Trzeba działać na wielu frontach. Podstawowy to ten, gdzie uświadamia się wędkarzy. Bez tego nie będzie lepiej. Zwykli ludzie muszą zrozumieć skąd się biorą ryby. Są na maksa niekonsekwentni. Z jednej strony przypominają ile to dawniej było ryb, z drugiej uważają, że za mało się zarybia, a dawniej ryby były nie dzięki zarybieniom przecież... Trzeba tłumaczyć, że jeżeli brać, to z głową, rozsądnie. Bez tego lepiej nie będzie. Można do Kanału Żerańskiego wprowadzić i pięć ton lina, a on i tak zniknie, zeżarty, po roku lub dwóch...
Uważam, że można naciskać na PZW. To drugi front. Tam nie ma prawdziwych fachowców przecież. Uczynienie z naszego koła lub okręgu dobrego 'organizmu', może być wcale pięknym początkiem 'rewolucji' w okręgach sąsiednich. W takim Opolu jest 12 wód no kill, których nie trzeba zarybiać. Ta kasa idzie w dużej mierze na zarybianie innych zbiorników. I ci co zabierają, i ci co wypuszczają mają się dobrze, tak? To powinno dać wiele do myślenia tym na górze.
A trzeci front to praca u podstaw, w kołach. Tam się wszystko zaczyna, tam tworzy, nie na Twardej 42 w Warszawie. Tam wędkujemy i tam w jakiś sposób uczestniczymy w życiu koła. To jest najważniejsza komórka - nasze lokalne wody. Jeżeli będziemy dbać jak o własne, już będzie bardzo dobrze.
A jak to realizować? Chodzić na zebrania koła, podpisywać się pod petycjami, wspomagać jakieś inicjatywy, dyskutować z innymi, tłumaczyć, proponować. Ja to robię w skali większej, bo wydaję magazyn, prowadzę forum, stronę na FB, piszę artykuły, robię filmy. Ale nie każdy musi tak działać. Często wystarczy kliknąć, skomentować, zabrać głos na zebraniu, postarać się przekonać znajomych do 'nowego', piętnować łamanie regulaminu, zwłaszcza śmiecenie i inne złe zachowania nad wodą, podstawić komuś pod nos jakiś artykuł, zalinkować. Można tez zrobic ciut więcej, i skrzyknąć kilku, i na zebraniu swojego koła popchnąć coś do przodu. NA PEWNO MOŻNA ZROBIĆ WIELE!