Ja sam osobiście nigdy nie jeździłem testować czegokolwiek. Zawsze był to wypad na ryby, a przy okazji sprawdzało się, jak działają takie a takie przynęty, zanęty, czy nowo zakupiony sprzęt wędkarski. Myślę, że wielu kolegów w takim właśnie znaczeniu używa słowa „testować”. Jadą na ryby i testują, czyli sprawdzają działanie tego i owego, co służy do łowienia ryb. Jedni mają większe parcie na współzawodnictwo i wyniki, inni mniejsze. Pierwsi mają nastawienie bardziej sportowe, bo muszą trochę pomachać wędą, pogłówkować … ogólnie łowią bardzo aktywnie. Drudzy raczej wędkują dla relaksu – taki delikwent woli sobie posiedzieć w fotelu i patrzeć godzinę na spławik (to ja!!!), niż nęcić co chwilę, co pół chwili zmieniając przynęty, bądź odwrotnie. Ci pierwsi skłonni są wyskoczyć tylko po to, aby posprawdzać sobie jakieś tam patenty, żeby dobrze wypaść podczas współzawodnictwa, ci drudzy tego nie robią, bo nie współzawodniczą. Każdy ma swoje preferencje, upodobania, a te wynikają z indywidualnych predyspozycji i potrzeb. Myślę więc, że nie ma co dzielić wędkarzy na tych, co jeżdżą na ryby i jeżdżą testować, albo jeżdżą na sesje. Przecież powiedzieć : ”jadę na sesję wędkarską” jest równoznaczne z powiedzeniem „jadę na zasiadkę wędkarską”. Co za różnica? Oprócz preferencji wędkarskich, każdy ma swoje preferencje językowe. Jeden woli drugą planetę od Słońca nazywać „Gwiazdą Wieczorną” inny „Gwiazdą Poranną”, a jeszcze ktoś inny po prostu „Wenus”.
Godzina 9.00 – moja żona w pracy, ja zawiozłem już dzieci do szkoły. Dzwoni telefon. Żona dzwoni. Gdzie jesteś – pyta. A ja na to - jak to gdzie? U kochanki! Ona do mnie – a jak kochanka ma na imię? Wisła – odpowiadam. Jak miałbym głupią babę za żonę, to zrobiłaby mi awanturę, że z Wisłą (a może z Wisławą) prowadzam się pod jej nieobecność. A że nie mam głupiej (tylko wredną ), to czepia się, że siedzę na rybach.
Wśród wędkarzy obserwuję często takie właśnie cechy – albo są głupcami, albo padalcami.
Pytanie: po co ta dyskusja?