Jako, że zacząłem urlop - trzeba było uczcić to wydarzenie. Co prawda nie było osób śledzących to, ani tym bardziej nikt nie brał w tym czczeniu udziału - ale co mi tam.
Pojechałem na pierwszą rundę "Method Feeder Cup" w moim kole. Zbiornik kompletnie mi obcy, ale urokliwy. Klimatyczny, jak na wyrobisko pożwirowe przystało - dość głęboki. Przypadło mi dość ciekawe stanowisko, gdyż ok. 40m ode mnie była wyspa. Co prawda dno nieco porośnięte roślinnością, ale udało się znaleźć miejsce. W pierwszym rzucie wyciągnąłem wzdręgę, później, na 20 minut przed końcem dołowiłem karpika. Poza tym zaliczyłem 3 spinki, z czego jedna można rzec - koszmarna, gdyż tuż pod nogami. A ryba była dość duża i ona mogła ustalić kolejność wyników.
Jednak los chciał, żeby być drugim, pierwszym był kolega, który dosłownie dwie sekundy przed końcem zawodów podniósł nad lustro wody podbierakiem leszcza. Ta jedna ryba dała mu zwycięstwo. Co jest wyraźnym sygnałem, że walczy się do samego końca.
Ostatecznie jestem bardzo zadowolony z wyniku, gdyż podczas okolicznościowego grilla mieliśmy okazję podzielić się wrażeniami, gdzie wszyscy zgodnie stwierdzili - trudne łowisko. Woda bardzo czysta, ciepła, a ryby w przeważającej większości przypadków pływały tuż pod powierzchnią. Kluczem do tego było w jakiś magiczny sposób ściągnąć rybę do dna, a ponadto wpasować się przynętą i zanętą w gusta ryb.