Byłem jeszcze nastolatkiem, kiedy mój wujek, zapalony i doświadczony wędkarz zaczął mnie wprowadzać w tajniki połowu lina. Było to w drugiej połowie lat 60-tych do końca lat 70-tych także w czasach studenckich, i później po rozpoczęciu pracy zawodowej.
Nie było wtedy jakichś wyszukanych technik połowu, na leniwie płynącej, silnie zarośniętej rzece, lżejszą wędką łowiło się drobnicę i niekiedy, jako bonus trafiał się lin. Drugą wędkę (przystawkę) stawiało się gdzieś blisko obok siebie, aby móc szybko ją wziąć i zaciąć w razie brania ryby. Na tej przystawce, na haku była zwykle większa przynęta, najczęściej mała rosówka, kopany robak lub gotowany groch. Do pudełka z robakami często przed łowieniem dodawało się fusy od kawy. Robaki tak podkarmione zachowywały się tak, jak dziś dendrobena na sterydach. Wiły się wabiąc ryby, najczęściej okonie, ale trafiały się i ładne liny. To było standardowe łowienie, gdzie lin był bonusem.
Selektywną i bardzo trwałą przynętą była pijawka, na mniejsze łowiło się oprócz linów i leszczy także jazie i szczupaki. Na szczupaki wybierało się największe pijawki, ale także na te największe brały okazy linów i leszczy. Szczupaki brały na nie nawet wtedy, gdy nie można ich było złowić na żywca, a najlepiej w okresie wiosennym. Aby zwiększyć skuteczność połowu i zwiększyć ilość brań, trzeba było pijawce obciąć przyssawkę, wtedy ślad zapachu krwi w wodzie robił swoje.
Łowiliśmy także na kilku gliniankach i starorzeczach, niektóre były mocno zarośnięte różnym zielskiem.
Jedna z glinianek wyróżniała się tym, że była niesamowicie zarośnięta grążelem żółtym i grzybieniem białym, a także całą masą innej roślinności zanurzonej i wynurzonej. Ale dzięki temu, żyły w tej gliniance liny, których nikt nie potrafił w sposób powtarzalny łowić.
Gdy wiosna była wczesna, to udawało się trochę połowić, ale później, to cała powierzchnia była pokryta zielonymi liśćmi głównie grążela. Pod tymi „kapelonami” cmokały ładne liny zjadając ślimaki i różnorakie robactwo spod liści.
Nie raz zastanawialiśmy się, jak dobrać się do tych cmokających smakoszy, ale nie mogliśmy znaleźć na to sposobu. Podawane na maleńkim gruncie różne przynęty były ignorowane.
Aż kiedyś przyszedł nam z pomocą artykuł w Wiadomościach Wędkarskich pod tytułem „Sposób na liny”. Autor podpisał się pseudonimem „Tryton”, i podobnie jak my z wujkiem, zastanawiał się jak przechytrzyć liny objadające ślimaki i inny pokarm od spodu liści.
Zastosował taki zestaw: zdjął spławik i przypon, do żyłki głównej bezpośrednio przywiązał haczyk i ok. 10-15cm od niego montował niewielkie obciążenie, przekładając na dzisiejsze, to byłyby to śruciny BB, AB lub AAA, czyli 0,4-0,6-0,8g.
Ślimaka, chruścika wraz z „domkiem” nakładało się na hak, ciężarek kładło się ostrożnie na liściu po tym, jak obok krawędzi liścia wpuściło się w wodę przynętę. No i czekało się w napięciu aż ciężarek po liściu zsunie się do wody, zacięcie trzeba było wykonać niezwłocznie.