Swojego czasu, jako dzieciak, jeździłem z ojcem na ryby, na staw na granicy Bytomia i Piekar Śl. Jest to bodajże ulica Kędzierzyńska. Wygląd niespecjalny, nasyp kolejowy, trochę błocka. Aczkolwiek na swój sposób linia brzegowa zróżnicowana, a co chyba najbardziej istotne, dno i głębokości
Chyba nazywa się to teraz Syrenka i jest to łowisko pod ręką PZW, za dodatkową opłatą. Jak tam teraz wygląda nie wiem, wciąż mnie jednak kręci, żeby się zapisać.
Niegdyś dzierżawili to policjanci (w tym ojciec), chyba na zasadzie takiego właśnie stowarzyszenia.
I muszę przyznać, że był to chyba najlepszy, pod względem wędkarskim, okres jaki pamiętam.
Głównie karasie (a zdarzały się naprawdę spore), dość często zaczepił się linek (ale o okazałego było ciężko, raczej małe i średnie), do tego karpie z zarybień, niektóre naprawdę wielkie jak na taki zbiornik, masa okoni, i to całkiem przyzwoitych,szczupaka było mało.
Oczywiście były wzdręgi, ale nie pamiętam jakiś okazałych, często zapiął się rak błotny, i to naprawdę monstrualny.
Ryb było w bród, cały dzień można było liczyć na brania, i najfajniejsze jest to, że łowiąc karaski często podchodziło coś extra, co dawało popalić
Wszystkie gatunki, które wymieniam na bieżąco przystępowały do tarła! Nawet karp! Tego jestem pewien w 100%, bo kroczkiem nie zarybiano, a brał często i gęsto z karasiami.
Więc ryb przybywało i przybywało, a łupem gliniarzy padał zazwyczaj karpik 1-2 kg, najlepiej bez łusek, reszta ryb trafiała z powrotem do wody,stąd może taki rybostan.
Czy to dla mnie wzór? Ideał? Niekoniecznie.
Ale gdyby udało się zorganizować coś na ten kształt, to byłbym wniebowzięty