Kiedyś o tym myślałem i doszedłem do wniosku, że raczej trzeba zaczynać od metody spławikowej, bo to ona najlepiej uczy podstaw. Znałem ludzi, którzy szybko przeskoczyli ten etap i okazywało się, że w pewien sposób byli upośledzeni. Jeśli ktoś nie potrafi zmontować delikatnego zestawu spławikowego i dobrze go wygruntować, to marne szanse na późniejsze efekty.
Mimo wszystko bacik jest najlepszy na początek, bo brak kołowrotka zmusza do skupiania się na najważniejszych aspektach łowienia, tak uważam. Świetną szkołą jest też kołowrotek z obrotową szpulą, bo jeśli ktoś opanuje rzucanie przy jego pomocy, to nic go już nie zaskoczy - to pierwszy krok do muchówki. Do dziś pamiętam, jak z kolegą odwijaliśmy żyłkę z takich kołowrotków, kładąc ją sobie na wodzie czy ziemi, pod nogami, a później rzucaliśmy spławiki kilka metrów przed siebie. To była świetna zaprawa przed wszystkim tym, co było później. Gdy mogliśmy już wędkować oficjalnie, mając swoje zezwolenia, to dosłownie ośmieszaliśmy dorosłych facetów, którzy byli karykaturalnie wręcz nieporadni z tymi swoimi teleskopami i "wyrzutkami".
A później się dziwią, że jeden opanuje rzucanie multiplikatorem w tydzień, a inny po dziesięciu latach ma problemy, ale mimo to uważa, że już sam staż go nobilituje i czyni mistrzem

Staż? Przecież ludzie z trzydziestoletnią praktyką nie znają węzłów wędkarskich... Może od tego trzeba zaczynać?