W piątek o jedenastej byłem już gotowy do boju. Z zamrażarki wyjąłem dwa litry wyborowej, owinąłem folią aluminiową i wrzuciłem do plecaka. Na dole ekipa już czekała, zaraz dostałem zimne piwko, ledwo usiadłem i musiałem strzelić karniaka, potem oczywiście drugiego. Nad wodą byliśmy za pół godziny, z samochodu wyszedłem już dość mocno w humorze. Ustawiliśmy stolik, grilla , zaczęliśmy rozstawiać wędki i mieszać zanętę. Cały czas, jak wolny elektron Kolega Gienek krążył między nami i polewał, humory nam dopisywały. Jasiu rzucał kawałami, atmosfera była świetna. Potem przyszła kolej na namioty , ognisko, pośpiewaliśmy trochę przy rytmach gitary, w końcu byliśmy kumplami z wojska.
Nawet się nie obejrzeliśmy, jak nastał wieczór. Już dość dobrze zaprawieni, wsiedliśmy z Ryśkiem do pontonu z zamiarem wywiezienia zestawów i zanęcenia łowiska. Po dopłynięciu do naszej górki , jakieś sto metrów od brzegu, wsypaliśmy ziarna, zostawiliśmy markera i zestawy. Potem jeszcze raz, drugi, i do pół godziny każdy z nas miał wywiezione. No to jak sidła zostały zastawione, wszyscy kumple z wojska na miejscu, to pozostało tylko się napić. Podjąłem ze swojego plecaka drugi litr wyborowej i zająłem się pracą wolnego elektrona. Kiełbaska, pieczona karkóweczka, opowieści z armii i kupa innych wspomnień wyszła z nas tego wieczoru.
Rano, zerknąłem na zegarek, był założony na prawym nadgarstku. Próbowałem wydać polecenie mojej ręce, aby uniosła się i zbliżyła do oczu, jednak ból całego ciała był tak wielki, iż impuls myślowy był mocno zakłócany. Powoli i delikatnie podniosłem głowę, zadrżałem a po plecach przeszedł mnie zimny dreszcz z siłą i prędkością błyskawicy. Chciałem zakląć, ale zorientowałem się, iż nie mam języka!
Boże ! Ktoś mi wyciął język! Krzyczałem w myślach. Po chwili kopania w gębie brudnymi łapami, okazało się , że jednak jest, tylko przykleił się do podniebienia ze względu na dość mocne odwodnienie organizmu.
Wyszedłem z namiotu i zobaczyłem Gienka. Leżał na masce samochodu , w samych slipach, w chmurze żyłki i z wielkim kołowrotkiem w ręku. Podszedłem bliżej, cofnęło mnie! Gieno musiał się bić z gównem i atakował rzygami , pomyślałem. Odór był okropny, jeszcze ta żyłka, normalnie jakby tkwił w niewielkim cumulusie uplecionym z karpiowej linki w kolorze khaki. Sprawdziłem czy żyje, żył i oddychał. Drżąc, na nisko ugiętych kościach udowych i trochę kolanach, podszedłem do bagażnika samochodu w poszukiwaniu jakiegoś mokrego płynu. Gdy wsadziłem rękę w barłóg, prosto na mnie wyleciała kaczka, prawie się posikałem ze strachu. Ptaszysko wzleciało w powietrza i strasznie gdakało. W tym samym momencie zauważyłem, że Gienek zaczyna machać do mnie z maski kołowrotkiem! Trochę mi zajęło, zanim zorientowałem się, iż biedny kaczor jest zaplątany w żyłkę Gienka. Próbował odfrunąć ale nie mógł, gdyż linka krępowała mu nogi i szyję. Uwalniając biednego ptaka, po cichutku płakałem. Wyobrażałem sobie Gienka, jak w nocy pijany w trupa walczy z biednym kaczorem zaplątanym w jego żyłkę. Z daleka to mogłoby wyglądać , jakby ktoś bardzo szczęśliwy puszczał latawca w nocy. Wiedziałem jednak po załączonym obrazku, że w tamtej chwili Gieno nie był najszczęśliwszym człowiekiem. Cały czas leciały mi łzy i cichutko kwiliłem, na ten moment nie byłem w stanie normalnie się śmiać, ze względu na wszechogarniający ból każdego centymetra kwadratowego mojego ciała. Załatwiłem sprawę ptaka, napiłem się wody i poszedłem szukać pozostałych żołnierzy. Dłuższą chwilę szukałem, zacząłem więc wołać. Wtedy na chwilę obudził się Eugenio, rzucił coś w stylu ‘’ morda w kubeł kocieeee !’’ i ponownie opadł z sił, jakby trafiony pociskiem z karabinu snajperskiego. W tym momencie, poprzez szyby samochodu, gdzieś daleko zauważyłem nasz ponton. Poszedłem bliżej i sparaliżowało mnie. Janek leżał goły w pontonie, za nim przyklejony na łyżeczkę Rysiek! Obudziłem ich w żołnierskim stylu i koty otworzyły oczy. Jeden spojrzał na drugiego, wyskoczyli jak oparzeni. Udało mi się głośno zaśmiać, chciałem powiedzieć im kilka soczystych słów, dobitnie podsumowując tą sytuacje ale gdy spojrzałem im w oczy , to nie miałam serca tego zrobić. Panowie bez słowa poszli w stronę obozowiska. Kapral Eugeniusz obudził się na dobre i wołał, że zaraz zdechnie jak mu nie damy piwa!
Niestety, atmosfera mocno się popsuła. Kochankowie, nie odzywali do siebie. Gienek, starał sobie przypomnieć co robił w nocy i dlaczego tak śmierdzi. Ja, odkryłem, że po ubiegłej nocy potrafię zginać się w kościach udowych. Siedzieliśmy około godziny w takiej zadumie, gdy Eugenio oświadczył, iż nasza górka wystaje z wody. Na początku, potraktowałem to, jako pijackie halucynacje. Spojrzałem jednak na wodę i zacząłem się głośno śmiać. Cała drużyna podeszła do mnie, i wszyscy jak jeden, na całe gardła śmialiśmy się do rozpuku.
Okazało się, że w nocy otworzono śluzy zbiornika i jak nigdy dotąd, spuszczono sporo wody.
W tej chwili, nasza główka wystawała nad powierzchnię około dwudziestu centymetrów. Wokół niej pływało kilka kaczek, które wyjadały nasze ziarna , zanęty i przynęty.
Wiedzieliśmy wszyscy, że to koniec naszej wyprawy. Wieczorem, gdy już wszyscy doszliśmy do siebie, zrobiliśmy porządek, spakowaliśmy manele i pojechaliśmy do domu. Od tamtej pory, już nigdy w takim składzie nie pojechaliśmy na ryby.
Opowiadanie do konkursu.