Spławik i Grunt - Forum
ORGANIZACJE WĘDKARSKIE => PZW, czyli Polski Związek Wędkarski... => Wątek zaczęty przez: Geo w 13.03.2017, 01:46
-
Pomimo wszystkich za i przeciw PZW od dwóch lat kręci mnie Wisła do której mam 7 km i tu powstała konieczność wstąpienia do wspomnianej organizacji.
Mam nadzieję, że pozwoli mi to odkryć nowe horyzonty wędkarstwa i da wiele satysfakcji.
-
Nie zapomnij w takim razie zacząć zabierać ze sobą mydła i ręcznika! ;D
-
Ja uważam, że to dobry krok. Za cztery lata, kolejny rozsądny głos w wyborach. Zostawiając w PZW samych mięsiarzy raczej tej organizacji się nie pomoże. :thumbup:
Połamania na Wiśle i nie tylko :)
-
Bardzo odważy krok. ;)
Witaj w szeregach niezadowolonych :)
-
Nie przesadzajcie znowu... PZW mnie strasznie irytuje, ale złowić się coś da przecież :)
-
Ja w tym roku biłem się mocno z myślami, czy nie wybrać oferty konkurencji. PZW niestety jest rozwalone po całym okręgu i nie ma jakiejś porażającej oferty w zasięgu mojego roweru. Jednak kwestie dobrej atmosfery koła, akcji sprzątania jezior, możliwości brania udziału w wybranych zawodach i małych, skromnych, ale jednak wodach bez sieci wygrały i dziś jadę opłacić.
Dobrych wyników życzę i zazdroszczę Wisły :)
-
W sobotę opłaciłem okręg siedlecki, dziś dopłata do wawy. Nie idę na łatwiznę z komercjami ;) szukam ryby życia dalej ;)
-
W sobotę opłaciłem okręg siedlecki, dziś dopłata do wawy. Nie idę na łatwiznę z komercjami ;) szukam ryby życia dalej ;)
Ja nie opłaciłem i bardzo tym sobie utrudniam życie. A nie idę na łatwiznę...
-
Mosteque :bravo: tak trzymać, wg. mnie każda nie opłacona karta przybliża rozpad albo ucywilizowanie tej instytucji i na odwrót każda opłacona umacnia leśnych dziadków na swoich pozycjach.
-
Nie idę na łatwiznę z komercjami ;) szukam ryby życia dalej ;)
A czy używanie łódki zanętowej można uznać za trudne łowienie? Według mnie to właśnie chodzenie na łatwiznę, wręcz olbrzymie :D :D :D
-
Pomimo wszystkich za i przeciw PZW od dwóch lat kręci mnie Wisła do której mam 7 km i tu powstała konieczność wstąpienia do wspomnianej organizacji.
Mam nadzieję, że pozwoli mi to odkryć nowe horyzonty wędkarstwa i da wiele satysfakcji.
Dobrze robisz. Nie zmienimy PZW jak nie będziemy czynnie uczestniczyć w jego życiu. Polskie wody są piękne i trzeba o nie walczyć. Bez tego będziemy tylko klientami łowisk komercyjnych. Kto zadba o takie rzeki? Powoli nad nami wisi program Odra 2020, masakra dla odrzańskiego rybostanu...
-
Mosteque :bravo: tak trzymać, wg. mnie każda nie opłacona karta przybliża rozpad albo ucywilizowanie tej instytucji i na odwrót każda opłacona umacnia leśnych dziadków na swoich pozycjach.
A jak ktoś lubi brać udział w zawodach? Te są głównie w kołach (w zależności od koła oczywiście). A jak ktoś lubi połapać dużych leszczy? Na komercji o takie trudno.
PZW się nie rozpadnie od nieopłacania składek, bo to sie odbije na tym, że nie będzie silnego reprezentanta wędkarzy i odda niemalże całe pole rybakom. Oczywiście teraz ZG PZW też nie reprezentuje wędkarzy, ale nic nie trwa wiecznie :) Najlepiej działać, lub chociaż wspierać składką dobre, nowocześnie zarządzane koła, z których może w przyszłości wyjdą delegaci, którzy doprowadzą do zmian.
-
Nie idę na łatwiznę z komercjami ;) szukam ryby życia dalej ;)
A czy używanie łódki zanętowej można uznać za trudne łowienie? Według mnie to właśnie chodzenie na łatwiznę, wręcz olbrzymie :D :D :D
Jak rzucisz 200m w punkt to przyznam Ci rację
-
Ja należę do PZW 28 lat ( składke płacę rok w rok - wnioski .... należę do opowiadaczy historyków ( potoczna nazwa z neta... ) no cóż kieddyś ... to było ryby .....
Ale i tak jest pięknie ( czekam może za parę lat - jak dożyję w końcu znowu bedą rybne wody)
-
Dodam tylko jeszcze ;)
Chyba Lucjan nie myślisz, że ja tylko łódką łowię? Mieszkam 50m od jeziora pzw. Piękne ryby. Raz byłem z łódką w ramach testów bardziej.
Kocham jeździć na starorzecza Bugu, tam bez pzw nie da rady. Przez cały dzień nie spotkasz ani jednej osoby. Kto nie był nie ma pojęcia jaki Bug jest piękny.
Znam kilka miejsc gdzie są ryby i nie trzeba mieć składki, niestety moje jeziorko wymaga opłaty.
Mojego zdania nie zmienię.
Komercja to łatwizna. Każdy tam może połowić, nie ważne czy umie czy nie.
Spójrzcie na wody Francji gdzie łowi Sebek. Jego kolega nie ma pojęcia o łowieniu a zobaczcie jakie ryby wyciąga. Jak komercja.
Znam komercję też takie gdzie trudno o rybę bo łowisko ogromne. Takie lubię zbiorniki.
Dlatego dodatkowo opłacę stowarzyszenie Żwirek.
-
Ja należę do PZW 28 lat ( składke płacę rok w rok - wnioski .... należę do opowiadaczy historyków ( potoczna nazwa z neta... ) no cóż kieddyś ... to było ryby .....
Ale i tak jest pięknie ( czekam może za parę lat - jak dożyję w końcu znowu bedą rybne wody)
U mnie podobny wynik bo 25 lat opłacam.
Doszedłem niedawno do wniosku, że jestem kretynem!
Nie chodzi mi o to, że opłacam składki, ale mając pod ręką takie piękne rzeki jak Wisła, Radomka czy Pilica ... morduję się nad pustymi jeziorami...
Opłacając kartę wędkarską robię sobie "bonusik".
Mogę zawsze pojechać w ciekawe i piękne miejsca nad kochanymi rzekami, a gdy tam nie ma efektów, to Grębów komercyjny gdzie mogę naładować "akumulatory" i połowić bez "gry wstępnej" hehe
Co do wpisu Ostapa :
Nie idę na łatwiznę z komercjami ;) szukam ryby życia dalej ;)
Przyznaję Mu rację.
Lepiej smakuje ta jedna... wyśniona ... wypracowana .....niż 12 sztuk w dzień na komercji.
Smakuje nie w sensie kulinarnym oczywiście :P
-
Mosteque :bravo: tak trzymać, wg. mnie każda nie opłacona karta przybliża rozpad albo ucywilizowanie tej instytucji i na odwrót każda opłacona umacnia leśnych dziadków na swoich pozycjach.
A jak ktoś lubi brać udział w zawodach? Te są głównie w kołach (w zależności od koła oczywiście). A jak ktoś lubi połapać dużych leszczy? Na komercji o takie trudno.
PZW się nie rozpadnie od nieopłacania składek, bo to sie odbije na tym, że nie będzie silnego reprezentanta wędkarzy i odda niemalże całe pole rybakom. Oczywiście teraz ZG PZW też nie reprezentuje wędkarzy, ale nic nie trwa wiecznie :) Najlepiej działać, lub chociaż wspierać składką dobre, nowocześnie zarządzane koła, z których może w przyszłości wyjdą delegaci, którzy doprowadzą do zmian.
Ja będą nowoczesne koła i ryba w wodzie to będę opłacał z chęcią nawet jak będzie 2x drożej. Z tego co się orientuje jest masa zawodów poza szyldem PZW wiec zawodowcy nie powinni mieć problemów.
A co do rozpadu to wszystko się kręci wokoło $$$ dla mnie PZW to taki PGR tylko trochę większy. PGRy upadły czas na PZW
-
Ja będą nowoczesne koła i ryba w wodzie to będę opłacał z chęcią nawet jak będzie 2x drożej. Z tego co się orientuje jest masa zawodów poza szyldem PZW wiec zawodowcy nie powinni mieć problemów.
A co do rozpadu to wszystko się kręci wokoło $$$ dla mnie PZW to taki PGR tylko trochę większy. PGRy upadły czas na PZW
Jak nie będziesz opłacał i nie będziesz uczestniczył (choćby poprzez zasięganie informacji o życiu koła, bez konkretnego działania, jak ja to robię), to jak ma być lepiej? Nie patrz na PZW jako całość, bo różnica między kołem wędkarskim, a ZG PZW to jak noc i dzień. Naprawdę bez trudu można znaleźć koło w okręgu, które da dużo satysfakcji i poczucia, że idziemy w troszkę lepszym kierunku.
Jeśli chodzi o zawody, to pokaż mi takie, które w cenie składki lub za symboliczną opłatą dają Ci możliwość brania udziału w całym cyklu w Twojej okolicy. Jest coraz więcej zawodów komercyjnych, ale one są rozsiane po całym kraju, a nie każdy chce tłuc się przez pół Polski, by towarzysko połowić. A i na wpisowe stówa nie starcza.
-
Ja będą nowoczesne koła i ryba w wodzie to będę opłacał z chęcią nawet jak będzie 2x drożej. Z tego co się orientuje jest masa zawodów poza szyldem PZW wiec zawodowcy nie powinni mieć problemów.
A co do rozpadu to wszystko się kręci wokoło $$$ dla mnie PZW to taki PGR tylko trochę większy. PGRy upadły czas na PZW
Nie patrz na PZW jako całość, bo różnica między kołem wędkarskim, a ZG PZW to jak noc i dzień.
Tutaj pełna zgoda. I szacunek dla ludzi, którzy się w tym bagnie męczą, żeby ogółowi było choć trochę lepiej.
-
Panowie, ważne aby interesować się wodami. Nie musimy się spierać jaka woda jest lepsza, i kto ma jakiej jakości zbiorniki. Ważne aby aktywnie postępować, nawet nie opłacając składek.
Wielu wędkarzy nie rozumie, że jeżeli PZW by upadło, wiele wód poszłoby w prywatne ręce lub rybackie, i nie dość, że skończyłby się praktycznie wolny dostęp do wody, to również i ceny poszybowałyby w górę. Bo zwykłe stowarzyszenie mające jedną wodę ceni się zazwyczaj więcej niż cały okręg PZW.
Według mnie nierozsądne jest machanie ręką i mówienie ' nie należę - co mnie to obchodzi'. To jest bardzo ważna postawa, która niczym oddany głos 'pusty' w wyborach, jest ujemną oceną obecnego stanu rzeczy. Właśnie tacy baronowie sobie mogą żonglowac liczbami i mówic jakie mają poparcie. Gdyby jednak policzyć ile osób odeszło przez złe gospodarzenie z kół, obraz sytuacji byłby zgoła inny.
Dlatego nie opłacanie składek jest OK, ale jako postawa wobec poczynań władz związku, państwa. Machanie na wody i na to co się z nimi dzieje, nie jest postawą obywatelską. Bo to nasze wody przecież! :D
-
Widać inaczej na to patrzymy, ja wychodzę z założenia płace i wymagam, tak jak na komercjach. A może jak by tak PZW sprywatyzować np zrobić jak z PKS. Podzielić na spółki (okręgi) zrobić opłaty abonamentowe np miesięczne z opcja zabieram rybę i nie zabieram. Duża ilość różnego wyboru to większe wpływy a i może klientów przybędzie bo może ktoś chciałby np opłacać tylko 6 miesięcy ale np wakacyjne miesiące w innym okręgu.
Moim zdaniem jak coś jest czyjeś to się o to dba jak jest niczyje to doprowadza to tylko do upadku i zapaści (np Poczta Polska)
Ja tam bym nie widział nic złego w np stawkach 60zl/miesiąc (bez ryby) i np 200zl z rybką. Oczywiście inne opłaty dla rybaków chcą łapać niech płaca np od kilograma.
-
A może jak by tak PZW sprywatyzować np zrobić jak z PKS.
Tylko, że PKS jest dotowane z kasy samorządów. Inaczej by poszło z torbami. Rentowne są tylko trasy dalekobieżne. Bez dotacji babcia z Pierdziszewa Górnego często nie miała by żadnego połączenia z miastem :)
-
Ja tam bym nie widział nic złego w np stawkach 60zl/miesiąc (bez ryby) i np 200zl z rybką.
Po pierwsze, należy sobie zdawać sprawę z tego, że wędkarze w Polsce należą z reguły do mniej zamożnych warstw społecznych.
Radykalne podwyższenie składek, szczególnie dla osób zabierających ryby, spowoduje masowy odpływ wędkarzy z PZW, a tym samym wywoła skutek przeciwny - zmniejszenie budżetu Związku. (Przecież gdyby wprowadzić składkę 200 zł za miesiąc, rocznie wędkarz musiałby zapłacić 2400 zł. Nie sądzę, żeby znaleźli się ludzie, którzy zapłaciliby takie pieniądze. Płaciliby tylko zwolennicy C&R, których jest może 2%, a może 5%. Jeśli więc obecnie 600 tys. ludzi płaci 200 zł rocznie PZW ma z tego 120 mln zł. Gdyby wskutek takiego drastycznego podniesienia składek w PZW zostało owe 5% wędkarzy, czyli 30 tys. i ci płaciliby składkę 720 zł rocznie, PZW miałoby z tego 21, 6 mln zł. Różnica jest drastyczna). Jeśli podnosić składki, to należy to robić z głową, tak, aby rzeczywiście przyniosło to korzyści, a nie widząc tylko czubek własnego nosa. Mam wrażenie, że większość tzw. no kilowców właśnie tak patrzy na zmiany.
Nie można też, moim zdaniem, dzielić wędkarzy na tych lepszych (no kilowców) oraz gorszych (zabierających ryby) i tych drugich karać wyższymi składkami. Moim zdaniem rozwiązaniem najlepszym byłoby wprowadzenie 30% wód "no kill" lub w ogóle wyłączonych z wędkowania rotacyjnie na 3-5 lat, to znaczy 30% wód okręgowych przez 5 lat jest niedostępnych, następnie udostępnia się je wędkarzom i zamyka inne 30% i tak dalej. Moim zdaniem byłaby to doskonała akcja edukacyjna, która empirycznie pokazałaby wędkarzom, że niezabieranie ryb radykalnie zwiększa rybostan. Przy takim systemie nie trzeba by było wydawać takiej kasy na zarybianie, bo wszystko opierałoby się na naturalnym tarle.
-
A tak z ciekawości jak to wygląda w innych krajach jakie są stawki w stosunku do zarobków oczywiście.
U nas w PL teraz to około 5% miesięcznego wynagrodzenia na rok (średnia miesięczna wg GUS 4270 czyli 213zl a mniej więcej tylko kosztuje średni pewnie opłata roczna PZW).
Panowie z UK, NL i innych możecie napisać jak to u was wygląda?
-
Jestem przeciwny zamykaniu zbiorników na kilka lat, by potem wpuścić na nie szarańczę, która w kilka tygodni wymorduje wszystko. Efekt edukacyjny - zero. Jedyny efekt - przygotowanie zamrażarek i wyczekiwanie nad brzegiem 15 godzin przed otwarciem zbiornika. I rotacja na telefon, zabieranie ryb przez rodzinę do domu... I inne obrazki znane ze zbiorników PZW po wpuszczeniu karpików.
Jestem za wodami no-kill dla ludzi, którzy chcą wędkować, nie zdobywać mięso.
Osoby, które chodzą nad wodę nie na ryby, tylko po mięso, nie są wędkarzami. Jeśli dla takich osób na wodzie no-kill obowiązuje zakaz wędkowania (bo tak przecież do tematu podchodzą), nie są po prostu wędkarzami.
-
Ja też opłaciłem :) Akurat jeśli o mnie chodzi to mam bardzo duży wybór łowisk. Mieszkam kilometr od Odry, niedaleko jest ujście Osobłogi, w pobliżu mnóstwo stawów z wielkimi rybami (Dobra, Gold, Krępna, Dębowa itd.)
Koło do którego należę jest małe, około 50 wędkarzy, aktywnych może z 30.
Ostatni miałem okazję trochę dłużej porozmawiać z prezesem koła, naprawdę poczciwy człowiek, w dodatku wraz z małżonką łowi tylko i wyłącznie no kill. Wiem że takich osób w kole jest więcej. Staw na którym łowię (Dzierżawiony od gminy) jest bardzo zadbany i przede wszystkim bogaty w ryby. Co roku jest zarybiany, obowiązują limity i podwyższone wymiary ochronne ryb (karp 40cm, amur 55, okoń 20cm).
Nie mam na co narzekać!!! No może tylko na brak czasu :)
-
Jestem przeciwny zamykaniu zbiorników na kilka lat, by potem wpuścić na nie szarańczę, która w kilka tygodni wymorduje wszystko.
Można nad tym zapanować wprowadzając kontrole i zmniejszając limity (dzienne, tygodniowe, roczne). Być może część kasy, która byłaby zaoszczędzona na zarybieniach mogłaby temu służyć.
Jestem za wodami no-kill dla ludzi, którzy chcą wędkować, nie zdobywać mięso.
Ja nie mogę się jakoś przekonać do poglądu, że zdobywanie mięsa jest jedynym motywem wędkowania. I mówię to z wieloletniego doświadczenia, spotkań i rozmów z wędkarzami, zarówno tzw. dziadkami, jak i nie-dziadkami. Może bywałem w niewłaściwych miejscach i o niewłaściwych porach. Oczywiście ryby zabierają, bo taka jest w Polsce kultura wędkowania, której zresztą nie uważam za jakąś wypaczoną. Wszystko trzeba robić jednak z głową.
Dlaczego nie przyjąć opcji, że dla wędkarza zabierającego rybę z łowiska stanowi to niejako uboczny pożytek z przyjemności łowienia?
-
Nie można też, moim zdaniem, dzielić wędkarzy na tych lepszych (no kilowców) oraz gorszych (zabierających ryby) i tych drugich karać wyższymi składkami. Moim zdaniem rozwiązaniem najlepszym byłoby wprowadzenie 30% wód "no kill" lub w ogóle wyłączonych z wędkowania rotacyjnie na 3-5 lat, to znaczy 30% wód okręgowych przez 5 lat jest niedostępnych, następnie udostępnia się je wędkarzom i zamyka inne 30% i tak dalej. Moim zdaniem byłaby to doskonała akcja edukacyjna, która empirycznie pokazałaby wędkarzom, że niezabieranie ryb radykalnie zwiększa rybostan. Przy takim systemie nie trzeba by było wydawać takiej kasy na zarybianie, bo wszystko opierałoby się na naturalnym tarle.
Porównam to do ubezpieczenia na samochody: jak masz (z Twojej winy) więcej wypadków, stłuczek=większe ubezpieczenie.
To jak jeździsz bezkolizyjnie to niskie.
Chcesz zabrać rybę OK ale płać. Zastanów się dlaczego płaci się za wejście na stawy prywatne a i za rybę dodatkowo?
Nie ma nic za darmo a tutaj masz rybę za cenę pozwolenia na połów. Czysty PRL.
-
Chcesz zabrać rybę OK ale płać. Zastanów się dlaczego płaci się za wejście na stawy prywatne a i za rybę dodatkowo?
Nie ma nic za darmo a tutaj masz rybę za cenę pozwolenia na połów. Czysty PRL.
:thumbup:
-
Po pierwsze, należy sobie zdawać sprawę z tego, że wędkarze w Polsce należą z reguły do mniej zamożnych warstw społecznych.
Radykalne podwyższenie składek, szczególnie dla osób zabierających ryby, spowoduje masowy odpływ wędkarzy z PZW, a tym samym wywoła skutek przeciwny - zmniejszenie budżetu Związku. (Przecież gdyby wprowadzić składkę 200 zł za miesiąc, rocznie wędkarz musiałby zapłacić 2400 zł. Nie sądzę, żeby znaleźli się ludzie, którzy zapłaciliby takie pieniądze. Płaciliby tylko zwolennicy C&R, których jest może 2%, a może 5%. Jeśli więc obecnie 600 tys. ludzi płaci 200 zł rocznie PZW ma z tego 120 mln zł. Gdyby wskutek takiego drastycznego podniesienia składek w PZW zostało owe 5% wędkarzy, czyli 30 tys. i ci płaciliby składkę 720 zł rocznie, PZW miałoby z tego 21, 6 mln zł. Różnica jest drastyczna). Jeśli podnosić składki, to należy to robić z głową, tak, aby rzeczywiście przyniosło to korzyści, a nie widząc tylko czubek własnego nosa. Mam wrażenie, że większość tzw. no kilowców właśnie tak patrzy na zmiany.
Nie można też, moim zdaniem, dzielić wędkarzy na tych lepszych (no kilowców) oraz gorszych (zabierających ryby) i tych drugich karać wyższymi składkami. Moim zdaniem rozwiązaniem najlepszym byłoby wprowadzenie 30% wód "no kill" lub w ogóle wyłączonych z wędkowania rotacyjnie na 3-5 lat, to znaczy 30% wód okręgowych przez 5 lat jest niedostępnych, następnie udostępnia się je wędkarzom i zamyka inne 30% i tak dalej. Moim zdaniem byłaby to doskonała akcja edukacyjna, która empirycznie pokazałaby wędkarzom, że niezabieranie ryb radykalnie zwiększa rybostan. Przy takim systemie nie trzeba by było wydawać takiej kasy na zarybianie, bo wszystko opierałoby się na naturalnym tarle.
Bardzo mądre słowa! :bravo:
Uważam, że wędkarz, który zabiera parę rybek z umiarem nie jest żadnym mięsiarzem. Mięsiarz to ten, co wybiera wszystko co mu się na haku zaczepi, nie zważając na nic. Jest na świecie wiele wysoce rozwiniętych krajów, gdzie po wędkowaniu smaży się czy grilluje parę rybek i co w tym złego? Fakt, że na przykład w Kanadzie ryb jest zatrzęsienie ale u nas w stawach też tak być może.
Ostatni rok był dla mnie na wodach PZW w moim regionie najgorszy w historii (od roku 1990). Nie znaczy to, że zapomniałem jak się ryby łowi, bo w rozmowach z kolegami nad wodą słyszę same narzekania. Tak więc w tym roku olewam PZW i przenoszę się na komercję. Tam przynajmniej ryby są, biorę parę bez wyrzutów sumienia, że zubażam wody, a do tego mam infrastrukturę typu wiaty, ławy, stoły, stanowiska wędkarskie, parking, worki na śmieci, czystość na brzegach, a także towarzystwo kulturalnych nie nawalonych wędkarzy, itp. Wiem więc za co płacę! Moim zdaniem tylko zwiększenie konkurencyjności dla PZW przez powstanie coraz większej ilości w miarę tanich zbiorników prywatnych może spowodować jakieś reformy w tej skostniałej organizacji. Innymi słowy - najszybciej zmienilibyśmy PZW wypisując się z niego.
-
Tak mięsiarz to taki co zabiera wszystko.
Co nie zmienia kwestii, że jak chcesz zabrać rybę to płać więcej. Za darmo nie ma nic nawet w naturze.
-
Porównam to do ubezpieczenia na samochody: jak masz (z Twojej winy) więcej wypadków, stłuczek=większe ubezpieczenie.
To jak jeździsz bezkolizyjnie to niskie.
Moim zdaniem przykład jest zupełnie nietrafiony. W sytuacji, którą opisujesz, osoba powodująca wypadek jest bezpośrednim sprawcą szkody. Czy zabierając rybę powodujesz komuś bezpośrednio szkodę? Raczej nie. Powinieneś raczej napisać, że większe podatki powinni płacić ludzie, którzy jeżdżą po drogach starymi autami, które emitują szkodliwe substancje do środowiska. A jednak tak nie jest. Dlaczego? Bo ludzie żyją w społeczeństwie, w którym w takich przypadkach obowiązuje coś takiego jak zasada pomocniczości. Gdyby nie to, to ludzie w miastach powinni płacić daleko więcej za wodę, niż ludzi spoza miast, bo przecież o wiele bardziej zatruwają ściekami rzeki. Powinni płacić podatki za zanieczyszczania powietrza itd.
Tak jak napisałem, w Polsce istnieje pewien utarty zwyczaj zabierania ryb. Taka jest wędkarska kultura. W związku z tym nie można żądać od wędkarzy, żeby dodatkowo płacili za zabierane ryby. To podobnie, jakby zarządzić opłaty za zbieranie runa leśnego. Możesz iść do lasu, ale jak będziesz zbierał grzyby, jagody, maliny, jeżyny, to płać. Zaraz usłyszę o polowaniach...że myśliwi płacą. Zawsze płacili. Taki obyczaj.
-
Cieszę się Darek, że powróciłeś! To są bardzo mądre słowa :bravo: :bravo: :bravo:
-
Z tym runem leśnym to mamy szczęście że PIS rządzi bo za PO były przymiarki aby wprowadzić opłaty podobnie jak w Niemczech za grzyby. :facepalm:
-
Ja tylko dodam, że zabieranie musi być kontrolowane i odpowiednio ustawione, tak aby nie naruszać 'stada podstawowego'. Niestety, przeciętny wędkarz nie rozumie, że duże stado ryb da dużo potomstwa, a brak ryb da zero potomstwa. Nie baczy się na sytuację ogólną, 'trzeba brać' bo... i tu masa powodów :facepalm:
To jest wielki problem PZW. Ta instytucja przestała edukować wędkarzy, co gorsza, na porządku dziennym są idiotyczne działania - jak wybijanie całego zarybienia już kilka dni po nim. Umysły polskich wędkarzy uległy pewnemu wypaczeniu, co przy złym prawie jeszcze bardziej pogarsza sytuację.
-
Powinieneś raczej napisać, że większe podatki powinni płacić ludzie, którzy jeżdżą po drogach starymi autami, które emitują szkodliwe substancje do środowiska. A jednak tak nie jest. Dlaczego? Bo ludzie żyją w społeczeństwie, w którym w takich przypadkach obowiązuje coś takiego jak zasada pomocniczości. Gdyby nie to, to ludzie w miastach powinni płacić daleko więcej za wodę, niż ludzi spoza miast, bo przecież o wiele bardziej zatruwają ściekami rzeki. Powinni płacić podatki za zanieczyszczania powietrza itd.
Ale przecież tak właśnie jest. Płacimy od pojemności auta, które w założeniach jest mniej ekologiczne. Dodatkowo nieuchronnie czekają nas czasy, które doprowadzą do opłat za emisję itp. Choćby wprowadzane w wielu zachodnich miastach zakazu wjazdu w zależności od emisji spalin. To przyjdzie i do nas. Zresztą już przyszło poprzez dwie odmienne taryfy śmieciowe. Ci, co segregują odpady płaca mniej.
Oprócz tego płacimy podatki za emisję CO2 i wiele innych.
-
Moim zdaniem przykład jest zupełnie nietrafiony. W sytuacji, którą opisujesz, osoba powodująca wypadek jest bezpośrednim sprawcą szkody. Czy zabierając rybę powodujesz komuś bezpośrednio szkodę? Raczej nie. Powinieneś raczej napisać, że większe podatki powinni płacić ludzie, którzy jeżdżą po drogach starymi autami, które emitują szkodliwe substancje do środowiska. A jednak tak nie jest. Dlaczego? Bo ludzie żyją w społeczeństwie, w którym w takich przypadkach obowiązuje coś takiego jak zasada pomocniczości. Gdyby nie to, to ludzie w miastach powinni płacić daleko więcej za wodę, niż ludzi spoza miast, bo przecież o wiele bardziej zatruwają ściekami rzeki. Powinni płacić podatki za zanieczyszczania powietrza itd.
Tak jak napisałem, w Polsce istnieje pewien utarty zwyczaj zabierania ryb. Taka jest wędkarska kultura. W związku z tym nie można żądać od wędkarzy, żeby dodatkowo płacili za zabierane ryby. To podobnie, jakby zarządzić opłaty za zbieranie runa leśnego. Możesz iść do lasu, ale jak będziesz zbierał grzyby, jagody, maliny, jeżyny, to płać. Zaraz usłyszę o polowaniach...że myśliwi płacą. Zawsze płacili. Taki obyczaj.
A zabierając rybę ze środowiska nie jesteś sprawcą szkody? Stratna jest natura.
To, że ja nie zabieram ryb nie oznacza, że każdego kogo zobaczę jak zabiera rybę należy !@#$%^&*()*.
Jak zabierzesz jedną rybę rocznie stado się odbuduje. Jak zabierzesz stado będzie studnia. Przemnóż to przez liczbę wędkarzy i potem zdziwienie, że nie ma ryb bo płacisz mało za składkę, która nie wystarcza na wszystko.
Dałem porównanie z komercjami dlaczego nie zacytowałeś całości?
Na komercjach widać to dokładnie: płacisz za możliwość połowu (składka do PZW) oraz za rybę (dodatek za zabieranie ryb na zarybienie wód PZW)
Czasami masz możliwość zabrania ryby w cenie połowu ale wtedy cena jest wyższa.
Właściciele "komercji" jakby pozwolili zabierać co się chce z limitami z PZW to po roku już tylko niedobitki by pływały im w wodzie.
-
Kadłubek, czy kosząc trawę niszczysz przyrodę? Nie niszczysz. Trawa odrośnie. Podobnie będzie z rybami, zabrać pewną jej ilość nie jest niczym złym, tak jak zbieranie grzybów czy jagód nie rozwala lasów. Ważny jest umiar! Jeżeli się jednak zabiera zbyt dużo, to porównałbym to do wyrywania trawy. Wtedy są szkody, widoczne, nie takie łatwe do usunięcia.
Nie przesadzajmy z tą przyrodą. Człowiek ją sobie podporzadkował, praktycznie zupełnie. Teraz więc trzeba umiejętnie gospodarzyć takim zmienionym ekosystemem, bez popadania w skrajności. Bo taki bóbr jest OK, ale jego nadmiar już nie. Nie ma sensu go przesiedlać, trzeba po prostu ileś sztuk odstrzelić, aby nie było spustoszeń. Umiar i rozsądek... :)
-
Jestem za wodami no-kill dla ludzi, którzy chcą wędkować, nie zdobywać mięso.
Ja nie mogę się jakoś przekonać do poglądu, że zdobywanie mięsa jest jedynym motywem wędkowania. I mówię to z wieloletniego doświadczenia, spotkań i rozmów z wędkarzami, zarówno tzw. dziadkami, jak i nie-dziadkami. Może bywałem w niewłaściwych miejscach i o niewłaściwych porach. Oczywiście ryby zabierają, bo taka jest w Polsce kultura wędkowania, której zresztą nie uważam za jakąś wypaczoną. Wszystko trzeba robić jednak z głową.
Dlaczego nie przyjąć opcji, że dla wędkarza zabierającego rybę z łowiska stanowi to niejako uboczny pożytek z przyjemności łowienia?
Darku, tutaj po prostu się mylisz. Większość mięsiarzy, czyli rzec można - większość wędkarzy w Polsce, chodzi tylko po rybę. "Ja już mam pełną zamrażarkę, nie muszą w tym roku już łowić", "Panie, tam nie wolno łapać, nokilla wprowadzili" czy inne tego typu teksty to jest codzienność. Dlaczego ci ludzie tak atakują nas, gdy widzą, że ryby wypuszczamy? Przecież powinni nam dziękować, bo wtedy tych ryb jest dla nich więcej. Oni atakują, bo robiąc to, gwałcisz ich światopogląd całkowicie. To jest dla nich taki kosmos, że pozostaje jedynie agresja.
Każdy zbiornik no-kill nagle się wyludnia. Wędkarzy było setki, nagle zostaje kilku. Dlaczego? Patrz wyżej.
Dlaczego taki jest bunt, gdy jakiś powstaje, choć wokół pełno wód, gdzie można tłuc? Patrz wyżej. Jak taki pomyśli, że w tej wodzie coś pływa, a zabrać ni może, to budzi się w nim groza przeogromna, że aż spać nie może.
Jak taki natłucze 10 kg ryb jednego dnia, to następnego z samego rana znowu w to samo miejsce jedzie, żeby mieć radość z łowienia? Czy tylko po to, żeby kolejne 10 kg do domu przywieźć?
-
Kadłubek, czy kosząc trawę niszczysz przyrodę? Nie niszczysz. Trawa odrośnie. Podobnie będzie z rybami, zabrać pewną jej ilość nie jest niczym złym, tak jak zbieranie grzybów czy jagód nie rozwala lasów. Ważny jest umiar! Jeżeli się jednak zabiera zbyt dużo, to porównałbym to do wyrywania trawy. Wtedy są szkody, widoczne, nie takie łatwe do usunięcia.
Nie przesadzajmy z tą przyrodą. Człowiek ją sobie podporzadkował, praktycznie zupełnie. Teraz więc trzeba umiejętnie gospodarzyć takim zmienionym ekosystemem, bez popadania w skrajności. Bo taki bóbr jest OK, ale jego nadmiar już nie. Nie ma sensu go przesiedlać, trzeba po prostu ileś sztuk odstrzelić, aby nie było spustoszeń. Umiar i rozsądek... :)
Umiar i rozsądek! TAK! ale to jest nieznane jeszcze wielu osobom. Niestety.
Tak jak napisałem nie mam nic do osób które zabiorą rybę z rybnego łowiska ale jak się widzi, że ryb jest mało to stara się im pomóc - tarliska zbuduje, przestanie brać ryby by się stado odbudowało itd.
Co do bobrów u mnie jest ich dużo za dużo ale są pod ochroną. Są wszędzie i tną duże ilości drzew. Każdy najpierw stara się przepędzić bobra a dopiero potem co innego. Powiedzmy, że znam z opowiadań, bajek i innych takich ;)
Luk z całym szacunkiem ale przyrody człowiek nie ujarzmi jeszcze długo. Całej przyrody nie np. ilości ryb w rzece.
Jest takie powiedzenie: "Był las jak nie było nas. Nie będzie nas, będzie las"
-
Każdy zbiornik no-kill nagle się wyludnia. Wędkarzy było setki, nagle zostaje kilku. Dlaczego? Patrz wyżej.
Dlaczego taki jest bunt, gdy jakiś powstaje, choć wokół pełno wód, gdzie można tłuc? Patrz wyżej. Jak taki pomyśli, że w tej wodzie coś pływa, a zabrać ni może, to budzi się w nim groza przeogromna, że aż spać nie może.
Jak taki natłucze 10 kg ryb jednego dnia, to następnego z samego rana znowu w to samo miejsce jedzie, żeby mieć radość z łowienia? Czy tylko po to, żeby kolejne 10 kg do domu przywieźć?
On ma radość, że kolejne 10 kilo przywiózł :P
-
Czytając wypowiedzi w tym dość drażliwym temacie chciałbym zauważyć, że wstąpienie do PZW nie jest żadnym cyrografem czy wyrokiem dożywotnim. Mam cały rok żeby weryfikować tą decyzję, a za rok zobaczę czy warto dalej opłacać składki.
Wstępując do PZW głównie chodziło mi o Wisłę, ale jezior też jest sporo kilka całkiem fajnych. Jako członek innego towarzystwa "konkurencji" dla PZW w tej chwili mam w promieniu 30 km kilkadziesiąt jezior do wyboru i ponad 100 km Wisły także coś dla siebie znajdę - chyba ..., a komercją też nie pogardzę.
Co do osób, które twierdzą, że PZW jest organizacją do wymiany - w mojej opinii problem jest wyżej niż PZW, mam przykład jednego z jezior w mojej okolicy, które było w prywatnej dzierżawie: 2 lata temu odbył się przetarg na jego użytkowanie, wyłoniono zwycięzcę i zaczął on inwestować w wodę, zarybienia itd., w zeszłym roku w maju sąd unieważnił przetarg (było jakieś odwołanie) i od lipca RZGW wydawał darmowe zezwolenia na tą wodę, możecie tylko sobie wyobrazić co tam się działo. I teraz pytanie co gorsze brak właściciela czy PZW???
-
Ja tam bym nie widział nic złego w np stawkach 60zl/miesiąc (bez ryby) i np 200zl z rybką.
Po pierwsze, należy sobie zdawać sprawę z tego, że wędkarze w Polsce należą z reguły do mniej zamożnych warstw społecznych.
Radykalne podwyższenie składek, szczególnie dla osób zabierających ryby, spowoduje masowy odpływ wędkarzy z PZW, a tym samym wywoła skutek przeciwny - zmniejszenie budżetu Związku. (Przecież gdyby wprowadzić składkę 200 zł za miesiąc, rocznie wędkarz musiałby zapłacić 2400 zł. Nie sądzę, żeby znaleźli się ludzie, którzy zapłaciliby takie pieniądze. Płaciliby tylko zwolennicy C&R, których jest może 2%, a może 5%. Jeśli więc obecnie 600 tys. ludzi płaci 200 zł rocznie PZW ma z tego 120 mln zł. Gdyby wskutek takiego drastycznego podniesienia składek w PZW zostało owe 5% wędkarzy, czyli 30 tys. i ci płaciliby składkę 720 zł rocznie, PZW miałoby z tego 21, 6 mln zł. Różnica jest drastyczna). Jeśli podnosić składki, to należy to robić z głową, tak, aby rzeczywiście przyniosło to korzyści, a nie widząc tylko czubek własnego nosa. Mam wrażenie, że większość tzw. no kilowców właśnie tak patrzy na zmiany.
Nie można też, moim zdaniem, dzielić wędkarzy na tych lepszych (no kilowców) oraz gorszych (zabierających ryby) i tych drugich karać wyższymi składkami. Moim zdaniem rozwiązaniem najlepszym byłoby wprowadzenie 30% wód "no kill" lub w ogóle wyłączonych z wędkowania rotacyjnie na 3-5 lat, to znaczy 30% wód okręgowych przez 5 lat jest niedostępnych, następnie udostępnia się je wędkarzom i zamyka inne 30% i tak dalej. Moim zdaniem byłaby to doskonała akcja edukacyjna, która empirycznie pokazałaby wędkarzom, że niezabieranie ryb radykalnie zwiększa rybostan. Przy takim systemie nie trzeba by było wydawać takiej kasy na zarybianie, bo wszystko opierałoby się na naturalnym tarle.
Ale rybak przyjdzie z siecią i wyrówna pod nieobecność wędkarzy
Pozdrawiam Cezary
-
Każdy zbiornik no-kill nagle się wyludnia. Wędkarzy było setki, nagle zostaje kilku. Dlaczego? Patrz wyżej.
Dlaczego taki jest bunt, gdy jakiś powstaje, choć wokół pełno wód, gdzie można tłuc? Patrz wyżej. Jak taki pomyśli, że w tej wodzie coś pływa, a zabrać ni może, to budzi się w nim groza przeogromna, że aż spać nie może.
Jak taki natłucze 10 kg ryb jednego dnia, to następnego z samego rana znowu w to samo miejsce jedzie, żeby mieć radość z łowienia? Czy tylko po to, żeby kolejne 10 kg do domu przywieźć?
On ma radość, że kolejne 10 kilo przywiózł :P
Albo pojedzie Taki na komercję i kombinuje po rękawach "bo wpisowe musi się zwrócić" ... totalnie nie rozumiem, a później ja muszę być pilnowany jak złodziej "bo kradną"
-
Moim zdaniem przykład jest zupełnie nietrafiony. W sytuacji, którą opisujesz, osoba powodująca wypadek jest bezpośrednim sprawcą szkody. Czy zabierając rybę powodujesz komuś bezpośrednio szkodę? Raczej nie. Powinieneś raczej napisać, że większe podatki powinni płacić ludzie, którzy jeżdżą po drogach starymi autami, które emitują szkodliwe substancje do środowiska. A jednak tak nie jest. Dlaczego? Bo ludzie żyją w społeczeństwie, w którym w takich przypadkach obowiązuje coś takiego jak zasada pomocniczości. Gdyby nie to, to ludzie w miastach powinni płacić daleko więcej za wodę, niż ludzi spoza miast, bo przecież o wiele bardziej zatruwają ściekami rzeki. Powinni płacić podatki za zanieczyszczania powietrza itd.
Tak jak napisałem, w Polsce istnieje pewien utarty zwyczaj zabierania ryb. Taka jest wędkarska kultura. W związku z tym nie można żądać od wędkarzy, żeby dodatkowo płacili za zabierane ryby. To podobnie, jakby zarządzić opłaty za zbieranie runa leśnego. Możesz iść do lasu, ale jak będziesz zbierał grzyby, jagody, maliny, jeżyny, to płać. Zaraz usłyszę o polowaniach...że myśliwi płacą. Zawsze płacili. Taki obyczaj.
A zabierając rybę ze środowiska nie jesteś sprawcą szkody? Stratna jest natura.
To, że ja nie zabieram ryb nie oznacza, że każdego kogo zobaczę jak zabiera rybę należy !@#$%^&*()*.
Jak zabierzesz jedną rybę rocznie stado się odbuduje. Jak zabierzesz stado będzie studnia. Przemnóż to przez liczbę wędkarzy i potem zdziwienie, że nie ma ryb bo płacisz mało za składkę, która nie wystarcza na wszystko.
Dałem porównanie z komercjami dlaczego nie zacytowałeś całości?
Na komercjach widać to dokładnie: płacisz za możliwość połowu (składka do PZW) oraz za rybę (dodatek za zabieranie ryb na zarybienie wód PZW)
Czasami masz możliwość zabrania ryby w cenie połowu ale wtedy cena jest wyższa.
Właściciele "komercji" jakby pozwolili zabierać co się chce z limitami z PZW to po roku już tylko niedobitki by pływały im w wodzie.
Nie było by nawet niedobitków.
Pozdrawiam Cezary
-
Nie chcę być czarnowidzem, ale bierzecie pod uwagę ewentualność, że po 5-ciu lub 10-ciu latach, woda no-kill może być przedmiotem ostrego konfliktu?
Mięsiarze widząc co i ile się łowi wodę odzyskają, bo kto powstrzyma np tysiąc rozjuszonych, śląskich górników, którzy już nie chcą no - kill? :P
Padł przykład lasu.
Ja, ten który zbiera grzyby, i który lubi leśne wycieczki, powiem Wam, że jestem za wprowadzeniem opłaty.
Mam wiele na ten temat do powiedzenia. Rodzice zbudowali dom w Kaletach (taki leśny kawałek na śląsku), do lasu 50m. Mieszkałem z nimi ok 10 lat, zanim z powrotem wróciłem do miasta. Siłą rzeczy ciągnie tam człowieka, gdy mieszka się tak blisko. To na spacer, to na rower, to na grzyby.
Co tam się wyprawia, jest równie nie pojęte, jak sytuacja nad wodą po zarybieniu karpikiem. Nie mam złudzeń.
A najgorsi w tym wszystkim są miejscowi. Koszą potworne ilości grzybów i owoców, niszcząc wszytko wokół. Do tego jeszcze drzewa, w postaci mniej lub bardziej legalnej wycinki, czego popadnie, jak popadnie. Nawet szkółki są plądrowane z młodych świerków, jodełek, co logiczne proceder ten ma miejsce przede wszystkim w grudniu, a co leśniczy? Leśniczy zaprawiony wódeczką od sąsiada, który w ten sposób okazał wdzięczność, za przyzwolenie wycięcia 4 przyczep drzewa, dorzuca do kominka kolejne polano z dębu, i stwierdza: chcesz choinkę na święta? Idź sobie wytnij.
W zamian miejscowi też dają wiele. Wywalają śmieci, wylewają szambo, i wywożą wszystko co im nie pasuje w ogródkach, łącznie z koszoną co 2 tygodnie trawą. Co ciekawe, dziwią się później: takie piękne dzięcioły tutaj dawniej były, czemu już kurek nie ma? (grzybów w sensie), te maliny to niegdyś takie robaczywe nie były.... itd :facepalm:
-
Q......a mać. A dlaczego nie można by tak zrobić jak jest u naszych południowych sąsiadów. Wiele razy oglądałem filmy Martina Mataaka i widzę że tam nie potrzebne są jakieś kulki, podajniki lub peleety. Wystarczy kukurydza lub biały i można wędkować
-
A zabierając rybę ze środowiska nie jesteś sprawcą szkody? Stratna jest natura.
Zabierając rybę ze środowiska nie jestem sprawcą szkody w takim znaczeniu jak byłbym sprawcą szkody w stosunku do drugiego człowieka. Przyroda należy do człowieka, on o nią dba i ją przekształca, ona stanowi budulec kultury materialnej. Ona w końcu pozwala nam przetrwać jako istotom żyjącym (bo na przykład, musimy się czymś odżywiać). I tak jak Lucjan napisał, zgadzam się z tym całkowicie:
Kadłubek, czy kosząc trawę niszczysz przyrodę? Nie niszczysz. Trawa odrośnie. Podobnie będzie z rybami, zabrać pewną jej ilość nie jest niczym złym, tak jak zbieranie grzybów czy jagód nie rozwala lasów. Ważny jest umiar! Jeżeli się jednak zabiera zbyt dużo, to porównałbym to do wyrywania trawy. Wtedy są szkody, widoczne, nie takie łatwe do usunięcia.
Nie przesadzajmy z tą przyrodą. Człowiek ją sobie podporzadkował, praktycznie zupełnie. Teraz więc trzeba umiejętnie gospodarzyć takim zmienionym ekosystemem, bez popadania w skrajności. Bo taki bóbr jest OK, ale jego nadmiar już nie. Nie ma sensu go przesiedlać, trzeba po prostu ileś sztuk odstrzelić, aby nie było spustoszeń. Umiar i rozsądek... :)
Odnośnie komercji.
Dałem porównanie z komercjami dlaczego nie zacytowałeś całości?
Na komercjach widać to dokładnie: płacisz za możliwość połowu (składka do PZW) oraz za rybę (dodatek za zabieranie ryb na zarybienie wód PZW)Czasami masz możliwość zabrania ryby w cenie połowu ale wtedy cena jest wyższa.
Właściciele "komercji" jakby pozwolili zabierać co się chce z limitami z PZW to po roku już tylko niedobitki by pływały im w wodzie.
Uważam komercje za miejsca, w których rządzą zupełnie inne zasady, niż na dzikich łowiskach, które są naturalnym środowiskiem wędkarza. Wędkarstwo to przede wszystkim zamiłowanie do połowu ryb, które wynika z potrzeby obcowania z naturą. Na komercjach obcowanie z naturą jest zminimalizowane do istnienia wody w pojemniku i pływających ryb, które z reguły, ani nie występują tam w warunkach naturalnych (zbliżonych choćby do dzikich), nie odżywiają się naturalnie, z reguły nie rozmnażają się, bo są to gatunki nierodzime – karp, amur, jesiotr, pstrąg tęczowy. Wystarczy pooglądać zdjęcia z dowolnej komercji. Brrrr… nie lubię takich zdjęć. Skoro takie nienaturalne warunki środowiskowe panują na komercjach, to i nienaturalne są kryteria połowu (trzeba płacić za złowioną rybę).
Poza tym, co chyba najważniejsze, ryba ta ma właściciela, a chwilowym „właścicielem” ryb (dzierżawcą wód i wszystkiego, co się w niej znajduje) jest PZW, czyli my wszyscy. Znakomita większość wędkarzy nie zgadza się na „no kill”, bo taki jest w Polsce zwyczaj – zabierania ryb zgodnie z limitami.
Jak taki natłucze 10 kg ryb jednego dnia, to następnego z samego rana znowu w to samo miejsce jedzie, żeby mieć radość z łowienia? Czy tylko po to, żeby kolejne 10 kg do domu przywieźć?
Michał, nie wierzę, żeby byli wędkarze, którzy zabierają dziennie po 10 kg ryb. Regulamin dopuszcza maksymalnie 5 kg. Jeśli przekraczają ten limit, to są to zwykli kłusownicy i nie należy nazywać ich wędkarzami. A jeśli zabierają 5 kg dziennie, lepiej może pomyśleć o ograniczeniach w zabieraniu. Zresztą nie wiem, jak może się nie znudzić łowienie i spożywanie codziennie 5 kg. ryb. Przecież nie samymi rybami żyje człowiek.
PZW jako dzierżawca zobowiązał się prowadzić gospodarkę wodną w taki sposób, że rzeki i jeziora mają zostać zwrócone państwu w przyszłości w stanie, w jakim te wody zostały przyjęte w dzierżawę. Wszyscy zatem wędkarze, będący członkami PZW, muszą o to dbać. Jeśli jednak jest w Polsce kultura zabierania ryb, to należałoby znaleźć sposób, żeby sytuację poprawić przy jednoczesnym poszanowaniu tej kultury (nieważne, czy nam się to podoba, czy nie, ale taki jest stan rzeczy).
Naprawdę nie jest sztuką wykrzyczeć – „mięsiarze won!!!” „No kill, no kill, no kill…”, “chcesz zabierać, płać za ryby (aż ci się odechce ich żreć)”. To jest tylko pohukiwanie, które niczego nie rozwiązuje. Bardziej to epatowanie własnymi emocjami, niż próba racjonalnego rozwiązania problemu. Nie róbmy jednak z siebie bab. Dlaczego nie staramy się zjednać sobie wędkarzy poprzez pewne kompromisy, tylko atakujemy się wzajemnie. Dla mnie to niepojęte.
Ja nigdy, podkreślam, nigdy nie spotkałem się z zarzutem ze strony innych wędkujących, że wypuszczam rybę. No, ale niech będzie, że zawsze znajduję się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze, bo bardziej jestem wędkarzem szuwarowym. Pytam jednak, czy no killowcy nie atakują wciąż wędkarzy zabierających ryby. Przecież na tym forum jest to aż nadto widoczne. Czy można mieć pretensje do osób zabierających ryby zgodnie z regulaminem (hurtem nazywanych często mięsiarzami) o to, że krzywo się patrzą na no killowców, skoro sami no killowcy zachowują się dokładnie tak samo? Ciągle czytam te same teksty na forum, że mięsiarze są tacy źli, bo upychają zamrażarki, że karta musi się zwrócić itp. Może zamiast wciąż zżymać się z innych, lepiej samemu coś oryginalnego i pozytywnego wymyślić na poprawę sytuacji. Trzeba mieć trochę wyrozumiałości wobec siebie wzajemnie i starać się zrozumieć motywy działania innych, a nie widzieć tylko czubek własnego nosa.
Pytanie: kto starał się nad wodą przekonać do własnych poglądów innych wędkarzy w duchu pewnej tolerancji? Może warto nad wodą urabiać dziadka i młodego, któremu marzy się lin w galarecie.
Cieszę się Darek, że powróciłeś!
Dziękuję Lucjan. Ale ja nie wróciłem, bo nigdzie nie byłem. To tylko przerwa była. Jak podczas meczu.
-
Mosteque :bravo: tak trzymać, wg. mnie każda nie opłacona karta przybliża rozpad albo ucywilizowanie tej instytucji i na odwrót każda opłacona umacnia leśnych dziadków na swoich pozycjach.
:thumbup:
Popieram w całej rozciągłości. Sam przestałem zrzucać się na pensje dla działaczy.
-
Cytaty z Logarytm'a
Przyroda należy do człowieka
Ke? Chyba odwrotnie bo bez przyrody nie ma człowieka a bez człowieka będzie przyroda.
Uważam komercje za miejsca, w których rządzą zupełnie inne zasady, niż na dzikich łowiskach, które są naturalnym środowiskiem wędkarza. Wędkarstwo to przede wszystkim zamiłowanie do połowu ryb, które wynika z potrzeby obcowania z naturą. Na komercjach obcowanie z naturą jest zminimalizowane do istnienia wody w pojemniku i pływających ryb, które z reguły, ani nie występują tam w warunkach naturalnych (zbliżonych choćby do dzikich), nie odżywiają się naturalnie, z reguły nie rozmnażają się, bo są to gatunki nierodzime – karp, amur, jesiotr, pstrąg tęczowy. Wystarczy pooglądać zdjęcia z dowolnej komercji. Brrrr… nie lubię takich zdjęć. Skoro takie nienaturalne warunki środowiskowe panują na komercjach, to i nienaturalne są kryteria połowu (trzeba płacić za złowioną rybę).
Poza tym, co chyba najważniejsze, ryba ta ma właściciela, a chwilowym „właścicielem” ryb (dzierżawcą wód i wszystkiego, co się w niej znajduje) jest PZW, czyli my wszyscy. Znakomita większość wędkarzy nie zgadza się na „no kill”, bo taki jest w Polsce zwyczaj – zabierania ryb zgodnie z limitami.
Dzikich łowisk już nie ma, wszystkie zostały zdeptane setki lat temu pod butem człowieka choć masz rację: mi też miło jest posłuchać śpiewu ptaków w lipcu o poranku kiedy słońce zaczyna przygrzewać po nocy. Nawet jak nie biorą ryby jest "piknie".
Tak na "komercjach" są inne zasady i często racjonalna gospodarka. Owszem głownie jest tak jak wymieniłeś ale są komercyjne "dzikie" łowiska. Odbywa się na nich tarło i cała reszta.
Tylko co to znaczy "nienaturalne kryteria połowu"?
Za złowioną rybę zawsze ktoś zapłaci. Nie ma darmowych obiadów.
Pzw to nie my wszyscy a zwyczajem tłumaczysz niechęć do racjonalności a ta wygląda w PL tak: zabiera się resztki ryb.
Nie jestem ultrasem C&R, że będę ścigał każdego, kto bierze rybę ale każdego kto zabiera np. szczupaki z łowiska z drobnicą "Bo się rozmnoży i zje ryby"
Racjonalność a nie ślepa wizja "swojego świata".
W Polsce po II WŚ nie ma racjonalności. Kiedyś poławiano na skalę przemysłową ukleje i są dalej a co ze szczupakiem, sandaczem, sumem, co z certami, które w większości nie mogą odbyć naturalnego tarła bo stoi zapora na Wiśle? Zwyczajowo nie stała. Co z jesiotrem czy łososiem którego nie uświadczysz w Wiśle i dorzeczach? Zwyczajowo był.
Michał, nie wierzę, żeby byli wędkarze, którzy zabierają dziennie po 10 kg ryb. Regulamin dopuszcza maksymalnie 5 kg. Jeśli przekraczają ten limit, to są to zwykli kłusownicy i nie należy nazywać ich wędkarzami. A jeśli zabierają 5 kg dziennie, lepiej może pomyśleć o ograniczeniach w zabieraniu. Zresztą nie wiem, jak może się nie znudzić łowienie i spożywanie codziennie 5 kg. ryb. Przecież nie samymi rybami żyje człowiek.
Mało chyba widziałeś. "Chłop żywemu nie przepuści" czy to tysięczna uklejka 5 cm czy 10 sandacz po 70 cm. Tak wygląda rzeczywistość niezależnie czy Ty jesteś OK. Podać Ci przykłady nawet z gazet?
Choć pełna zgoda do tego, że to wtedy nie wędkarze a zwykli kłusownicy.
PZW jako dzierżawca zobowiązał się prowadzić gospodarkę wodną w taki sposób, że rzeki i jeziora mają zostać zwrócone państwu w przyszłości w stanie, w jakim te wody zostały przyjęte w dzierżawę. Wszyscy zatem wędkarze, będący członkami PZW, muszą o to dbać. Jeśli jednak jest w Polsce kultura zabierania ryb, to należałoby znaleźć sposób, żeby sytuację poprawić przy jednoczesnym poszanowaniu tej kultury (nieważne, czy nam się to podoba, czy nie, ale taki jest stan rzeczy).
Kulturę można zmienić a wędkarze są też poza Pzw. Racjonalność to słowo nieznane wielu osobom.
Naprawdę nie jest sztuką wykrzyczeć – „mięsiarze won!!!” „No kill, no kill, no kill…”, “chcesz zabierać, płać za ryby (aż ci się odechce ich żreć)”. To jest tylko pohukiwanie, które niczego nie rozwiązuje. Bardziej to epatowanie własnymi emocjami, niż próba racjonalnego rozwiązania problemu. Nie róbmy jednak z siebie bab. Dlaczego nie staramy się zjednać sobie wędkarzy poprzez pewne kompromisy, tylko atakujemy się wzajemnie. Dla mnie to niepojęte.
Oj byś się zdziwił jak często możesz za takie krzyczenie dostać po głowie. Choć prawdą jest, że z samego "krzyku" dużo się nie zbuduje ale zróbmy łowiska no kill i kill - każdy będzie miał wybór gdzie łowi. To też boli większość działaczy: "Złapać rybę i nie zjeść to grzech". Prezes miejscowego koła Pzw jak złapał tołpygę to tłuk ją pałami z innymi osobami przez 10 min. Prezes koła nie potrafił szybko zabić ryby. Ot zwyczaj.
Ja nigdy, podkreślam, nigdy nie spotkałem się z zarzutem ze strony innych wędkujących, że wypuszczam rybę. No, ale niech będzie, że zawsze znajduję się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze, bo bardziej jestem wędkarzem szuwarowym. Pytam jednak, czy no killowcy nie atakują wciąż wędkarzy zabierających ryby. Przecież na tym forum jest to aż nadto widoczne. Czy można mieć pretensje do osób zabierających ryby zgodnie z regulaminem (hurtem nazywanych często mięsiarzami) o to, że krzywo się patrzą na no killowców, skoro sami no killowcy zachowują się dokładnie tak samo? Ciągle czytam te same teksty na forum, że mięsiarze są tacy źli, bo upychają zamrażarki, że karta musi się zwrócić itp. Może zamiast wciąż zżymać się z innych, lepiej samemu coś oryginalnego i pozytywnego wymyślić na poprawę sytuacji. Trzeba mieć trochę wyrozumiałości wobec siebie wzajemnie i starać się zrozumieć motywy działania innych, a nie widzieć tylko czubek własnego nosa.
Widzisz a ja takich "okazji" miałem na pęczki gdzie nawet proponowali mi pieniądze ze rybę a jak puszczałem do wody to chcieli mnie bić jakbym ich obraził.
Nie wszyscy "nokillowcy" atakują każdego wędkarza, który bierze ryby. Poza tym chyba opinię (bez obrażania!) wolno wyrazić każdemu. A to, że zazwyczaj nokillowcy zazwyczaj starają się bardziej to też prawda ale nie oznacza to tego, że killowcy to sami źli ludzie co tylko tłuką co na haczyku się uwiesi.
Pytanie: kto starał się nad wodą przekonać do własnych poglądów innych wędkarzy w duchu pewnej tolerancji? Może warto nad wodą urabiać dziadka i młodego, któremu marzy się lin w galarecie.
Ja nie raz nie dwa próbowałem ale odpowiedź była jedna: "Ja zabiorę to inny złapie i zabierze". Jakby jeszcze dbał o wodę i pozbierał śmieci z okolicy (wymóg wg RAPR'u), zabrał jedną rybę to OK ale widzę co dzieje się nad rzekami: zazwyczaj nie biorą "dziadki" tylko tacy 50-60 lat "bo im się należy", młodzi najczęściej wypuszczają bo traktują to jako hobby nie sposób zdobycia jedzenia.
-
Cytaty z Logarytm'a
Przyroda należy do człowieka
Ke? Chyba odwrotnie bo bez przyrody nie ma człowieka a bez człowieka będzie przyroda.
Uważam komercje za miejsca, w których rządzą zupełnie inne zasady, niż na dzikich łowiskach, które są naturalnym środowiskiem wędkarza. Wędkarstwo to przede wszystkim zamiłowanie do połowu ryb, które wynika z potrzeby obcowania z naturą. Na komercjach obcowanie z naturą jest zminimalizowane do istnienia wody w pojemniku i pływających ryb, które z reguły, ani nie występują tam w warunkach naturalnych (zbliżonych choćby do dzikich), nie odżywiają się naturalnie, z reguły nie rozmnażają się, bo są to gatunki nierodzime – karp, amur, jesiotr, pstrąg tęczowy. Wystarczy pooglądać zdjęcia z dowolnej komercji. Brrrr… nie lubię takich zdjęć. Skoro takie nienaturalne warunki środowiskowe panują na komercjach, to i nienaturalne są kryteria połowu (trzeba płacić za złowioną rybę).
Poza tym, co chyba najważniejsze, ryba ta ma właściciela, a chwilowym „właścicielem” ryb (dzierżawcą wód i wszystkiego, co się w niej znajduje) jest PZW, czyli my wszyscy. Znakomita większość wędkarzy nie zgadza się na „no kill”, bo taki jest w Polsce zwyczaj – zabierania ryb zgodnie z limitami.
Dzikich łowisk już nie ma, wszystkie zostały zdeptane setki lat temu pod butem człowieka choć masz rację: mi też miło jest posłuchać śpiewu ptaków w lipcu o poranku kiedy słońce zaczyna przygrzewać po nocy. Nawet jak nie biorą ryby jest "piknie".
Tak na "komercjach" są inne zasady i często racjonalna gospodarka. Owszem głownie jest tak jak wymieniłeś ale są komercyjne "dzikie" łowiska. Odbywa się na nich tarło i cała reszta.
Tylko co to znaczy "nienaturalne kryteria połowu"?
Za złowioną rybę zawsze ktoś zapłaci. Nie ma darmowych obiadów.
Pzw to nie my wszyscy a zwyczajem tłumaczysz niechęć do racjonalności a ta wygląda w PL tak: zabiera się resztki ryb.
Nie jestem ultrasem C&R, że będę ścigał każdego, kto bierze rybę ale każdego kto zabiera np. szczupaki z łowiska z drobnicą "Bo się rozmnoży i zje ryby"
Racjonalność a nie ślepa wizja "swojego świata".
W Polsce po II WŚ nie ma racjonalności. Kiedyś poławiano na skalę przemysłową ukleje i są dalej a co ze szczupakiem, sandaczem, sumem, co z certami, które w większości nie mogą odbyć naturalnego tarła bo stoi zapora na Wiśle? Zwyczajowo nie stała. Co z jesiotrem czy łososiem którego nie uświadczysz w Wiśle i dorzeczach? Zwyczajowo był.
Michał, nie wierzę, żeby byli wędkarze, którzy zabierają dziennie po 10 kg ryb. Regulamin dopuszcza maksymalnie 5 kg. Jeśli przekraczają ten limit, to są to zwykli kłusownicy i nie należy nazywać ich wędkarzami. A jeśli zabierają 5 kg dziennie, lepiej może pomyśleć o ograniczeniach w zabieraniu. Zresztą nie wiem, jak może się nie znudzić łowienie i spożywanie codziennie 5 kg. ryb. Przecież nie samymi rybami żyje człowiek.
Mało chyba widziałeś. "Chłop żywemu nie przepuści" czy to tysięczna uklejka 5 cm czy 10 sandacz po 70 cm. Tak wygląda rzeczywistość niezależnie czy Ty jesteś OK. Podać Ci przykłady nawet z gazet?
Choć pełna zgoda do tego, że to wtedy nie wędkarze a zwykli kłusownicy.
PZW jako dzierżawca zobowiązał się prowadzić gospodarkę wodną w taki sposób, że rzeki i jeziora mają zostać zwrócone państwu w przyszłości w stanie, w jakim te wody zostały przyjęte w dzierżawę. Wszyscy zatem wędkarze, będący członkami PZW, muszą o to dbać. Jeśli jednak jest w Polsce kultura zabierania ryb, to należałoby znaleźć sposób, żeby sytuację poprawić przy jednoczesnym poszanowaniu tej kultury (nieważne, czy nam się to podoba, czy nie, ale taki jest stan rzeczy).
Kulturę można zmienić a wędkarze są też poza Pzw. Racjonalność to słowo nieznane wielu osobom.
Naprawdę nie jest sztuką wykrzyczeć – „mięsiarze won!!!” „No kill, no kill, no kill…”, “chcesz zabierać, płać za ryby (aż ci się odechce ich żreć)”. To jest tylko pohukiwanie, które niczego nie rozwiązuje. Bardziej to epatowanie własnymi emocjami, niż próba racjonalnego rozwiązania problemu. Nie róbmy jednak z siebie bab. Dlaczego nie staramy się zjednać sobie wędkarzy poprzez pewne kompromisy, tylko atakujemy się wzajemnie. Dla mnie to niepojęte.
Oj byś się zdziwił jak często możesz za takie krzyczenie dostać po głowie. Choć prawdą jest, że z samego "krzyku" dużo się nie zbuduje ale zróbmy łowiska no kill i kill - każdy będzie miał wybór gdzie łowi. To też boli większość działaczy: "Złapać rybę i nie zjeść to grzech". Prezes miejscowego koła Pzw jak złapał tołpygę to tłuk ją pałami z innymi osobami przez 10 min. Prezes koła nie potrafił szybko zabić ryby. Ot zwyczaj.
Ja nigdy, podkreślam, nigdy nie spotkałem się z zarzutem ze strony innych wędkujących, że wypuszczam rybę. No, ale niech będzie, że zawsze znajduję się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze, bo bardziej jestem wędkarzem szuwarowym. Pytam jednak, czy no killowcy nie atakują wciąż wędkarzy zabierających ryby. Przecież na tym forum jest to aż nadto widoczne. Czy można mieć pretensje do osób zabierających ryby zgodnie z regulaminem (hurtem nazywanych często mięsiarzami) o to, że krzywo się patrzą na no killowców, skoro sami no killowcy zachowują się dokładnie tak samo? Ciągle czytam te same teksty na forum, że mięsiarze są tacy źli, bo upychają zamrażarki, że karta musi się zwrócić itp. Może zamiast wciąż zżymać się z innych, lepiej samemu coś oryginalnego i pozytywnego wymyślić na poprawę sytuacji. Trzeba mieć trochę wyrozumiałości wobec siebie wzajemnie i starać się zrozumieć motywy działania innych, a nie widzieć tylko czubek własnego nosa.
Widzisz a ja takich "okazji" miałem na pęczki gdzie nawet proponowali mi pieniądze ze rybę a jak puszczałem do wody to chcieli mnie bić jakbym ich obraził.
Nie wszyscy "nokillowcy" atakują każdego wędkarza, który bierze ryby. Poza tym chyba opinię (bez obrażania!) wolno wyrazić każdemu. A to, że zazwyczaj nokillowcy zazwyczaj starają się bardziej to też prawda ale nie oznacza to tego, że killowcy to sami źli ludzie co tylko tłuką co na haczyku się uwiesi.
Pytanie: kto starał się nad wodą przekonać do własnych poglądów innych wędkarzy w duchu pewnej tolerancji? Może warto nad wodą urabiać dziadka i młodego, któremu marzy się lin w galarecie.
Ja nie raz nie dwa próbowałem ale odpowiedź była jedna: "Ja zabiorę to inny złapie i zabierze". Jakby jeszcze dbał o wodę i pozbierał śmieci z okolicy (wymóg wg RAPR'u), zabrał jedną rybę to OK ale widzę co dzieje się nad rzekami: zazwyczaj nie biorą "dziadki" tylko tacy 50-60 lat "bo im się należy", młodzi najczęściej wypuszczają bo traktują to jako hobby nie sposób zdobycia jedzenia.
Dziękuję za zrozumienie tego, co napisałem.
-
Darku, jeśli rzeczywiście z tym wszystkim się nie spotkałeś/nie widziałeś... nie dziwi Twoja spokojna postawa.
Niestety, większość tutaj się spotkała/widziała... lub widzi przy każdej wizycie nad wodą.
-
Darku, jeśli rzeczywiście z tym wszystkim się nie spotkałeś/nie widziałeś... nie dziwi Twoja spokojna postawa.
Niestety, większość tutaj się spotkała/widziała... lub widzi przy każdej wizycie nad wodą.
Ja nie idealnie we wszystkim o czym pisze Darek może sie zgadzam, ale myślę, że jest tu pewne niezrozumienie. Wynika ono z tego, że Darek ma inne podejście do wedkarstwa, od większości forumowiczów. Dla niego ryba nie jest celem, a drogą :D (ależ to głębokie). Uczęszcza więc na inne łowiska. Nie jedzie tam, gdzie "karp jest na braniu". Nie pędzi czym prędzej na miejscówki, które ponoć są łowne. Stąd też nie spotyka ludzi, którzy tę rybę w absurdalnej ilości pchają do bagażnika. Ja mam podobnie. Gdybym teraz miał powiedzieć kiedy ostatnio widziałem takiego typowego mięsiarza, to powiem, że nie pamiętam. Raz z przykrością widziałem, jak 96 cm. szczupak dostał w łeb, ale to było zgodnie z prawem. Pan był miłym wędkarzem, racjonalnie sie z nim rozmawiało. A, że zabrał, bo miał do tego prawo? Zapłacił uczciwie za licencję, więc uczciwie zabrał. Mówił, że dużo łowi, ale w żaden sposób nie dał do zrozumienia, że robi to z naruszeniem jakiegokolwiek regulaminu. Dlatego też rozumiem Darka w tej kwestii i uważam, że Ci, którzy sie na jego słowa zżymają po prostu maja inne podejście. Nie lepsze, czy gorsze, ale inne.
Edit. Jak teraz spojrzałem na regulamin tego Gospodarstwa Rybackiego, to już by ten Pan nie mógł zabrać tego szczupaka, bo od 90 cm. jest ochrona. Wtedy nie było. Można się więc cieszyć, że powoli coś się rusza ws. racjonalnego połowu ryb.
-
Zabierając rybę ze środowiska nie jestem sprawcą szkody w takim znaczeniu jak byłbym sprawcą szkody w stosunku do drugiego człowieka. Przyroda należy do człowieka...
Na tej Ziemi nic nie należy do człowieka. A już na pewno nie przyroda.
Oczywiście, pewne kręgi kulturowe w swoich "księgach" pisały "czyńcie sobie poddaną Ziemię", ale to zuchwałe. No chyba, że dotyczyło to wyłącznie ich ziem, czyli piachu.
Chciałbym Cię traktować Darku jako inteligentnego człowieka. Pisząc na forum wypada ważyć słowa :D
Zgadzam się z Tobą natomiast w twierdzeniu, iż :
Ona w końcu pozwala nam przetrwać jako istotom żyjącym (bo na przykład, musimy się czymś odżywiać)
Pozwala nam - jako dobra nasza Matka.
A wracając do meritum - także nie spotkałem się ze złymi słowami jak wypuszczałem rybę na wodach PZW. Jedynie ze zdziwieniem i niezrozumieniem kolegów. Nawet tłumaczenia nie trafiały do nich. Może źle tłumaczyłem. Może oni ...może nie trzeba... Na mój argument "bo ryb jest mało" zawsze padała ta sama odpowiedź: "takie lata już były" "odrodzą się, to będzie więcej, ale nie pd nas to zależy".
W PZW potrzebny jest rozkaz odgórny, żeby cokolwiek zadziałało (zmieniło się). To prywatne stowarzyszenie.
-
Ależ się wątek rozrósł :)
Od mojego obecnego miejsca pobytu od 3 lat mam na najlepszą (najrybniejszą) miejscówkę na zbiorniku czorsztyńskim 300m. Nie chodzę tam prawie wogóle, gdyż są tam zwykle tłumy mięsiaży, masa śmieci po tych pożal się Boże pseudo wędkarzach, kampery i po drugiej stronie spora grupa miejscowych kłusoli. Nie chodzę tam pomimo ogromnej (jeszcze) ilości wielkich leszczy, płoci, kleni, świnek, pstrągów, sandaczy itp., bo (i tu przepraszam za wyrażenie) jak tam jestem to mam ochotę tych wszystkich skurwysynów utopić >:O
-
Moim zdaniem cały problem ze stosunkiem do przyrody wynika z faktu, że nie odnosimy się do niej jak to daru Stwórcy tylko popadamy w skrajności.
Tak to widzę:
Jeśli traktujemy przyrodę (w tym ryby i łowiska) jako dar - to szanujemy taki dar, dbamy o niego - jak dobry gospodarz o swoje gospodarstwo - wówczas przyroda kwitnie.
Jeśli zaś nasza planeta Ziemia nie jest według nas darem - to zaczynają istnieć dwie skrajne i chore opcje:
1. Albo ziemia staje się bóstwem, ważniejszym od człowieka. Wówczas człowiek zagraża temu bóstwu więc należy go z przyrody wyrzucić, choćby na Marsa, a tu postawić szlaban z napisem "ludziom wstęp wzbroniony". W tą skrajność popadają np. rozmaici nawiedzeni ekolodzy.
2. Albo ziemia i jej zasoby stają się surowcami do rabunkowej grabieży, a po nas choćby potop. Tą opcję wyznają rozmaite koncerny robiące ekologiczne piekło na Ziemi w imię maksymalizacji zysków. Ale także mięsiarze tak myślą.
Jest wiele dowodów na to, że mądre gospodarowanie przez człowieka zasobami przyrody czyni z danego obszaru bardzo bujną krainę jeśli chodzi o rozmaite cenne gatunki, które jako delikatne - w dziczy zostałyby wyparte, zagłuszone. Zarówno więc pozostawienie przyrody samej sobie lub jej rabunkowa eksploatacja - szkodzą. Tak jak pisał wyżej Luk i inni - najważniejszy jest umiar i rozsądek.
-
Moim zdaniem cały problem ze stosunkiem do przyrody wynika z faktu, że nie odnosimy się do niej jak to daru Stwórcy tylko popadamy w skrajności.
Tak to widzę:
Jeśli traktujemy przyrodę (w tym ryby i łowiska) jako dar - to szanujemy taki dar, dbamy o niego - jak dobry gospodarz o swoje gospodarstwo - wówczas przyroda kwitnie.
Jeśli zaś nasza planeta Ziemia nie jest według nas darem - to zaczynają istnieć dwie skrajne i chore opcje:
1. Albo ziemia staje się bóstwem, ważniejszym od człowieka, człowiek zagraża temu bóstwu więc należy go z przyrody wyrzucić, choćby na Marsa, a tu postawić szlaban z napisem "ludziom wstęp wzbroniony". W tą skrajność popadają np. rozmaici nawiedzeni ekolodzy.
2. Albo ziemia i jej zasoby stają się surowcami do rabunkowej grabieży, a po nas choćby potop. Tą opcję wyznają rozmaite koncerny robiące ekologiczne piekło na Ziemi w imię maksymalizacji zysków. Ale także mięsiarze tak myślą.
Jest wiele dowodów na to, że mądre gospodarowanie przez człowieka zasobami przyrody czyni z danego obszaru bardzo bujną krainę jeśli chodzi o rozmaite cenne gatunki, które jako delikatne - w dziczy zostałyby wyparte, zagłuszone. Zarówno więc pozostawienie przyrody samej sobie lub jej rabunkowa eksploatacja - szkodzą. Tak jak pisał wyżej Luk i inni - najważniejszy jest umiar i rozsądek.
Mądra wypowiedź :bravo: :thumbup:
-
Uważam komercje za miejsca, w których rządzą zupełnie inne zasady, niż na dzikich łowiskach, które są naturalnym środowiskiem wędkarza. Wędkarstwo to przede wszystkim zamiłowanie do połowu ryb, które wynika z potrzeby obcowania z naturą. Na komercjach obcowanie z naturą jest zminimalizowane do istnienia wody w pojemniku i pływających ryb, które z reguły, ani nie występują tam w warunkach naturalnych (zbliżonych choćby do dzikich), nie odżywiają się naturalnie, z reguły nie rozmnażają się, bo są to gatunki nierodzime – karp, amur, jesiotr, pstrąg tęczowy.
[quote\]
Zgadzam się - 99% komercji to stawy wypełnione karpiem - komercji próbujących być "dzikimi" jest bardzo mało - nie ma na takie zapotrzebowania.
Michał, nie wierzę, żeby byli wędkarze, którzy zabierają dziennie po 10 kg ryb.
Są - właśnie trwa rzeź płoci i krąpi (głównie) na "moim" łowisku - 20 kg płotek w większości w okolicach wymiaru nie jest czymś niesamowitym.
Ja nigdy, podkreślam, nigdy nie spotkałem się z zarzutem ze strony innych wędkujących, że wypuszczam rybę. No, ale niech będzie, że zawsze znajduję się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze, bo bardziej jestem wędkarzem szuwarowym.
Identycznie - nigdy nikt mi nic nie powiedział, że wypuszczam ryby - jedynie niekiedy prosili mnie, żebym im rybę dał, zresztą skąd mogą wiedzieć co łowie i co wypuszczam jak nie mam siatki - chyba, że przyjdzie ktoś pogadać i akurat złowię rybę.
-
Przyroda należy do człowieka...
Na tej Ziemi nic nie należy do człowieka. A już na pewno nie przyroda.
W zasadzie nie rozumiem, co jest złego w uznaniu, że przyroda należy do człowieka? Co w ogóle rozumiem pod tym, że należy do człowieka? Jakiego? Jednego człowieka? Gatunku ludzkiego? A czymże jest ten gatunek? Czy to jakiś nadczłowiek, a może przedmiot abstrakcyjny? Jeśli abstrakcyjny, to jak może do niego należeć przyroda? Może to nadczłowiek? No, ale nigdzie go nie ma!
Mówiąc, że przyroda należy do człowieka miałem na myśli to, że należy do wszystkich ludzi, a więc tych, którzy żyli, żyją i będą żyli. Można powiedzieć górnolotnie, że należy do wspólnoty ludzkiej. . Do każdego konkretnego człowieka jakoś inaczej. Jeśli by nie należała, to jakie miałbym prawo ścinać drzewa na domy, wydobywać węgiel, łowić ryby itd.? Z jakiego tytułu bym to czynił?
Kiedy mówi się, że przyroda należy do człowieka podnosi się zazwyczaj wrzawa. Dlaczego? Bo ludzie myślą, że upoważnia to człowieka do zrobienia z przyrodą wszystkiego. W tym właśnie kontekście pojawia się negatywne pojmowanie własności. Ciekawe, że w odniesieniu do samych siebie nie traktujemy własności negatywnie. Dlaczego? Bo to nas w jakiś sposób udoskonala, bo jest jakąś wartością dodaną do naszego życia. O to, co należy do nas osobiście dbamy, żeby ta dodana wartość nie zginęła. Nikt z nas, kto posiada samochód nie chce z nim zrobić wszystkiego, na co ma ochotę. Zazwyczaj jednak dba o niego, żeby mu służył przez lata. Nie wiem, czy ktokolwiek z Was, mając świadomość posiadania samochodu, stwierdził – skoro ten samochód jest mój, naleję mu do silnika wody zamiast oleju, a do zbiornika nasypię piachu. Bo jest mój i mogę z nim zrobić, co mi się żywnie podoba. Podobnie posiadamy zęby i dbamy o nie, wątrobę, serce, nerki. Jeśli jest inaczej to znaczy że jesteśmy głupi, bo działamy wbrew sobie. Możemy nawet pozbawić się życia. Możemy wiele. Tylko, czy tego naprawdę chcemy?
Jeżeli powiem, że mój pies należy do mnie, nie znaczy, że mam prawo go katować każdego dnia, głodzić itd. Jeżeli powiem, że moja żona należy do mnie, to nie znaczy, że jest moją niewolnicą.
Podobnie jest z relacją posiadania przyrody. Należy do nas (inaczej nie mielibyśmy prawa jej eksploatować, jaki tytuł bowiem mielibyśmy do tego?), ale nie znaczy to, że możemy z nią zrobić wszystko, ponieważ z posiadaniem wiąże się odpowiedzialność za stan przyrody (podobnie jak jesteśmy odpowiedzialni za stan naszego samochodu, szczęście naszych żon, zdrowie małych dzieci itd.).
Problem polega na tym, że przyroda należy do wspólnoty ludzkiej. W socjologii występuje takie prawo, że im więcej osób jest zaangażowanych w jakieś działanie, tym mniejsza odpowiedzialność. Im więcej osób podejmuje decyzje, tym mniejsza odpowiedzialność za nią itd. Jeśli ktoś z nas miałby własne jezioro i sam na nim łowił, ale przetrzebiłby je w 2 lata, wiedziałby, że to jego wina. On by poniósł konsekwencje swojego postępowania. Zapłaciłby za naprawę jeziora i więcej by do zniszczenia nie dopuścił. Jeśli na Zalewie Czorsztyńskim łowi 1000 osób i 1000 osób przetrzebia ten zbiornik, nikt nie ma poczucia, że to jego wina, bo przecież on sam nie przetrzebiłby całego jeziora. Nie ma poczucia winy, więc nic nie robi, żeby naprawić to, co zepsute.
Trzeba mieć świadomość pewnej wspólnoty posiadania i działania, żeby mieć poczucie odpowiedzialności. Śmiem twierdzić, że to właśnie brak świadomości wspólnoty posiadania sprawia, że niszczymy przyrodę.
-
Moim zdaniem cały problem ze stosunkiem do przyrody wynika z faktu, że nie odnosimy się do niej jak to daru Stwórcy tylko popadamy w skrajności.
Tak to widzę:
Jeśli traktujemy przyrodę (w tym ryby i łowiska) jako dar - to szanujemy taki dar, dbamy o niego - jak dobry gospodarz o swoje gospodarstwo - wówczas przyroda kwitnie.
Jeśli zaś nasza planeta Ziemia nie jest według nas darem - to zaczynają istnieć dwie skrajne i chore opcje:
1. Albo ziemia staje się bóstwem, ważniejszym od człowieka. Wówczas człowiek zagraża temu bóstwu więc należy go z przyrody wyrzucić, choćby na Marsa, a tu postawić szlaban z napisem "ludziom wstęp wzbroniony". W tą skrajność popadają np. rozmaici nawiedzeni ekolodzy.
2. Albo ziemia i jej zasoby stają się surowcami do rabunkowej grabieży, a po nas choćby potop. Tą opcję wyznają rozmaite koncerny robiące ekologiczne piekło na Ziemi w imię maksymalizacji zysków. Ale także mięsiarze tak myślą.
Jest wiele dowodów na to, że mądre gospodarowanie przez człowieka zasobami przyrody czyni z danego obszaru bardzo bujną krainę jeśli chodzi o rozmaite cenne gatunki, które jako delikatne - w dziczy zostałyby wyparte, zagłuszone. Zarówno więc pozostawienie przyrody samej sobie lub jej rabunkowa eksploatacja - szkodzą. Tak jak pisał wyżej Luk i inni - najważniejszy jest umiar i rozsądek.
Ano właśnie. I o to chodzi. Też tak myślę.
-
@Koczownik Tomku :bravo: W pełni podzielam Toje stanowisko :D :thumbup:
-
Uważam komercje za miejsca, w których rządzą zupełnie inne zasady, niż na dzikich łowiskach, które są naturalnym środowiskiem wędkarza. Wędkarstwo to przede wszystkim zamiłowanie do połowu ryb, które wynika z potrzeby obcowania z naturą. Na komercjach obcowanie z naturą jest zminimalizowane do istnienia wody w pojemniku i pływających ryb, które z reguły, ani nie występują tam w warunkach naturalnych (zbliżonych choćby do dzikich), nie odżywiają się naturalnie, z reguły nie rozmnażają się, bo są to gatunki nierodzime – karp, amur, jesiotr, pstrąg tęczowy.
[quote\]
Zgadzam się - 99% komercji to stawy wypełnione karpiem - komercji próbujących być "dzikimi" jest bardzo mało - nie ma na takie zapotrzebowania.
Michał, nie wierzę, żeby byli wędkarze, którzy zabierają dziennie po 10 kg ryb.
Są - właśnie trwa rzeź płoci i krąpi (głównie) na "moim" łowisku - 20 kg płotek w większości w okolicach wymiaru nie jest czymś niesamowitym.
Ja nigdy, podkreślam, nigdy nie spotkałem się z zarzutem ze strony innych wędkujących, że wypuszczam rybę. No, ale niech będzie, że zawsze znajduję się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze, bo bardziej jestem wędkarzem szuwarowym.
Identycznie - nigdy nikt mi nic nie powiedział, że wypuszczam ryby - jedynie niekiedy prosili mnie, żebym im rybę dał, zresztą skąd mogą wiedzieć co łowie i co wypuszczam jak nie mam siatki - chyba, że przyjdzie ktoś pogadać i akurat złowię rybę.
Przepraszam, nie jestem w stanie poprawić tak pomieszanego cytowania...
Chciałbym się odnieść do tego zdania:
"Zgadzam się - 99% komercji to stawy wypełnione karpiem - komercji próbujących być "dzikimi" jest bardzo mało - nie ma na takie zapotrzebowania".
Uważam, że jesteś w błędzie. Zapotrzebowanie na dzikie łowiska komercyjne jest znacznie większe, niż na wanny z karpiami. Sęk w tym, że obecne komercje w 99% są pozostałościami po stawach hodowlanych, często nimi po prostu są, a kasa zbijana na wędkarzach to tylko dodatkowy dochód.
Dziką komercję potwornie trudno zorganizować. Wymaga ogromnych nakładów finansowych, prawnych, czasowych... A większość komercji, do jakich mamy dostęp, po prostu już istniała wcześniej. Została tylko przygotowana pod wędkarzy. Z hodowli przestawiono się na wędkarstwo lub dalej prowadzi się hodowlę, pozwalając wędkarzom za opłatą na niej łowić.
-
Uważam komercje za miejsca, w których rządzą zupełnie inne zasady, niż na dzikich łowiskach, które są naturalnym środowiskiem wędkarza. Wędkarstwo to przede wszystkim zamiłowanie do połowu ryb, które wynika z potrzeby obcowania z naturą. Na komercjach obcowanie z naturą jest zminimalizowane do istnienia wody w pojemniku i pływających ryb, które z reguły, ani nie występują tam w warunkach naturalnych (zbliżonych choćby do dzikich), nie odżywiają się naturalnie, z reguły nie rozmnażają się, bo są to gatunki nierodzime – karp, amur, jesiotr, pstrąg tęczowy.
[quote\]
Zgadzam się - 99% komercji to stawy wypełnione karpiem - komercji próbujących być "dzikimi" jest bardzo mało - nie ma na takie zapotrzebowania.
Michał, nie wierzę, żeby byli wędkarze, którzy zabierają dziennie po 10 kg ryb.
Są - właśnie trwa rzeź płoci i krąpi (głównie) na "moim" łowisku - 20 kg płotek w większości w okolicach wymiaru nie jest czymś niesamowitym.
Ja nigdy, podkreślam, nigdy nie spotkałem się z zarzutem ze strony innych wędkujących, że wypuszczam rybę. No, ale niech będzie, że zawsze znajduję się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze, bo bardziej jestem wędkarzem szuwarowym.
Identycznie - nigdy nikt mi nic nie powiedział, że wypuszczam ryby - jedynie niekiedy prosili mnie, żebym im rybę dał, zresztą skąd mogą wiedzieć co łowie i co wypuszczam jak nie mam siatki - chyba, że przyjdzie ktoś pogadać i akurat złowię rybę.
Przepraszam, nie jestem w stanie poprawić tak pomieszanego cytowania...
Chciałbym się odnieść do tego zdania:
"Zgadzam się - 99% komercji to stawy wypełnione karpiem - komercji próbujących być "dzikimi" jest bardzo mało - nie ma na takie zapotrzebowania".
Uważam, że jesteś w błędzie. Zapotrzebowanie na dzikie łowiska komercyjne jest znacznie większe, niż na wanny z karpiami. Sęk w tym, że obecne komercje w 99% są pozostałościami po stawach hodowlanych, często nimi po prostu są, a kasa zbijana na wędkarzach to tylko dodatkowy dochód.
Dziką komercję potwornie trudno zorganizować. Wymaga ogromnych nakładów finansowych, prawnych, czasowych... A większość komercji, do jakich mamy dostęp, po prostu już istniała wcześniej. Została tylko przygotowana pod wędkarzy. Z hodowli przestawiono się na wędkarstwo lub dalej prowadzi się hodowlę, pozwalając wędkarzom za opłatą na niej łowić.
-
Uważam komercje za miejsca, w których rządzą zupełnie inne zasady, niż na dzikich łowiskach, które są naturalnym środowiskiem wędkarza. Wędkarstwo to przede wszystkim zamiłowanie do połowu ryb, które wynika z potrzeby obcowania z naturą. Na komercjach obcowanie z naturą jest zminimalizowane do istnienia wody w pojemniku i pływających ryb, które z reguły, ani nie występują tam w warunkach naturalnych (zbliżonych choćby do dzikich), nie odżywiają się naturalnie, z reguły nie rozmnażają się, bo są to gatunki nierodzime – karp, amur, jesiotr, pstrąg tęczowy.
[quote\]
Zgadzam się - 99% komercji to stawy wypełnione karpiem - komercji próbujących być "dzikimi" jest bardzo mało - nie ma na takie zapotrzebowania.
Michał, nie wierzę, żeby byli wędkarze, którzy zabierają dziennie po 10 kg ryb.
Są - właśnie trwa rzeź płoci i krąpi (głównie) na "moim" łowisku - 20 kg płotek w większości w okolicach wymiaru nie jest czymś niesamowitym.
Ja nigdy, podkreślam, nigdy nie spotkałem się z zarzutem ze strony innych wędkujących, że wypuszczam rybę. No, ale niech będzie, że zawsze znajduję się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze, bo bardziej jestem wędkarzem szuwarowym.
Identycznie - nigdy nikt mi nic nie powiedział, że wypuszczam ryby - jedynie niekiedy prosili mnie, żebym im rybę dał, zresztą skąd mogą wiedzieć co łowie i co wypuszczam jak nie mam siatki - chyba, że przyjdzie ktoś pogadać i akurat złowię rybę.
-
Przepraszam, nie jestem w stanie poprawić tak pomieszanego cytowania. Ba, nawet jak to cytuję i potem dodaję swoją wypowiedź, to Twój cytat ją wchłania. Jesteś magikiem ;D
Chciałbym się odnieść do tego zdania:
"Zgadzam się - 99% komercji to stawy wypełnione karpiem - komercji próbujących być "dzikimi" jest bardzo mało - nie ma na takie zapotrzebowania".
Uważam, że jesteś w błędzie. Zapotrzebowanie na dzikie łowiska komercyjne jest znacznie większe, niż na wanny z karpiami. Sęk w tym, że obecne komercje w 99% są pozostałościami po stawach hodowlanych, często nimi po prostu są, a kasa zbijana na wędkarzach to tylko dodatkowy dochód.
Dziką komercję potwornie trudno zorganizować. Wymaga ogromnych nakładów finansowych, prawnych, czasowych... A większość komercji, do jakich mamy dostęp, po prostu już istniała wcześniej. Została tylko przygotowana pod wędkarzy. Z hodowli przestawiono się na wędkarstwo lub dalej prowadzi się hodowlę, pozwalając wędkarzom za opłatą na niej łowić.
-
Logarytm, czytam Twoje wypowiedzi i nie ze wszystkim się mogę zgodzić. Człowiek nigdy nie był, nie jest i nie będzie właścicielem przyrody. Jest tylko użytkownikiem, bo myśląc odwrotnie oznaczałoby to, że taki pan bóbr skoro wycina drzewa na swoje potrzeby jest właścicielem przyrody, taki niedźwiedź grizlly skoro chwyta i pożera łososie na tarle również jest jej właścicielem. Wszyscy jesteśmy tylko pewną materią.
Owszem, taka wędka, mimo iż nie podpisana, jest moja, bo ją kupiłem za uczciwie zarobione pieniądze od kogoś kto przerobił surowiec. Las też może być w pewnym stopniu mój. Ale to wszystko tylko w pewnym stopniu.
Podobno kiedyś nie było człowieka i było dobrze, w przyrodzie panował ład i porządek. Natura to jest żywioł. Jestem człowiekiem wierzącym i wierzę, że jak człowiek przegnie to ten żywioł (Bóg) odbierze nam to wszystko co rzekomo jest nasze, odbierze nam życie doczesne, które tutaj jest naszym największym darem.
A właśnie, darem, wszystko jest darem. Mam nadzieję, że po drugiej stronie jest naprawdę lepiej, bo czasami patrząc na świat, a raczej na niektórych ludzi to żyć się odniechciewa.
Tak właśnie, to człowiek jest zły, a świat jest idealny.
-
Zaczęło się... ;D
Na tej Ziemi nic nie należy do człowieka. A już na pewno nie przyroda.
Zatem jakim prawem człowiek podejmuje decyzję o wycinaniu drzew, zarybianiu, zapładnianiu, zapylaniu, odławianiu, odkomarzaniu, odgrzybianiu, odrobaczaniu, polowaniu, tworzeniu rezerwatów?
Wszystko zależy od tego, w jaki sposób będziemy definiować przynależność przyrody do człowieka.
Wcale nie musi to mieć pejoratywnego znaczenia.
Człowiek ma wpływ na przyrodę, oddziałuje na nią i wręcz zarządza wieloma jej obszarami. Można więc powiedzieć, że przyroda pozostaje pod władaniem człowieka, co wcale nie oznacza, że to władanie zawsze musi być dla tej przyrody niekorzystne. Człowiek jest jej użytkownikiem.
Homo sapiens jest częścią przyrody, ale też stoi najwyżej w hierarchii bytów, więc ma największy wpływ na przyrodę.
To, że przyroda zależy/należy/jest pod wpływem człowieka nie znaczy przecież, że człowiek może z nią robić, co zechce i jak zechce. To oczywiste.
Kiedy czytam czyjś dyskurs, to staram się zrozumieć, co autor miał na myśli. Analizuję cały proces myślowy i na tej podstawie oceniam wnioskowanie, a nie wyłapuję pojedynczych zdań.
Bez wątpienia tego typu zdania są wielce ryzykowne, szczególnie w przestrzeni internetu, gdzie mamy do czynienia z różnym poziomem interpretacji. Najczęściej jest to niestety interpretacja dosłowna i wybiórcza.
Gdyby kolega napisał, że przyroda podlega działaniom człowieka, człowiek jest jej użytkownikiem i zarządza wieloma jej obszarami, to pewnie nikt by się nie przyczepił. Kiedy jednak to samo przesłanie ujęte jest w słowa "przyroda należy do człowieka", to nagle zrywa się burza, zaczyna się moralizowanie :-D - Jak to możliwe, że przyroda należy do człowieka?! Skandal! :D ;D
A to jest najlepsze z tego wszystkiego :)
Chciałbym Cię traktować Darku jako inteligentnego człowieka. Pisząc na forum wypada ważyć słowa :D
Nie ma to jak poczucie humoru ;D
Darku, widzę, że już sam musiałeś wytłumaczyć się ze swoich słów :-)
Uff. Niestety, tutaj już nie ma łatwo. Forum się rozrosło ;) Jak zdecydujesz się coś napisać, to musisz ważyć każde słowo, dobrze przemyśleć każde zdanie i napisać tak, żeby wszyscy zrozumieli i to zrozumieli dobrze :)
-
Jak zdecydujesz się coś napisać, to musisz ważyć każde słowo, dobrze przemyśleć każde zdanie i napisać tak, żeby wszyscy zrozumieli i to zrozumieli dobrze :)
Rozumiem :)
-
Ja bym jeszcze dodał (po namyśle), że pojęcie przynależności ma wiele znaczeń. Bo przecież możemy powiedzieć, że zęby należą do człowieka, dalej, człowiek (jako gatunek) należy do ssaków, dalej, Dionizy Ziemecki należy do PZW. W pierwszym wypadku mamy przynależność części do całości, w drugim przypadku mówimy o zawieraniu się zbiorów, w trzecim przypadku o byciu elementem pewnego zbioru. Formalnie rzecz biorąc, każda z wymienionych relacji charakteryzuje się odmiennymi własnościami.
Kiedy napisałem, że przyroda należy do człowieka, to z pewnością nie miałem na myśli ani tego, że jest ona częścią człowieka, ani, że w jakiś tajemniczy sposób zawiera się w człowieku, ani tego, że jest elementem człowieka. W każdym z tych przypadków uczyniłbym człowieka jakimś najpojemniejszym przedmiotem na świecie, który mieściłby w sobie wszystko. Byłby jakimś balonem rozdętym na Wszechświat, a ściślej – wszechświatowym balonem, albo balonowym Wszechświatem. Stałbym się wtedy panantropomorfistą.
Czyli jest jeszcze inny sposób rozumienia relacji „…należy do…”. Oprócz tego, że zęby są częścią mnie, to na dodatek są moją własnością i dbam o nie cholernie. Szczotkuję codziennie więcej niż raz. Samochód też należy do mnie i też go szczotą traktuję, ale już nie tak często, lecz co najważniejsze: nie jest częścią mnie. Z tego przykładu widać, że są różne typy przynależności. Innym jeszcze typem jest przynależność przyrody. Przyroda należy do człowieka, bo człowiek ją częściowo ujarzmił dzięki swojemu wysiłkowi poznawczemu i przywłaszczył ją sobie (przynajmniej w pewnych granicach) . Przetwarza ją, żeby tworzyć kulturę – taką otulinę, niszę, w której żyjemy, która chroni nas przed zagrożeniami ze strony natury, ale i pomaga coraz bardziej ją ujarzmiać (domy, leki, samochody, komputery mikroskopy i wszystko inne cośmy tylko zdołali wytworzyć). I analogicznie jak z zębami lub samochodem, możemy ją tylko eksploatować i w końcu ją zniszczyć lub o nią dbać.
Zęby należą do natury jako jej część, ale są też częścią mnie. Są też moją własnością – należą do mnie. Samochód nie należy do natury, i nie jest częścią mnie, ale też należy do mnie, jest moją własnością. A przyroda? Jeszcze inaczej. Bo przedmioty składające się na nią są naturalne (jak zęby), ale jednocześnie nie są częścią człowieka (jak samochód). Kwestia komplikuje się, ponieważ przyroda nie należy do jednej osoby, jak powiedzmy, szczoteczka do zębów lub ząb. Przyroda należy do wspólnoty ludzkiej. Ale jakim typem przedmiotu (argumentu relacji) jest wspólnota? Na pewno jest to inny typ, niż ząb, czy samochód. Czyli jeszcze inaczej będziemy tu rozumieli relację przynależności. Zostawiam to.
Chodziło mi tylko o to, żeby pokazać, iż uwarunkowania przedmiotowe (argumenty relacji) determinują mniej lub bardziej sposób rozumienia relacji przynależności. Jak sądzę temat jest o wiele poważniejszy i głębszy.