Ta petycja w sposób niewyraźny stawia pewien problem. Przewijało się to również w dyskusji. Za co w zasadzie płacimy? Czy za możliwość łowienia, czy za zabrane ryby. Na łowiskach prywatnych rozwiązane jest to kombinacyjnie. Płaci się za łowienie, ale bez zabierania. Jeśli chcemy zabierać, należy zapłacić za każdą rybę. Ale łowiska prywatne są zadbane, znajdują się tam pomosty, właściciel musi dbać, żeby mu się zbiornik nie zakrzaczył, dbać, mniej lub bardziej, ale zawsze, o jakość wody, muszą zatrudniać ochronę zbiornika, żeby w nocy złodzieje ryb nie wyłowili itd. PZW tego nie robi, a wody dzierżawi ze względu na gospodarowanie jednym z jej zasobów - rybami. Wszystkimi sprawami dotyczącymi infrastruktury wód, jej flory i fauny, czystości itd. zajmuje się państwo. Sądzę w związku z tym, że wędkarze, którzy nie zabierają ryb nie powinni w ogóle płacić za wędkowanie PZW, ale kupować licencję od jakiegoś organu państwowego - ministerstwa rolnictwa (w którym istnieje departament rybołówstwa) lub ministerstwa ochrony środowiska, albo zakupowanej w jakimś organie terenowym (urzędzie wojewódzkim etc.). Ci zaś, którzy deklarują zabieranie powinni płacić PZW, za to, o co oni niby dbają, czyli ryby. Myślę, że takie rozwiązanie mocno uszczupliłoby budżet PZW, a państwo mogłoby inkasować dodatkową kasę. I PZW musiałoby się wziąć do roboty, bo wędkarz, który przez cały rok nie złowi nic więcej niż kilkadziesiąt krąpi i małych leszczy wnerwi się i powie - skoro i tak nic nie łowię, to może lepiej płacić mniej, a nie dorabiać bandę darmozjadów. Pojawiłaby się po prostu inna możliwość dla wszystkich. Taka konkurencja, która również zmieniałaby postawy wędkarskie. Oczywiście, można powiedzieć, że ludzie będą wykupować tańsze państwowe licencje, ale ryby dalej zabierać. Niekoniecznie. PZW wtedy byłoby zmuszone do częstszego kontrolowania wędkarzy. Po prostu musieliby dbać o to i zatrudniać takich ochroniarzy, którzy pilnowaliby, jak na komercji, żeby im ryb nie wyłowili. Myślę, że taki podział mocno poprawiłby sytuację w Polsce.