Na rybach nie piję, bo jak piję, to tracę panowanie nad tym, co robię - wszystko gubię, plączę... tracę przyjemność łowienia. Ale po skończonym łowieniu, czasem potrafię zostać nad wodą i łyknąć co nieco (jeśli nie przyjechałem tam samochodem). Takie sytuacje zdarzają mi się niezwykle rzadko, głównie podczas wyjazdów z rodziną na Suwalszczyznę. Oni śpią w domku nieopodal, a ja piję nad jeziorem w ciemności.
Nawiązując do poprzednich wypowiedzi, to myślę, że nie o umiar chodzi ale o człowieka. Jednemu dwa piwa wystarczą, żeby zrobił burdę, a inny będzie oazą spokoju i kultury po połówce.