Wczoraj byłem na wodzie "niczyjej". Przepiękny zbiornik położony pośród lasów. Kiedyś był tam ośrodek, pozostały jakieś straszące zgliszcza. No i co... zbiornik przepiękny i tyle. Martwa woda. Wszystko zeżarte. Dupa aż mnie boli z żalu. Siedziałem 3 h i pal licho, że bez brania, ale przez te 3 h widziałem tylko, że chodzą kilkucentymetrowe rybki. Była flauta, widziałem praktycznie całą wodę. Ani jednego spławu, ani jednego ataku drapieżnika. Nic. Zero. Studnia. Wcześniej rozmawiałem z miejscowymi dziadkami, to też nikt nic nie słyszał o żadnej większej rybie. Tylko: "Panie, kieeeedyś to były...".
Zapewne rybacy i kormorany je zjedli.