Skip to main content

Z forum wzięte - o operatach słów parę!

  • Utworzono

Oto jeden z wpisów na forum, odnoszący się do operatów rybackich i całej tej ich otoczki... Z dnia 3.04.2017, wątek 'O PZW rozmów ciąg dalszy', wpis nr 219 „Nic nie możemy zrobić, takie mamy operaty!”

Te słowa słyszymy za każdym razem, kiedy jako wędkarze i faktyczni dzierżawcy wód państwowych (rzek, zbiorników zaporowych, jezior) domagamy się od naszych przedstawicieli intensyfikacji zarybień, zmiany składu gatunkowego wpuszczanych ryb, dodatkowej ochrony lub zaprzestania odłowów sieciowych na wodach dzierżawionych przez PZW.

Początkowo zamierzałem podzielić się z Wami wiedzą o tym czym właściwie jest ten tajemniczy operat. Znalazłem jednak bardzo przejrzysty, syntetyczny opis tego dokumentu na jednej ze stron: http://operatujemy.pl/operat-rybacki/

Uważam, że nie ma sensu wyważać otwartych drzwi. Skupiłem się zatem na tym, by na bazie posiadanej wiedzy pokazać w jaki sposób wykorzystuje się jej, by tym całym operatem robić nam wodę z mózgów. Wskazać, gdzie tkwią nurtujące nas problemy. Oto kilka spraw, które po przeprowadzonym wywiadzie wydają się być oczywiste (jeżeli się mylę – proszę mnie wyprostować podając źródła danych) i które uważam za istotne dla każdego z nas: Operat sporządza użytkownik rybacki/uprawniony do rybactwa. W PZW zazwyczaj robi to albo ichtiolog okręgu, albo zespół fachowców z jego udziałem. Sugerowanie, że jest to dokument narzucony odgórnie jest mijaniem się z prawdą!

Zasady dotyczące konstruowania operatu dają szerokie spektrum możliwości. Wmawianie wędkarzom, że RZGW ma tu jakieś sztywne zasady nie do przejścia jest fałszywe. To, czy dany operat zostanie zaopiniowany pozytywnie ( nie robi tego RZGW, o czym w dalszej części) zależy w znacznej mierze od woli jego twórców. Woli, wiedzy i intencji! W szczególności:

a) można skonstruować operat tak, aby zarybienia zredukować do minimum – opierając się na tarle naturalnym, tworzeniu obrębów ochronnych (mateczników), wsparciu naturalnego rozrodu, kierunkowaniu presji wędkarskiej itp. Jest to trudne, ale wykonalne – o ile zrobi to osoba o wysokich kwalifikacjach.

b) rejestracja połowów przez wędkarzy nie jest konieczna – rejestry, o których powszechnie wiadomo, że są źródłem całkowicie niewiarygodnych danych można zastąpić okresowymi badaniami statystycznymi i stworzyć odpowiedni model statystyczny do szacowania presji, składu jakościowego i ilościowego, czy ubytku ryb z łowiska. Modelem statystycznym można zastąpić również częściowo odłowy kontrolne służące tym celom.

c) gospodarka na zbiornikach zaporowych wymaga odłowów sieciowych dla ograniczenia liczebności karpiowatych – kolejny kit, który serwują nam związkowi „biznesmeni” zapychający dziury w budżecie okręgów dochodami ze sprzedaży ryb to właśnie rzekoma konieczność odławiania sieciami nadmiaru niechcianych gatunków. Ten sam lub podobny efekt można osiągnąć ukierunkowując presję wędkarską na dany gatunek, odpowiednio intensywnie zarybiając gatunkami drapieżnymi czy stosując znacznie bardziej zaawansowane zabiegi. Już dawno powinno się rozpocząć odpowiednie programy wykorzystujące badania nad populacjami samiczymi łososiowatych. Można bowiem zarybiać zbiorniki materiałem zarybieniowym składającym się w 100% z samców, które zostały pozbawione płodności. Wezmą udział w tarle, które nie da efektów – prosty sposób na ograniczenie liczebności? Tylko na to trzeba by wydać pieniądze, a PZW chodzi tu raczej o to, by je tanim kosztem (bo cudzym - naszym) pozyskać.

Operat można zmienić – brak takiej możliwości to kolejny „farmazon”, którym się nas karmi. Powodów jest kilka (pewnie więcej niż podaje poniżej, ale umysły naszych działaczy są nieprzeniknione, a fantazja iście ułańska, więc wybaczcie, że nie wszystkie wymienię):

a) to kosztuje – ktoś musi nie tylko poświęcić czas na sporządzenie odpowiedniej dokumentacji, ale należy poddać ją opiniowaniu, które również nie jest darmowe,

b) właściwa pod względem merytorycznym i fachowym korekta istniejących operatów obnażyłaby brednie wcześniej nawypisywane przez związkowych „naukowców” w dotychczas obowiązujących operatach. Opierają się one przecież głównie na danych zawartych w wędkarskich rejestrach, a to już kwestia z pogranicza science-fiction. Podobnie jest z odłowami kontrolnymi. Choć wykonuje się je wg odpowiedniej metodyki ich wyniki są absolutnie niewiarygodne. Szczególnie, gdy odłowu dokonuje się na zbiornikach o urozmaiconym dnie. Sam byłem świadkiem odłowu, podczas którego z sieci wyjęto 2 leszcze i może z pięć boleni. Godzinę po odłowie pływałem po akwenie z echosondą, która w najgłębszych 10-cio metrowych dołach nie chciała się przebić do dna przez ryby i wskazywała 3m głębokości. Tego dnia złowiłem kilkadziesiąt grubych okoni i dwa szczupaki, a koledzy na brzegu połowili białorybu do znudzenia. Nawet najlepszy model statystyczny nie pozwoli na więcej, niż ocenę biomasy tych gatunków, które w sieci wpadły. A co z pozostałymi? Dopisze się jakoś kochani, dopisze...

Jak widzicie, można wędkarzom opowiadać, że operaty są jakie są, wszystkiemu winny ktoś inny, odłowy sieciowe muszą być, rejestry są potrzebne itp. bzdury. Tak długo, jak będziemy w to wierzyć i na to przyzwalać. Na koniec rzecz najistotniejsza. Wszelkie nieprawidłowości jakich dopuszczają się „biznesmeni” z PZW wynikają przede wszystkim z tego, że się ich nie kontroluje. To zadanie należy do RZGW, ale problem leży w tym, że ustawa nadaje tej PRL-owskiej instytucji uprawnienia do kontroli zamiast obowiązku kontroli. Gdyby taki został nadany, a pracownik RZGW odpowiadałby rzeczywiście za nadzór nad zarybieniami i odłowami już dawno byłoby po problemie. Do tej pory żadnemu politykowi czy pracownikowi Ministerstwa Finansów nie wpadło do głowy, że PZW faktycznie płaci Państwu za użytkowanie obwodów rybami, które wpuszcza, czyli w naturze. Są to de facto jednak takie same pieniądze jak każde inne. I skoro nas łapie się za dupę za każdy grosz puszczony obok kasy fiskalnej, ciąga po poborcach skarbowych za niedopłatę kilku groszy to może w końcu ktoś zająłby się dziurą w systemie dzięki której można nadal prowadzić „zarybienia na papierze”?!

Są kraje, w których państwo oddaje w użytkowanie wędkarskie swoje obwody które zarybiane są z urzędu przez państwowa instytucję. I to wyłącznie materiałem dużym, rybami co najmniej dwuletnimi. Ta instytucja po dokonaniu zarybienia wystawia użytkownikowi wędkarskiemu (nie rybackiemu!) fakturę. I na tym się kończy. I ryby są w wodzie! Wędkarzom pozostaje zagospodarowanie brzegów, utrzymanie czystości, ochrona i ewentualnie wsparcie tarła rozrodu naturalnego. Można? Niestety, jeszcze długo nie w tym kraju...

Niżej podpisany:
konstruktywny opozycjonista