Spławik i Grunt - Forum

TECHNIKI WĘDKARSKIE => Grunt => Wątek zaczęty przez: Alleius w 09.03.2017, 21:28

Tytuł: Klenie po krakowsku, czyli feeder plus... wobler
Wiadomość wysłana przez: Alleius w 09.03.2017, 21:28
Czołem wszystkim,
Dzisiaj w jednym sklepie wędkarskim w moim mieście miałem ciekawą rozmowę z doświadczonym łowcą kleni. Człowiek wyglądał rzeczowo, ale to, co opowiadał, było tak ciekawe, że aż nierealne. Otóż, gość sprzedał mi swoją - ponoć sprawdzoną - metodę na duże klenie, skuteczną zwłaszcza wczesną wiosną.
Pomysł polega na tym, że do żyłki głównej wiążemy potrójny krętlik (chyba taki jak do paternoster, pewny nie jestem, nie znam tej metody), a następnie:
na przedłużeniu żyłki, na cieńszym przyponie montujemy tonący wobler 5-6 cm.
do tego bocznego na jeszcze cieńszej żyłce lekką oliwkę ołowiu.

A teraz punkt kulminacyjny programu - tadam! - to wszystko wrzucamy w nurt… feederem takim 60-80 gramów C.W. i pozwalamy, żeby nurt tym obracał po dnie rzeki. Wskazaniem jest drgająca szczytówka, a wysokość, na jakiej będzie się nad dnem znajdować wobler, regulujemy długością tego przyponu z ołowiem.

Pierwszy raz się stykam z taka techniką. Na dobrą sprawę nie wiem nawet czy jest dozwolona, ale facet mówi, że to kombajn na ryby. Spotkaliście się z czymś takim?
Tytuł: Odp: Klenie po krakowsku, czyli feeder plus... wobler
Wiadomość wysłana przez: aroo04 w 09.03.2017, 21:42
Generalnie chyba tak wolno, taki niby boczny trok... Mocno naciągane... Poza tym taki tonący wobler jechałby wówczas oo dnie. No i jak by miała szczytówka wskazywać, jak to to by się przemieszczało? Gościa chyba poniosło...
Tytuł: Odp: Klenie po krakowsku, czyli feeder plus... wobler
Wiadomość wysłana przez: Alleius w 09.03.2017, 21:50
Twierdził, że przy tej technice klenie z gruntu biorą atomowo, jak brzany i po prostu masz ugięcie na szczytówce. Zestaw się jednak przerzuca co 5-10 minut, bo po tym czasie faktycznie nurt ściąga zestaw do brzegu i nie ma prawidłowego odczytu na DS.
Czy to wszystko się kupy trzyma? Sam nie wiem ;-)

Tytuł: Odp: Klenie po krakowsku, czyli feeder plus... wobler
Wiadomość wysłana przez: aroo04 w 09.03.2017, 21:54
Nie chcę tu wchodzić w "delikatne" tematy, ale dla mnie to wygląda na jakieś mięsiarskie kombinacje alpejskie...
Tytuł: Odp: Klenie po krakowsku, czyli feeder plus... wobler
Wiadomość wysłana przez: fishunter1990 w 09.03.2017, 21:57
W takim razie czekamy na nowe wypusty - wobler feeder i tego typu akcesoria :P :facepalm:.
Tytuł: Odp: Klenie po krakowsku, czyli feeder plus... wobler
Wiadomość wysłana przez: Kadłubek w 09.03.2017, 22:00
W takim razie czekamy na nowe wypusty - wobler feeder i tego typu akcesoria :P :facepalm:.

Kiedyś używało się pickerów do łowienia na spina.

Co do takiego łowienia to wg mnie to kit jak kiedyś w oknach.
Tytuł: Odp: Klenie po krakowsku, czyli feeder plus... wobler
Wiadomość wysłana przez: basp28 w 09.03.2017, 22:36
Generalnie chyba tak wolno, taki niby boczny trok... Mocno naciągane... Poza tym taki tonący wobler jechałby wówczas oo dnie. No i jak by miała szczytówka wskazywać, jak to to by się przemieszczało? Gościa chyba poniosło...
Ja to widzę, nad dnem jest "cień" - 5/10 cm beznurtowego spokoju, wobler wyskakuje w nurt - go przydusza, spada na cień itd. - a nie haczy o nic, bo stoi w miejscu - skacze tylko góra dół - hmmmm może i działać
Tytuł: Odp: Klenie po krakowsku, czyli feeder plus... wobler
Wiadomość wysłana przez: Andrew126 w 10.03.2017, 08:42
Wytrawni spinningiści od dawna stosują takie rozwiązanie, tj. wobler i boczny trok. Nowością jest tu zastosowanie feedera jako spinningu, chociaż , jak napisał Kadłubek, używa się do tego np.  pickerów.  Na stronie producenta woblerów gloog jest dokładnie opisane co i jak należy zmontować. Nie próbowałem, ale moim zdaniem ma to sens. Nie widzę także niezgodności tego rozwiązania z regulaminem.
Tytuł: Odp: Klenie po krakowsku, czyli feeder plus... wobler
Wiadomość wysłana przez: Mosteque w 10.03.2017, 08:47
Dawno już stosowałem małe woblerki na bocznym troku. Często smużaki.
Tytuł: Odp: Klenie po krakowsku, czyli feeder plus... wobler
Wiadomość wysłana przez: Kadłubek w 10.03.2017, 09:04
No właśnie smużaki a nie tonące. Sam kiedyś specjalnie zrobiłem sobie woblery o neutralnej/lekko pływający wyporności z pionowym sterem by tak łowić ale nie tonący.
Tytuł: Odp: Klenie po krakowsku, czyli feeder plus... wobler
Wiadomość wysłana przez: Mosteque w 10.03.2017, 09:32
Na tonące też tak łowiłem i dna nie haczyło. Tylko ja mówię o takich malutkich cukiereczkach/żuczkach na troku.
One same z siebie to schodziły raczej tak do 0,5 metra.
Tytuł: Odp: Klenie po krakowsku, czyli feeder plus... wobler
Wiadomość wysłana przez: Logarytm w 10.03.2017, 09:50
Klenie po krakowsku, ehhhh, a ja myślałem, że to poradnik kulinarny, i że w Krakowie ktoś wymyślił jak zjeść klenia ze smakiem  ;) A tu lipa.
Tytuł: Odp: Klenie po krakowsku, czyli feeder plus... wobler
Wiadomość wysłana przez: maciek_krk w 10.03.2017, 14:24
Klenie po krakowsku, ehhhh, a ja myślałem, że to poradnik kulinarny, i że w Krakowie ktoś wymyślił jak zjeść klenia ze smakiem ;) A tu lipa.

Złośliwiec :P

Chociaż jak spotkam Makłowicza, to zapytam :P
Tytuł: Odp: Klenie po krakowsku, czyli feeder plus... wobler
Wiadomość wysłana przez: Kadłubek w 10.03.2017, 14:37
Klenie po krakowsku, ehhhh, a ja myślałem, że to poradnik kulinarny, i że w Krakowie ktoś wymyślił jak zjeść klenia ze smakiem ;) A tu lipa.

Złośliwiec :P

Chociaż jak spotkam Makłowicza, to zapytam :P

Jak to czytałem pierwszy raz to przeczytałem: "Jak zjeść klenia ze smokiem" ;)
Tytuł: Odp: Klenie po krakowsku, czyli feeder plus... wobler
Wiadomość wysłana przez: Alleius w 10.03.2017, 15:36
Widzicie - chwytliwy tytuł to podstawa ;-)
Tytuł: Odp: Klenie po krakowsku, czyli feeder plus... wobler
Wiadomość wysłana przez: jurek w 10.03.2017, 15:56
Klenie po krakowsku, ehhhh, a ja myślałem, że to poradnik kulinarny, i że w Krakowie ktoś wymyślił jak zjeść klenia ze smakiem ;) A tu lipa.

Złośliwiec :P

Chociaż jak spotkam Makłowicza, to zapytam :P



Jak to czytałem pierwszy raz to przeczytałem: "Jak zjeść klenia ze smokiem" ;)


Czyli : " kleń a la bazyliszek ",  hej ! :D
Tytuł: Odp: Klenie po krakowsku, czyli feeder plus... wobler
Wiadomość wysłana przez: aroo04 w 10.03.2017, 16:07
Ludzie, kleń jest nie jadalny, dajcie im spokój :facepalm: a wtedy ja będę miał co łowić :P
Tytuł: Odp: Klenie po krakowsku, czyli feeder plus... wobler
Wiadomość wysłana przez: Logarytm w 10.03.2017, 19:01
Klenie po krakowsku, ehhhh, a ja myślałem, że to poradnik kulinarny, i że w Krakowie ktoś wymyślił jak zjeść klenia ze smakiem ;) A tu lipa.

Złośliwiec :P

Chociaż jak spotkam Makłowicza, to zapytam :P

 Koniecznie. Może wykombinuje jakąś zupę z klenia (po krakowsku, rzecz jasna) :) ;)
Jak to czytałem pierwszy raz to przeczytałem: "Jak zjeść klenia ze smokiem" ;)
Pytanie, czy smok miałby być częścią dania, czy też towarzyszem podczas konsumpcji? Prawdopodobnie legendarny szewczyk w taki właśnie sposób zwabił smoka wawelskiego, że zaprosił go do wspólnego skosztowania klenia po krakowsku. Bohaterski pogromca smoka wcześniej wyłowił z Wisły nieprzeliczoną ilość tej smakowicie wyglądającej ryby. Ile ryb złowił nikt nie potrafił w owym czasie powiedzieć, wiadomo tylko, że pod ich ciężarem, drewniane koła wozów wyżłobiły głębokie koleiny na drodze na wzgórze wawelskie, które do dziś dnia są widocznym świadectwem tego zdarzenia. Szewczyk zasiadł ze smokiem do stołu zwabiwszy go ponętnym widokiem klenia. Łakomy smok zeżarł wszystkie ryby nic nie pozostawiając, a od mieszkańców Krakowa zażądał, aby ci każdej soboty przynosili mu do smoczej jamy nieprzebrane ilości kleni, jazi i boleni. Niestety, jeszcze tego samego dnia po wieczerzy wystąpiły mu poty, dostał mdłości, poczuł ogromne pragnienie i wypił całą wodę z Wisły. Ryby w rzece wymarły, zaś smok pękł, bardziej jednak ze złości na własne łakomstwo, niż z opicia. To właśnie wskutek tego wybuchu unoszą się nad Krakowem opary zwane smogiem wawelskim. Wisła wyschła, życie w niej zamarło. Po pewnym czasie jednak woda zaczęła wypełniać koryto, powoli odradzać się i znowu cieszyć swym widokiem oko niejednego miłośnika przyrody. Szewczyk zaś żył długo i szcześliwie otoczony czcią i chwałą mieszkańców Krakowa. Pokochał pewną białogłowę, z którą doczekał się licznego potomstwa. Potem pokochał jeszcze niejedną biało- i ciemnogłowę, z którymi doczekał się jeszcze liczniejszego potomstwa. Porzucił fach szewski i został rybakiem. Musiał bowiem wyżywić pokaźną trzódkę swych dzieci. Łowił i łowił i łowił, że wszystko wyłowił. Zniszczył tarliska, wodę przetrzebił. Jak legenda niesie, to właśnie spowodowało brak ryb w Wiśle do dziś (szczególnie w Warszawie).

Czyli : " kleń a la bazyliszek ",  hej ! :D
Z bazyliszkiem natomiast było tak. Był to przerażający stwór, szkaradny kogut według jednych lub indyk, jak mawiali inni, z ogonem węża i oczami żaby. Pilnował na Starym Mieście w Warszawie, na Krzywym Kole w podziemiach, cennych skarbów. Kiedy szewczyk krakowski dowiedział się o tym postanowił przenieść się do Warszawy. Porzucił sieciowanie i wrócił do zawodu szewskiego, tym bardziej, że ryb już w Wiśle brakło, a robić trza coś było, bo potomstwo liczne. Jako czeladnik postanowił przechytrzyć bazyliszka, który każdego, kto próbował skarb mu odebrać wzrokiem zabijał. Legendarny czeladnik, wcześniej jednak zwany szewczykiem, a potem rybakiem krakowskim, zabrał ze sobą lustro na spotkanie ze stworem, cwany był bowiem okrutnie. Spotkawszy bazyliszka pokazał mu lustro, ten piorunującym wzrokiem spoglądnął na siebie i padł trupem od własnego spojrzenia. Czeladnik zabrał klejnoty i złote monety. Jak wieść niesie, bałamucił potem niewiasty, które traciły dla niego głowy i cnoty. Podobno musiał uciekać z Warszawy przed rozwścieczonym tłumem narzeczonych i ojców. Wiarygodne źródła podają, że uciekł do Kruszwicy, gdzie zjadły go nie myszy, lecz ryby. Taki to był los szewczyka.

Podsumowując. Z pewnością klenie lepiej smakują z kogutem, choćby nie wiadomo, jak był szkaradny, niż z jaszczurem o postaci smoka.

Ludzie, kleń jest nie jadalny, dajcie im spokój :facepalm: a wtedy ja będę miał co łowić :P

W tym względzie Warszawiacy przebijają kreatywnością wszystkich innych - klenie w occie, klenie na krucho w zalewie oliwnej, klenie wędzone, moczone uprzednio solance, klenie zawijane w boczku itd.
Kleń jest jadalny, tylko inaczej.
Tytuł: Odp: Klenie po krakowsku, czyli feeder plus... wobler
Wiadomość wysłana przez: jurek w 10.03.2017, 22:51
Klenie po krakowsku, ehhhh, a ja myślałem, że to poradnik kulinarny, i że w Krakowie ktoś wymyślił jak zjeść klenia ze smakiem ;) A tu lipa.

Złośliwiec :P

Chociaż jak spotkam Makłowicza, to zapytam :P

 Koniecznie. Może wykombinuje jakąś zupę z klenia (po krakowsku, rzecz jasna) :) ;)
Jak to czytałem pierwszy raz to przeczytałem: "Jak zjeść klenia ze smokiem" ;)
Pytanie, czy smok miałby być częścią dania, czy też towarzyszem podczas konsumpcji? Prawdopodobnie legendarny szewczyk w taki właśnie sposób zwabił smoka wawelskiego, że zaprosił go do wspólnego skosztowania klenia po krakowsku. Bohaterski pogromca smoka wcześniej wyłowił z Wisły nieprzeliczoną ilość tej smakowicie wyglądającej ryby. Ile ryb złowił nikt nie potrafił w owym czasie powiedzieć, wiadomo tylko, że pod ich ciężarem, drewniane koła wozów wyżłobiły głębokie koleiny na drodze na wzgórze wawelskie, które do dziś dnia są widocznym świadectwem tego zdarzenia. Szewczyk zasiadł ze smokiem do stołu zwabiwszy go ponętnym widokiem klenia. Łakomy smok zeżarł wszystkie ryby nic nie pozostawiając, a od mieszkańców Krakowa zażądał, aby ci każdej soboty przynosili mu do smoczej jamy nieprzebrane ilości kleni, jazi i boleni. Niestety, jeszcze tego samego dnia po wieczerzy wystąpiły mu poty, dostał mdłości, poczuł ogromne pragnienie i wypił całą wodę z Wisły. Ryby w rzece wymarły, zaś smok pękł, bardziej jednak ze złości na własne łakomstwo, niż z opicia. To właśnie wskutek tego wybuchu unoszą się nad Krakowem opary zwane smogiem wawelskim. Wisła wyschła, życie w niej zamarło. Po pewnym czasie jednak woda zaczęła wypełniać koryto, powoli odradzać się i znowu cieszyć swym widokiem oko niejednego miłośnika przyrody. Szewczyk zaś żył długo i szcześliwie otoczony czcią i chwałą mieszkańców Krakowa. Pokochał pewną białogłowę, z którą doczekał się licznego potomstwa. Potem pokochał jeszcze niejedną biało- i ciemnogłowę, z którymi doczekał się jeszcze liczniejszego potomstwa. Porzucił fach szewski i został rybakiem. Musiał bowiem wyżywić pokaźną trzódkę swych dzieci. Łowił i łowił i łowił, że wszystko wyłowił. Zniszczył tarliska, wodę przetrzebił. Jak legenda niesie, to właśnie spowodowało brak ryb w Wiśle do dziś (szczególnie w Warszawie).

Czyli : " kleń a la bazyliszek ",  hej ! :D
Z bazyliszkiem natomiast było tak. Był to przerażający stwór, szkaradny kogut według jednych lub indyk, jak mawiali inni, z ogonem węża i oczami żaby. Pilnował na Starym Mieście w Warszawie, na Krzywym Kole w podziemiach, cennych skarbów. Kiedy szewczyk krakowski dowiedział się o tym postanowił przenieść się do Warszawy. Porzucił sieciowanie i wrócił do zawodu szewskiego, tym bardziej, że ryb już w Wiśle brakło, a robić trza coś było, bo potomstwo liczne. Jako czeladnik postanowił przechytrzyć bazyliszka, który każdego, kto próbował skarb mu odebrać wzrokiem zabijał. Legendarny czeladnik, wcześniej jednak zwany szewczykiem, a potem rybakiem krakowskim, zabrał ze sobą lustro na spotkanie ze stworem, cwany był bowiem okrutnie. Spotkawszy bazyliszka pokazał mu lustro, ten piorunującym wzrokiem spoglądnął na siebie i padł trupem od własnego spojrzenia. Czeladnik zabrał klejnoty i złote monety. Jak wieść niesie, bałamucił potem niewiasty, które traciły dla niego głowy i cnoty. Podobno musiał uciekać z Warszawy przed rozwścieczonym tłumem narzeczonych i ojców. Wiarygodne źródła podają, że uciekł do Kruszwicy, gdzie zjadły go nie myszy, lecz ryby. Taki to był los szewczyka.

Podsumowując. Z pewnością klenie lepiej smakują z kogutem, choćby nie wiadomo, jak był szkaradny, niż z jaszczurem o postaci smoka.

Ludzie, kleń jest nie jadalny, dajcie im spokój :facepalm: a wtedy ja będę miał co łowić :P

W tym względzie Warszawiacy przebijają kreatywnością wszystkich innych - klenie w occie, klenie na krucho w zalewie oliwnej, klenie wędzone, moczone uprzednio solance, klenie zawijane w boczku itd.
Kleń jest jadalny, tylko inaczej.

 :D :D :D   Co Ty brałeś dzisiaj?
Tytuł: Odp: Klenie po krakowsku, czyli feeder plus... wobler
Wiadomość wysłana przez: Semit w 10.03.2017, 23:38
Klenie po krakowsku, ehhhh, a ja myślałem, że to poradnik kulinarny, i że w Krakowie ktoś wymyślił jak zjeść klenia ze smakiem ;) A tu lipa.

Złośliwiec :P

Chociaż jak spotkam Makłowicza, to zapytam :P

 Koniecznie. Może wykombinuje jakąś zupę z klenia (po krakowsku, rzecz jasna) :) ;)
Jak to czytałem pierwszy raz to przeczytałem: "Jak zjeść klenia ze smokiem" ;)
Pytanie, czy smok miałby być częścią dania, czy też towarzyszem podczas konsumpcji? Prawdopodobnie legendarny szewczyk w taki właśnie sposób zwabił smoka wawelskiego, że zaprosił go do wspólnego skosztowania klenia po krakowsku. Bohaterski pogromca smoka wcześniej wyłowił z Wisły nieprzeliczoną ilość tej smakowicie wyglądającej ryby. Ile ryb złowił nikt nie potrafił w owym czasie powiedzieć, wiadomo tylko, że pod ich ciężarem, drewniane koła wozów wyżłobiły głębokie koleiny na drodze na wzgórze wawelskie, które do dziś dnia są widocznym świadectwem tego zdarzenia. Szewczyk zasiadł ze smokiem do stołu zwabiwszy go ponętnym widokiem klenia. Łakomy smok zeżarł wszystkie ryby nic nie pozostawiając, a od mieszkańców Krakowa zażądał, aby ci każdej soboty przynosili mu do smoczej jamy nieprzebrane ilości kleni, jazi i boleni. Niestety, jeszcze tego samego dnia po wieczerzy wystąpiły mu poty, dostał mdłości, poczuł ogromne pragnienie i wypił całą wodę z Wisły. Ryby w rzece wymarły, zaś smok pękł, bardziej jednak ze złości na własne łakomstwo, niż z opicia. To właśnie wskutek tego wybuchu unoszą się nad Krakowem opary zwane smogiem wawelskim. Wisła wyschła, życie w niej zamarło. Po pewnym czasie jednak woda zaczęła wypełniać koryto, powoli odradzać się i znowu cieszyć swym widokiem oko niejednego miłośnika przyrody. Szewczyk zaś żył długo i szcześliwie otoczony czcią i chwałą mieszkańców Krakowa. Pokochał pewną białogłowę, z którą doczekał się licznego potomstwa. Potem pokochał jeszcze niejedną biało- i ciemnogłowę, z którymi doczekał się jeszcze liczniejszego potomstwa. Porzucił fach szewski i został rybakiem. Musiał bowiem wyżywić pokaźną trzódkę swych dzieci. Łowił i łowił i łowił, że wszystko wyłowił. Zniszczył tarliska, wodę przetrzebił. Jak legenda niesie, to właśnie spowodowało brak ryb w Wiśle do dziś (szczególnie w Warszawie).

Czyli : " kleń a la bazyliszek ",  hej ! :D
Z bazyliszkiem natomiast było tak. Był to przerażający stwór, szkaradny kogut według jednych lub indyk, jak mawiali inni, z ogonem węża i oczami żaby. Pilnował na Starym Mieście w Warszawie, na Krzywym Kole w podziemiach, cennych skarbów. Kiedy szewczyk krakowski dowiedział się o tym postanowił przenieść się do Warszawy. Porzucił sieciowanie i wrócił do zawodu szewskiego, tym bardziej, że ryb już w Wiśle brakło, a robić trza coś było, bo potomstwo liczne. Jako czeladnik postanowił przechytrzyć bazyliszka, który każdego, kto próbował skarb mu odebrać wzrokiem zabijał. Legendarny czeladnik, wcześniej jednak zwany szewczykiem, a potem rybakiem krakowskim, zabrał ze sobą lustro na spotkanie ze stworem, cwany był bowiem okrutnie. Spotkawszy bazyliszka pokazał mu lustro, ten piorunującym wzrokiem spoglądnął na siebie i padł trupem od własnego spojrzenia. Czeladnik zabrał klejnoty i złote monety. Jak wieść niesie, bałamucił potem niewiasty, które traciły dla niego głowy i cnoty. Podobno musiał uciekać z Warszawy przed rozwścieczonym tłumem narzeczonych i ojców. Wiarygodne źródła podają, że uciekł do Kruszwicy, gdzie zjadły go nie myszy, lecz ryby. Taki to był los szewczyka.

Podsumowując. Z pewnością klenie lepiej smakują z kogutem, choćby nie wiadomo, jak był szkaradny, niż z jaszczurem o postaci smoka.

Ludzie, kleń jest nie jadalny, dajcie im spokój :facepalm: a wtedy ja będę miał co łowić :P

W tym względzie Warszawiacy przebijają kreatywnością wszystkich innych - klenie w occie, klenie na krucho w zalewie oliwnej, klenie wędzone, moczone uprzednio solance, klenie zawijane w boczku itd.
Kleń jest jadalny, tylko inaczej.
Nie narzekaj na Warszawiaków bo wszyscy piszą że zżerają ale jak łowią systematycznie to nie wszystko trafia na patelnię.
Tytuł: Odp: Klenie po krakowsku, czyli feeder plus... wobler
Wiadomość wysłana przez: Logarytm w 10.03.2017, 23:49
:D :D :D   Co Ty brałeś dzisiaj?
Polopirynę S   ;)

Nie narzekaj na Warszawiaków bo wszyscy piszą że zżerają ale jak łowią systematycznie to nie wszystko trafia na patelnię.
Sam zżeram to wiem ... systematycznie.  :-X
Tytuł: Odp: Klenie po krakowsku, czyli feeder plus... wobler
Wiadomość wysłana przez: Semit w 11.03.2017, 00:03
Hej, no tak, ile tej polopiryny da się zjeść. Pozdrawiam. :D
Tytuł: Odp: Klenie po krakowsku, czyli feeder plus... wobler
Wiadomość wysłana przez: Mateo w 11.03.2017, 01:13
Jak to czytałem pierwszy raz to przeczytałem: "Jak zjeść klenia ze smokiem" ;)
Pytanie, czy smok miałby być częścią dania, czy też towarzyszem podczas konsumpcji? Prawdopodobnie legendarny szewczyk w taki właśnie sposób zwabił smoka wawelskiego, że zaprosił go do wspólnego skosztowania klenia po krakowsku. Bohaterski pogromca smoka wcześniej wyłowił z Wisły nieprzeliczoną ilość tej smakowicie wyglądającej ryby. Ile ryb złowił nikt nie potrafił w owym czasie powiedzieć, wiadomo tylko, że pod ich ciężarem, drewniane koła wozów wyżłobiły głębokie koleiny na drodze na wzgórze wawelskie, które do dziś dnia są widocznym świadectwem tego zdarzenia. Szewczyk zasiadł ze smokiem do stołu zwabiwszy go ponętnym widokiem klenia. Łakomy smok zeżarł wszystkie ryby nic nie pozostawiając, a od mieszkańców Krakowa zażądał, aby ci każdej soboty przynosili mu do smoczej jamy nieprzebrane ilości kleni, jazi i boleni. Niestety, jeszcze tego samego dnia po wieczerzy wystąpiły mu poty, dostał mdłości, poczuł ogromne pragnienie i wypił całą wodę z Wisły. Ryby w rzece wymarły, zaś smok pękł, bardziej jednak ze złości na własne łakomstwo, niż z opicia. To właśnie wskutek tego wybuchu unoszą się nad Krakowem opary zwane smogiem wawelskim. Wisła wyschła, życie w niej zamarło. Po pewnym czasie jednak woda zaczęła wypełniać koryto, powoli odradzać się i znowu cieszyć swym widokiem oko niejednego miłośnika przyrody. Szewczyk zaś żył długo i szcześliwie otoczony czcią i chwałą mieszkańców Krakowa. Pokochał pewną białogłowę, z którą doczekał się licznego potomstwa. Potem pokochał jeszcze niejedną biało- i ciemnogłowę, z którymi doczekał się jeszcze liczniejszego potomstwa. Porzucił fach szewski i został rybakiem. Musiał bowiem wyżywić pokaźną trzódkę swych dzieci. Łowił i łowił i łowił, że wszystko wyłowił. Zniszczył tarliska, wodę przetrzebił. Jak legenda niesie, to właśnie spowodowało brak ryb w Wiśle do dziś (szczególnie w Warszawie).

Czyli : "kleń a la bazyliszek",  hej ! :D
Z bazyliszkiem natomiast było tak. Był to przerażający stwór, szkaradny kogut według jednych lub indyk, jak mawiali inni, z ogonem węża i oczami żaby. Pilnował na Starym Mieście w Warszawie, na Krzywym Kole w podziemiach, cennych skarbów. Kiedy szewczyk krakowski dowiedział się o tym postanowił przenieść się do Warszawy. Porzucił sieciowanie i wrócił do zawodu szewskiego, tym bardziej, że ryb już w Wiśle brakło, a robić trza coś było, bo potomstwo liczne. Jako czeladnik postanowił przechytrzyć bazyliszka, który każdego, kto próbował skarb mu odebrać wzrokiem zabijał. Legendarny czeladnik, wcześniej jednak zwany szewczykiem, a potem rybakiem krakowskim, zabrał ze sobą lustro na spotkanie ze stworem, cwany był bowiem okrutnie. Spotkawszy bazyliszka pokazał mu lustro, ten piorunującym wzrokiem spoglądnął na siebie i padł trupem od własnego spojrzenia. Czeladnik zabrał klejnoty i złote monety. Jak wieść niesie, bałamucił potem niewiasty, które traciły dla niego głowy i cnoty. Podobno musiał uciekać z Warszawy przed rozwścieczonym tłumem narzeczonych i ojców. Wiarygodne źródła podają, że uciekł do Kruszwicy, gdzie zjadły go nie myszy, lecz ryby. Taki to był los szewczyka.

Podsumowując. Z pewnością klenie lepiej smakują z kogutem, choćby nie wiadomo, jak był szkaradny, niż z jaszczurem o postaci smoka.

 ;D
Where the hell have you been, Jimmy Braddock?! :bravo: