Bardzo udany biwak. Trochę krótki, bo tylko dwudniowy. Wszystko za sprawą pogody. Wczoraj o 20:00 zwijaliśmy się w tempie TGV. Minutę po wejściu do samochodów zaczęła się niesamowita ulewa z piorunami.
W sobotę, gdy byłem na rybach zaobserwowałem, że ok. 40-50 m spławiało się coś dużego. Pomyślałem, że to leszcz. Dlatego na biwaku postanowiłem, że zanęcę to miejsce i będę próbował tam łowić. Po przyjeździe rozłożyłem swojego żółwika, spomb do ręki i nęcenie. Wyrzuciłem 10 granatów. O 21:30 pierwsze branie i moje zdziwienie, lin 51 cm (1,97) kg. Łowiłem do 0:30 i nic się już nie działo. Rano pobudka o 3:00. Śniadanko, kawka i na rybki. 5:40 melduje się lin 50 cm (1,85 kg). O 6:30 kolejny, tym razem największy - 53 cm (2,27 kg). W międzyczasie łowiliśmy ładne płocie, dziewczyna złowiła ładnego okonia. Mamy mało zdjęć. Nie łowiliśmy blisko siebie i mimo moich próśb dzieciaki ich nie zrobili.
Zaobserwowałem bardzo ciekawą prawidłowość. Do tej pory łowiłem liny bardzo blisko brzegu. Wielkość tych rybek wahała się od trzydziestu kilku do czterdziestu kilku centymetrów. Teraz gdy łowiłem dalej pojawiły się większe sztuki. Mój rekordowy lin (3,34 kg) był złowiony również daleko od brzegu. Myślałem wtedy, że to był przypadek. Myliłem się.
Łowiłem na głębokości 5 m. Liny złowione zostały na Dumbellsy ananasowe Drennana. Dzieciaku próbowali na kukurydzę, robactwo i nikt lina nie złowił.