Cóżżż, na podchodzenie lina wypada mi już poczekać do przyszłej wiosny.
Ostatnio bawiłem się pierwszy raz metodą podnoszoną (Lift method). Jestem zafascynowany - prostota, uniwersalność w dostosowaniu do łowisk (wody stojące). Bajka!
Mały, krótki (7-8 cm) i lekki spławik - wygrzebany ze staroci i pomalowany czerwonym lakierem fluoro + dorobione uszko. Kilka śrucin zaciśniętych na grubej żyłce - obciążenie przelotowe na głównej żyłce.
Dobieram jeszcze długości przyponu.
Metoda podnoszona ma dla mnie chyba same zalety:
- 200% gwarancji, że przynęta leży na dnie,
- mimo bardzo lekkiego spławika mogę penetrować łowisko (rzucać zestawem) zarówno blisko jak i daleko - spore przeciążenie spławika (u mnie nawet kilkukrotna wartość wyporności spławika)
- szybkie i czułe wskazania brań
- znacznie większa odporność zestawu na drobnicę atakującą spławik lub śrut wiszący w toni
Nie wiem jeszcze, jak odporna jest metoda podnoszona na boczny wiatr na wodzie stojącej (ściąganie zestawu, przytapianie spławika, falowanie wody).
Mam zamiar potrenować - lepiej wyczuwać brania, znaleźć zależność pomiędzy rodzajem dna, a właściwie głębokością mułu, a długością przyponu.
Domyślam się, że niejeden z kolegów łowi lub łowił tą metodą - jakie są wasze wrażenia, spostrzeżenia, plusy, minusy, skuteczność (nie porównując do metod gruntowych bez-spławikowych)?