Gdybym miał zacząć wędkować nie chrustem, chyba do dziś siedziałbym nad wędkarskimi katalogami, marząc o pierwszym porządnym kiju. Byłem frajerem, kupiłem trochę chrustu, dzięki któremu przeżyłem przygody, jakimi mógłbym obdzielić pewnie dwudziestu "wyczynowców" w tym kraju. Ilu z nich przeżyło spotkanie z rybą życia, gdy nic tego nie zapowiadało przez dwa, trzy, cztery miesiące? Wśród nielicznych wędkarzy, którzy pukali się w głowę, widząc szaleńca, godzinami stojącego po pachy w wodzie. Wszystko dzięki uporowi i pasji. Ilu z nich postawiło sobie cel i go zrealizowało, trzymając w rękach ogromną, upragnioną rybę, w październiku, w czasie zimnego i ostro zacinającego deszczu, po zmroku? Udowadniając sobie, że mogę, że jestem silny, że żyję w świecie przez siebie wykreowanym. Medale, puchary, uznanie? Czasem wygrywa się coś więcej. Chrustem...
Kurwa, kiedyś nie było mnie stać nawet na sprzęt Jaxona... Życie czasem potrafi przygnieść, ważne jednak jest to, żeby się podnieść. Niestety, czasem jest tak, że gdy podniesiesz głowę, coś stracisz i nigdy tego nie odzyskasz. Nawet nanochujoteksem w oplocie ze szpantexu.