No ale wody NK są PZW i ze składek jest o nie dbanie, więc...
Ale 99% wód nie jest no-kill i mamy na nich np. 28 kilometrów siat pod opieką PZW.
Od strony formalnej: wędkarz uprawiający no-kill nie jest rybakiem. No ni chu chu, jakby się nie gimnastykować. Dlaczego więc musi mieć cokolwiek wspólnego z użytkownikiem rybackim? Żyjemy w świecie kształtowanym jakąś absurdalną ustawą, w ogóle nie pasującą do rzeczywistości nad wodą. A PZW ani myśli tego zmieniać - zauważyć, że jest wędkarstwo rekreacyjne, że to wszystko może inaczej wyglądać, że trzeba też zadbać o ekologię, zająć jakieś stanowisko, gdy ktoś chce betonować rzeki, itd.
Za to chętnie mogę płacić np. wojewodzie, żeby z tych moich opłat fundował kontrole i sprawdzał, czy tych ryb przypadkiem nie zabieram. Mogę mu nawet płacić więcej niż płacę PZW, o ile będę te kontrole widział. W przypadku PZW nie wiem na co idą moje pieniądze. Tzn. wiem, że jakieś pieniądze idą na zarybienia, podtrzymujące chory model gospodarki rybackiej, coś tam idzie na SSR - z tego co pamiętam sprzed kilku lat, gdy przeglądaliśmy tu sprawozdania budżetowe Okręgu Mazowieckiego, to były jakieś drobne kwoty - w sumie na te dwie rzeczy pewnie mniej niż 30% składek. A cała reszta? Jakiś sport, który mnie ani grzeje, ani ziębi, jakieś stanice czy infrastruktura, z której w życiu nie skorzystam, no i koszty zarządu i administracji. Tak że płacę, żeby ktoś wpuszczał ryby, które ktoś inny złowi i zje oraz żeby utrzymywać fikcyjne kontrole - minął właśnie kolejny rok, w którym przy prawie 30 wyjściach nad wodę znów nie spotkałem żadnego patrolu. Stuknęła mi 50, w tym kilkanaście lat dość aktywnego wędkarstwa i drugie tyle sporadycznego i jeszcze nigdy nie byłem kontrolowany, a akcje SSR widziałem tylko w internecie - czyli chwała, że gdzieś tam są, ale podejrzewam, że to kropla w morzu.
I tak, wiem, że gdyby no-killowcy nie musieli należeć do PZW, to pewnie większość nie należałaby i związek byłby 100% mięsiarski, co pewnie zakończyłoby istnienie wód no-kill. No chyba, że mieliby blisko na tyle dobrą wodę, że chciałoby im się należeć i ją utrzymywać, ale osobiście po prostu nie widzę sensu, ani żadnej korzyści z bycia w PZW. Jest tylko przymus - chcę łowić w rzece, muszę należeć i płacić składki, m.in. na pana rybaka, któremu wszystko wolno. Czuję się z tym jak frajer.
Te mityczne zmiany, reformy krok po kroczku, to jakaś walka z wiatrakami jednak. Mieliśmy nowego, ponoć fajnego, postępowego prezesa OM PZW. Ujebali go za przeproszeniem chyba po niecałym roku, bo kasa dla Heliniaka była zagrożona. A kim jest dla mnie jakiś Heliniak? Co on ma do Mazowsza - niech wypierdala do swojego Lublina (chyba?) i tam siedzi po cichu. I tak wszelkie demokratyczne, oddolne zmiany, zostały ubite zanim się na dobre zaczęły.
Dobra, ulżyło mi, sorry za bluzgi, ale mnie ten polski bajzel przerasta.