym i Zarządzie Głównym, mamy dobrze ponad 600 osób. Liczba ta pewnie jest bliższa 1000, aniżeli liczbie 500 osób. Już to pokazuje skalę biurokracji w PZW. I mówimy tu tylko o zarządach okręgu, a nie innych organach oraz całym aparacie administracyjnym związanym z dyrektorem biura. Wszyscy jak jeden mąż podkreślają, że są niezbędni do prawidłowego funkcjonowania PZW, że bez nich cały system zarybień w PZW upadnie, że nie będzie komu zarybiać. Gdyby jednak tylko można było ograniczyć tę skalę biurokracji (której w praktyce ograniczyć się nie da, bo nikt się nie zgodzi na restrukturyzację w tym zakresie), to znalazłyby się środki na inwestycje w budowę m.in. podstaw prawidłowo funkcjonującego systemu produkującego materiał zarybieniowy pod szyldem PZW. Choć zarybienia nie rozwiązują problemów polskich wód, to są niesamowicie istotne z jednego głównego powodu. Z uwagi na ten debilny system państwowych zarybień, wymyślony przez naukowców rybackich w PRL-u, który nadal funkcjonuje i funkcjonować będzie. To z niego wynika konieczność prowadzenia corocznych zarybień. Mamy przeniesioną gospodarkę stawową na cały kraj i jego wszystkie zbiorniki. Jak to mówi ustawa z 1985 r. trzeba ciągle produkować ryby i nimi zarybiać, co w praktyce oznacza, że głównie najwięksi producenci materiału zarybieniowego będą "trzepać" na tym kasę, a masa użytkowników rybackich będzie oszukiwać ten system, który z realizmem i ochroną środowiska nie ma nic wspólnego. Skoro w teorii ciągle produkujemy ryby, to w rzeczywistości nie musimy ich chronić. Ładnie to kiedyś nazwali ludzie z Instytutu Ochrony Przyrody Polskiej Akademii Nauk i fundacji Salmonidae "nieracjonalną racjonalną gospodarką rybacką".
Skoro więc PZW sam nie produkuje określonego materiału zarybieniowego, to musi skądś go rok rocznie brać, a więc kupuje zwykle to co jest najtańsze, czyli np. karpie oraz "mikrorybki", a następnie tym czymś zarybia swoje wody. Dlatego operaty rybackie w PZW wyglądają tak, a nie inaczej. To bowiem koszty decydują o polityce zarybieniowej w PZW. Tak więc to działacze PZW ustalają czym i jakiej wielkości mają być zarybiane okręgowe wody.
Oczywiste jest, że zarybienia nie są antidotum na problemy polskich wód, choć przy wielu gatunkach ryb i ze względu na takie, a nie inne warunki środowiskowe oraz presję rybacko-wędkarską, są wręcz niezbędne. Jednak one mogą być wyłącznie uzupełnieniem gospodarki rybacko-wędkarskiej w Polsce. Nacisk musi być położony na coś innego. Zarybienia muszą być chociażby uzupełnieniem kwestii związanych z ochroną środowiska. A u nas w Polsce, dzięki właśnie naukowcom rybackim z czasów PRL, w oparciu o zarybienia, powstał wręcz cały system gospodarowania polskimi wodami. To zarybienia wyznaczają sens użytkowania polskich śródlądowych wód. Pomieszanie z poplątaniem. W żadnym innym kraju nie ma tak debilnej systemowej konstrukcji użytkowania wód. I jeszcze co niektórzy polscy naukowcy rybaccy szczyczą się tym systemem. A tu trzeba płakać, że ten system nadal obowiązuje. Z drugiej jednak strony jak się nie będzie przestrzegać prawnych rozwiązań tego systemu, to się straci prawo użytkowania danego obwodu rybackiego, a więc prawo do jeziora, czy też rzeki. Dura lex, sed lex. Choć bardziej odpowiednia byłaby maksyma debilis lex, sed lex.
Problem tych wędkarzy leży także w tym, że ten film potwierdza tylko moją tezę, że działacze w PZW nie chcą żadnych strukturalnych zmian w związku. Podobne stanowisko, co Pan Purzycki, prezentują także Ci obecni "reformatorzy" z Zarządu Głównego PZW, o czym wprost napisał tu na forum jeden z działaczy ZG o nicku Jogibabu. Wspomniał on o czymś, co pada także z ust Pana Purzyckiego. Obecnie dla działaczy PZW liczy się możliwość pozyskania środków unijnych, przeznaczonych na rozwój infrastruktury związanej z akwakulturą, a dokładnie z tuczem ryby handlowej m.in. sprzedażą karpia, pstrąga, czy też jesiotra.
Działacze z ZG i okręgów na tym chcą dziś właśnie zarabiać kasę, właśnie na tej części akwakultury. W mojej ocenie trudno jest wówczas mówić o rozwoju wędkarstwa pod szyldem PZW. Obecne wręcz powszechne inwestycje w PZW - przede wszystkim przy ośrodkach zarybieniowych - w patroszalnie, smażalnie, wędzarnie itp. - ogólnie w handel rybami na potrzeby gastronomii, w mojej ocenie mocno koliduje z gospodarką wędkarską, bo znaczna część "mocy przerobowych" ośrodków zarybieniowych będzie ukierunkowana na produkcje ryb na potrzeby lokalnej gastronomii, a w wielu miejscach nie da się rozbudowywać tych ośrodków, tak aby zadowolić wszystkich t.j. zarówno wędkarzy, którzy nie chcą, aby za ich pieniądze wody PZW były zarybiane głównie wylęgiem (których ilość jedynie na papierze wygląda imponująco), a z drugiej strony koliduje to z oczekiwaniami działaczy PZW, którym zależy głównie na kasie, która będzie płynąć ze sprzedaży ryb m.in. na potrzeby gastronomii.
W mojej ocenie aktualnie tych dwóch kwestii w ogóle nie da się pogodzić. Albo więc handlujemy rybami na potrzeby gastronomii albo rozwijamy własne ośrodki zarybieniowe, tak aby zarybiać własnym materiałem zarybieniowym, w odpowiedniej wielkości i gatunkach, który będzie satysfakcjonował wędkarzy (ale przede wszystkim materiał ten będzie mieć większe szanse na przeżycie), jak i będzie on pozytywnie oddziaływał na środowisko naturalne. Skoro nie mamy gdzie kupować materiału zarybieniowego, skoro przy wielu gatunkach ryb jest on drogi, to inwestujmy unijną kasę w rozwój własnych ośrodków zarybieniowych, ale pod kątem ochrony gatunkowej oraz zarybień jezior i rzek mających na celu wsparcie środowiska i rozwój wędkarstwa (w pewnej opozycji do komercyjnych połowów stawowych), a nie z wizją handlu rybami na potrzeby gastronomii. Chrońmy więc też tego drapieżnika, który odgrywa niesamowicie istotną rolę w polskich wodach.
W mojej ocenie wielu działaczom PZW w głowach się popier.....pomyliło i zapomnieli, że ideą tego związku było (i chyba nadal jest) wędkarstwo, a nie tucz handlówki i następnie sprzedaż tychże ryb. Skoro mnie nie stać na posiadanie czegoś, to tego nie mam. Proste jak budowa cepa. Czasy Marksa, Lenina, Engelsa minęły i już nie wrócą. Tak jak nie wróci już PRL. Skoro PZW nie stać jest na posiadanie aż tylu zbiorników, to niech nie prowadzi odłowów gospodarczych, handlu rybami na potrzeby gastronomii, w celu utrzymania w swoim posiadaniu tych wszystkich zbiorników, a niech skupi się on na gospodarce wędkarskiej na mniejszej ilości zbiorników. Nie ilość zbiorników, a jakość usług świadczyć będzie o prawidłowo prowadzonej gospodarce wędkarskiej i będzie sprzyjać dalszemu rozwojowi wędkarstwa w Polsce. A tak mamy to co mamy.
I jeszcze jedno. Po raz setny to napiszę. Operat rybacki tworzy użytkownik rybacki, czyli np. PZW. Jego treść tworzą ichtiolodzy zatrudniani przez okręgi PZW. Na marginesie w okręgu toruńskim PZW za stworzenie operatów rybackich ichtiolodzy ostatnio dostali stosowną gratyfikację, o czym nawet był tu na forum temat... pełen wpisów zbulwersowanych osób
IRŚ jedynie opiniuje takie operaty, czy spełniają one wymagania formalne określone przepisami prawa. Co do zasady organ, który opiniuje operat rybacki, nie decyduje za użytkownika rybackiego czym ten chce zarybiać, czy np. wylęgiem, czy też nie. O tym decydują więc działacze PZW.
Przy zarybieniu - co wynika z treści operatu rybackiego napisanego przez ludzi z PZW - nie tylko można, ale nawet często trzeba stosować zamianę materiału zarybieniowego (czyli np. wylęg szczupaka może zostać zastąpiony narybkiem letnim lub jesiennym). Wynika to z tego, że nie można stworzyć takiej sytuacji, w której użytkownik rybacki dzięki debilnemu państwowemu systemowi zarybień, nie znajdzie na rynku podstawowego sortymentu i zostanie brzydko mówiąc z palcem w du..ie. A przecież zobowiązał się on do określonych corocznych zarybień względem państwa. Dzięki właśnie temu wygrał on konkurs. Musi więc zarybiać tym do czego się zobowiązał, a co wpisał sobie sam do operatu rybackiego, biorąc pod uwagę swoje "możliwości" oraz typ wód. I musi to robić pod rygorem rozwiązania z nim umowy użytkowania obwodu rybackiego. Dlatego też w operatach rybackich jest mowa o możliwości zmiany podstawowego sortymentu materiału zarybieniowego na inny - ten "zamienny". Przelicza się wówczas te ryby według cennika publikowanego przez Wody Polskie na swoich stronach internetowych, osobno prowadzonego dla każdego z RZGW.
Dlatego osobiście strasznie mnie wkur...wkurza tłumaczenie działaczy PZW, że państwo każe im coś robić. Nie. Państwo jedynie kontroluje to, czy PZW realizuje to do czego sam się zobowiązał, a dzięki czemu wygrał konkurs i dzięki czemu użytkuje publiczne (czyli nas wszystkich) rzeki i jeziora. To PZW złożył państwu swoją ofertę m.in. w zakresie zarybień. Oczywiście ten cały państwowy system jest - mówiąc brzydko - do dupy, ale póki on istnieje, to trzeba przestrzegać prawa z nim związanego.
Dlatego też nie rozumiem polityki PZW. Wielu działaczy mówi, że nie ma na rynku materiału zarybieniowego, a PZW nie ma jak go "wytworzyć". Jednocześnie jednak biorą garściami unijną kasę i przeznaczają ją na rozwój akwakultury, ale nie tej związanej z potrzebami wędkarza, a z tuczem handlówki. W ogóle w ich głowach nie pojawia się myśl o restrukturyzacji związku, czy też o konieczności inwestycji w zakresie produkcji własnego materiału zarybieniowego związanego z potrzebami wędkarzy (i nie mówię tu o wszechobecnym karpiu
). Środki unijne w PZW przeznacza się głównie na rozwój handlu rybami na potrzeby innej grupy ludzi, aniżeli wędkarze. Ja rozumiem, że karp jest tani, wszędzie dostępny, jak i łatwy oraz szybki w produkcji (a dzięki PRL-owi stał się on podstawą gospodarki wędkarskiej w PZW). Jednak nie można zapominać, że karp to ryba akwakultury i we wszystkich cywilizowanych krajach ogranicza się jego wpływ na środowisko naturalne. W PZW natomiast karp stał się podstawą istnienia tego związku. Stał się punktem honoru dla działaczy PZW w zakresie ich przewodniej roli w zarybieniach. Stał się on przedmiotem kultu dla wszelkiej maści mięsołapów, którzy z wędkarstwem nie mają nic wspólnego. Zamiast więc rozwijać ośrodki zarybieniowe pod kątem produkcji gatunkowo cennych ryb, nie tylko dla wędkarzy, ale także dla całego środowiska, to PZW skupia się na produkcji karpiowego kroczka i ryb przeznaczonych na tucz. PZW idzie więc po najmniejszej linii oporu ze swoim systemem zarybień. Zarybić karpiem, zarybić jak najtańszymi i jak najmniejszymi rybami, przeznaczając jednocześnie jak najmniejsze środki finansowe na ochronę ryb. Czemu ? Temu, bo polski system mu to umożliwia. Umożliwiają to też sami wędkarze, poprzez brak wiedzy na temat funkcjonowania środowiska i zarybień, a także poprzez brak zaangażowania w życie tego stowarzyszenia.
Tylko zawsze na końcu pojawia się pytanie. Na co w rzeczywistości idzie ta cała kasa ze składek wędkarzy i sprzedaży ryb, bo to jest wiedza wręcz tajemna, przy takim a nie innym księgowaniu które jest w okręgach PZW, gdzie mamy do czynienia zarówno z działalnością rolniczą korzystającą z ulg i zwolnień podatkowych, jak i działalnością gospodarczą, a nadto funkcjonowaniem stowarzyszenia składającego się z ponad czterdziestu odrębnych od siebie podmiotów ? Tylko jakiś magik, czy też prorok może w praktyce odkryć to jak ten system dokładnie działa
Na filmie z ust Pana Purzyckiego pada takie zdanie, że "nikogo nie obchodzi za ile wpuścimy ryb". No nie mogę się z tym zgodzić, bo raz, że interesuje to wędkarzy z których składek utrzymuje się przy życiu całe PZW, a przynajmniej powinno to ich interesować, bo to za ich kasę dokonywane są zarybienia i tworzone są operaty rybackie. Poza tym w rzeczywistości koszt "wytworzenia" materiału zarybieniowego we własnym zakresie, czyli w ośrodkach zarybieniowych PZW, będzie inny od kosztu jego zakupu od innego podmiotu - tego zewnętrznego np. od gospodarstwa rybackiego. Także to wędkarze powinni brać pod uwagę, bo to za ich kasę jest kupowany ten materiał zarybieniowy od innych podmiotów niż PZW. Poza tym to ile przeznaczy się na zarybienia jest również elementem oferty składanej państwu, dzięki której to ofercie PZW wygrał państwowy konkurs i objął w swoje posiadanie obwód rybacki. "Za ile się wpuszcza ryb" decyduje więc o użytkowaniu jeziora lub rzeki. I to za ile i czego w danym okręgu PZW się wpuści do wody zależy od treści operatu rybackiego stworzonego przez PZW, a pozytywnie zaopiniowanego przez m.in. IRŚ.
Do szewskiej pasji doprowadza mnie więc to jak słyszę z ust działacza PZW, że mają coś wpisane do operatu rybackiego, więc państwo każe im to robić. Eureka wy wszyscy geniusze intelektu
Przecież sami sobie wpisaliście to do operatu rybackiego, a teraz przerzucacie ciężar odpowiedzialności na państwo za to, że sami sobie określiliście czym konkretnie chcecie zarybiać dany zbiornik. No po prostu niesamowita droga dedukcji.
Dlatego uważam, że ten film ma zarówno "dobre strony" (takie jak np. walka wędkarzy o własne wody, ukazanie tego że działacze często inaczej rozumieją dobro wędkarzy, jak i ukazanie rzeczywistego systemu zarybień występującego w PZW), ale też ma on "złe strony", że zarybienia rozwiążą problem braku ryb. W eter idzie przesłanie, że wystarczy więcej zarybiać, aby były ryby w PZW. Jednak tak jak pisałem na początku problem jest dużo bardziej złożony.