Zgadzam się z Tobą. Zmiany statutowe w PZW to naprawdę żadna tajemna wiedza. Tylko trzeba chęci.Ktoś zrobił niezły burdel ze statutem PZW (celowo lub nie), jak i kwestią bycia związkiem sportowym, i za to nie poniósł żadnej odpowiedzialności. Dlatego bez zmian na górze nie ma realnych możliwości zmian na dole. Możemy sobie tu jeszcze pisać przez szereg lat na ten temat, ale bez podjęcia konkretnych działań nic się zmieni.
Na marginesie takie regulacje jak "ustawa dla rybaków" już dawno powinny odejść do lamusa, jako nie tylko nieodpowiadające rzeczywistości, ale wręcz kuriozalne. Bez poznania regulacji, swoich praw, a tym samym możliwości jakie daje nam szeroko rozumiane prawo nie jesteśmy w stanie zaplanować konkretnych działań w zakresie właśnie zmian, które chcemy wprowadzić w otaczającą nas rzeczywistość. Pierwszy lepszy przykład. PZW jako związek sportowy przez wiele lat nie był uprawniony do pobierania składek, a pobierał, czy ktoś przez wiele lat się temu sprzeciwił? Nie. Tylko słychać było jęki, że brak jest ryb i nie wiadomo na co idzie kasa. Przez kilka lat straż rybacka nie była uprawniona do wystawiania mandatów, choć je wystawiała. Czy ktoś się głośnio temu sprzeciwiał. Nie słyszałem o takiej sytuacji. Raczej grzecznie płacono. A teraz aktualna sytuacja. Znajdźcie mi obecnie np. podstawę prawną w zakresie wysokości mandatu (z tzw. taryfikatora) wystawionego przez strażnika. A no nie ma. Nie wiedzieć czemu strażnicy nadal stosują przepisy co do wysokości mandatów, które już dawno nie obowiązują, co często w praktyce będzie świadczyć o niskiej społecznej szkodliwości czynu, choć szkodliwość ta jest wysoka. Gdyby przykładowo pisane były "lepsze" (dobrze uzasadnione, z konkretnymi dowodami w rozumieniu kodeksu postępowania karnego) wnioski o ukaranie, odpowiadające formie oraz treści aktowi oskarżenia - tak jak to powinno być w praktyce - to tacy np. kłusole dostawaliby grzywny sięgające górnej granicy ustawowego zagrożenia wraz z innymi konsekwencjami, a nie np. takie 500 zł. Bo sędzia też człowiek i naprawdę nie wychylałby się poza treść wniosku, bo prostu często by mu się nie chciało z uwagi na ilość spraw, które ma w swoim referacie. Zobaczcie jak takie wnioski piszę skarbówka, czy inne służby. Wszyscy je...ią sędziów za to, że wymierzają takie kary a nie inne i w rzeczywistości czasem takie osoby mają rację, ale z drugiej strony skoro we wniosku jest o ukaranie kwotą 300 zł to co będzie jeszcze taki sędzia wydłużać sobie postępowanie, skoro kłusol się przyznaje i sprawa się kończy. Dla takiego sędziego jest to jedna z 10-20 spraw, które ma na co dzień w swoim referacie. Więc wszyscy są zadowoleni. Taki sędzia bo mu przewodniczący wydziału, czyli jego bezpośredni szef, nie będzie truł głowy, że ma jeszcze jakieś proste niezałatwione sprawy, PSR bo w statystyce ma odbębniony sukces - jest gościu złapany i "ukarany" (można publikować) i kłusoł też będzie szczęśliwy, a przynajmniej byłby gdyby się dowiedział o wysokości grzywny i innych konsekwencjach prawnych jakie mógłby "dostać" zgodnie z istniejącymi regulacjami. Ale do tego potrzeba wiedzy, szkoleń, chęci. Dlatego też nie wiem na co idzie w PZW przecież ta olbrzymia kasa, która jest chociażby ze składek, czy też innych dotacji.
Jeżeli więc chodzi o aspekt gospodarowania wodami to ja osobiście uważam, że słowo klucz to "lokalność", to co tak dobrze sprawdza się np. w Szwajcarii, biorąc pod uwagę funkcjonowanie tak naprawdę całego kraju. Nikt tak nie zadba o majątek, który należy do państwa, gmin jak lokalne grupy złożone z miejscowych, którym tak naprawdę zależy na tym w co ładują swoje własne ciężko zarobione pieniążki. Z drugiej strony obowiązujące w Polsce przepisy powinny uniemożliwiać zawłaszczanie wód i w praktyce tak jest, aczkolwiek ludzie nie znają swoich praw więc myślą, że skoro gość jest dzierżawcą wody to może wszystko. A no nie. Z tymże, że wprowadzenie tej "lokalności" jest jak cios w potylicę szarego obywatela, który ma w pamięci jeszcze poprzedni system, że wszystko może być za darmo, albo za "grosze". Więc albo w tą albo w tamtą. Albo rybka albo....

Nie ma nic po środku. Te zmiany są tak trudne bo tu jest Polska. Polak lubi mieć dużo i tanio i skoro mu kiedyś coś przyznali to łapy precz od tego, czyli cytując klasyka postawi się "do samego końca... mojego lub jej"

To jest coś jak z przyczyną różnic w proszkach do prania z Niemiec i Polski. W Niemczech nasypie do pralki tyle ile jest na opakowaniu zgodnie z miareczką, w Polsce na oko, czyli "troszeczkę" więcej aby lepiej się doprało. Albo więc płacimy za to że dane nam będzie móc holować rybki, albo mamy tak jak mamy. Inaczej się nie da. Za dużo się rozpisuję i zaczynam odlatywać, ale jak napiszę jedno zdanie to w głowie pojawiają mi się kolejne