Mam na imię Jacek, mieszkam w okolicach Inowrocławia. Zgodnie z zasadą, że najgorsze w życiu mężczyzny jest pierwsze czterdzieści lat dzieciństwa, od trzech lat smakuję tę lepszą część... dzieciństwa. Wędkuję chyba od zawsze, tak mi się wydaje. Jestem przedstawicielem tej grupy pasjonatów wędkarstwa, którzy nie odziedziczyli pasji ani po ojcu, ani po dziadku, ani po nikim innym. Moja rodzina chyba nawet w średniowieczu nie była reprezentowana przez żadnego wędkarza (rybaka?). Wychodzi na to, że urodziłem się z tym "defektem". Zacząłem - prawdopodobnie - jak większość, czyli od wędki spławikowej (oczywiście bez kołowrotka, bo to był już luksus dla dzieciaka). Dalej już poszło: kołowrotki, kije teleskopowe, standard. Będąc nastolatkiem, odkryłem metodę odległościową (czyli nadal spławik), zakochałem się. Z biegiem czasu okazało się, że wypatrywanie końcówki antenki spławika stało się dla mnie uciążliwe. W związku z tym nadałem sobie przewrotny przydomek "Sokole Oko" i zakochałem się ponownie. Nie, nie w Indiance - straciłem głowę dla wszystkiego, co miało związek z łowieniem na wszelkiej maści koszyczki zanętowe. Zaczęło się szaleństwo: pickery, feedery, nowe kołowrotki... Ech, to były piękne czasy. Życie lubi być przewrotne, więc tak się stało, że zacząłem moim pickerem spinningować miękkimi przynętami. Nie muszę chyba dodawać, że tutaj również "popłynąłem". Odkryłem nowy świat, nowe możliwości, nowe wyzwania. Katastrofa - zakochałem się ponownie, tym razem w spinningu i w sandaczach. Przez długi czas łowiłem z brzegu, jednocześnie spoglądając z zazdrością na spinningistów w łodziach. Postanowiłem: nie spocznę, dopóki nie będę miał własnej łodzi, silnika zaburtowego, echosondy, przyczepy do łodzi... Należę do upartych gości, wiec jak postanowiłem, tak zrobiłem. Byłem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Minęło kilka lat takiej szczęśliwości i stało się coś niezwykłego. Zapewne wszyscy znają i pamiętają film "Forrest Gump". Jest tam taka scena, gdy Forest rzuca wszystko i zaczyna biegać. Biegnie dzień, biegnie tydzień, miesiąc. Nagle zatrzymuje się, wszyscy ludzie, którzy biegną za nim, cichną, a on mówi coś w tym stylu: kończę, jestem zmęczony. Ze mną było podobnie, obudziłem się, zsunąłem z siebie kota, który na mnie spał, i powiedziałem: "jestem zmęczony". Miałem dość, wpadłem w kierat spinningowania, wypaliłem się, zatraciłem pierwotną radość z wędkowania. Cytując klasyka - "tak dalej być nie będzie!". Postanowiłem odpocząć, a niestety odpoczywać nie potrafię, więc wiedziałem, jak to się skończy. Skończyło się tym, że "odkopałem" mój najładniejszy feeder... Tak, zgadza się, wróciłem do korzeni. Jestem ponownie szczęśliwym wędkarzem, cieszę się każdym wyjazdem na ryby, każdą, nawet najmniejszą rybą. Jestem wolny, i tej wolności nic ani nikt mi już nie odbierze. Taka to była historia

Rzadko udzielam się na jakichkolwiek forach, ale w tym wypadku chyba będzie inaczej. Czytam wszystko od dawna, podoba mi się tutaj. Nie ma nic wartościowszego w życiu do pasji, a już szczególnie od przyjaciół z taką samą pasją. Będzie mi niezmiernie miło móc spędzać tutaj czas. Dziękuję.
Jacek