Dzisiaj nastawiłem się na płoć. Skooro świt w ruch poszła matchówka, w obwodzie pozostał picker. Przygowotowałem płociowe klasyki - pęczak, ochotkę, konopie oraz topionego białego.
Podczas gruntowania miejscówki straciłem swoje miejsce w niebie
Okazało się, że zająłem miejsce, w którym Pani moczy nogi
po krótkiej rozmowie i odejściu białogłowy nastąpiła chwila zastanowienia, zaproponowano mi przyjęcie Pana Boga do serca i odmówienie modlitwy, niestety nie to zajmowało mi teraz głowę i po uprzejmej odmowie, dowiedziałem się, że nie trafię do nieba! Pierwsze sympotmy kary boskiej pojawiły się dosyć szybko. Po sympatycznym początku i szybkościowym odławianiu płotek, przy rzucie zrobiła mi się broda na kołowrotku, zobaczyłem branie, zaciąłem rybkę, urwałem szybko żyłkę w miejscu brody, dowiązałem drugi koniec albraightem, a w międzyczasie płotką zainteresował się szczupak, któremu wyjąłem posiłek z paszczy.
Następnie brania ustały, a w siną dal poleciał spławik z cralusso. Szkoda mi się go zrobiło, widząc jak odpływa, więc pickerem i małym koszyczkiem po 5 minutach udało mi się go zachaczyć i przycholować. Tym samym picker zasłużył na swoją kolej.
Ryby się rozleniwiły, w przeciwieństwie do morsów, którzy bezczelnie władowali mi się w miejscówkę... i tak sobie stali i morsowali w najlepsze....
Po wyjściu ostatniego osobnika z wody, na wędce zameldowała się największa tego dnia płoteczka, ok 25 cm. Później niewiele się już działo, więc po 12 zwijam mandżur, jadę do domu i zaczynam żarliwą modlitwę.