Dzisiaj zachęceni czwartkowymi wynikami Maćka, ruszyliśmy skoro świt nad naszą ulubioną żwirownię. Jechaliśmy wszyscy z duszą na ramieniu, byliśmy pewni, że zastaniemy zajętą miejscówkę. Jakie było nasze zdziwienie, gdy okazało się, iż na zbiorniku nie ma żywej duszy.
Szybko rozstawiliśmy kije, i z wypiekami na gębach obserwowaliśmy swingery i szczytówki. Jakież było nasze zdziwienie, gdy okazało się, że ryby mają nas tym razem w dupniu !!!

Jeszcze z rana były jakieś ocierki, Maćkowi nawet lekko odjechała szczytówka, ale ryba się nie zacięła. Dopiero po południu, gdy odeszliśmy od kijów i wspominaliśmy jedną bardzo ładną hostessę z wczorajszych targów, miałem piękny odjazd na karpiówcę. Ryba odjechała jakby była piękna, lipcowa noc. Po chwili w podbieraku wylądował półmetrowy karp.
Niestety, była to jedyna ryba wyprawy. Potem było tylko gorzej, ciśnienie spadało, my przysypialiśmy, dłuższe siedzenie nie miało sensu.
Około godziny 16-stej, odpaliliśmy fury i skierowaliśmy nasze konie w kierunku domów.