Przeczytałem ten tekst. Ależ to stek bzdur.
Przykłądowo:
"Wędkarska presja na wody jest bardzo wielka, a jego otoczka to wielki miliardowy biznes. Co ciekawe, zajmują się nim głównie ludzie dojrzali i seniorzy, mający przyzwoite dochody. Łowią oni tylko szlachetniejsze gatunki, zwłaszcza ryby drapieżne, bo wędka jest narzędziem bardzo selektywnym, co potwierdzili w swych wypowiedziach nie tylko Szczepan Worobiej, ale i Tomasz Czarkowski z Zakładu Bioekonomiki Rybactwa IRŚ w Olsztyni. Pan Czarkowski postuluje wręcz zmianę wymiarów ochronnych a PSR stwierdza, że wędkarze łowią co popadnie. Zatem ryb jest dużo tylko skład tego stada nie odpowiada potrzebom ludzi, stwierdził Tomasz Czarkowski. I to trzeba zmienić"
W świetle tego tekstu zastanawiam się jak to w końcu jest, czy wędkarze łowią tylko szlachetniejsze gatunki, czy wszystko jak popadnie, bo nie rozumiem.
Pojawia się też jakiś wyrzut, że biznes wędkarski to biznes z dużym budżetem(?) przynoszący duży zysk(?). Tekst w któym podskórnie piętnuje się dobry biznes, zamożność. Kurna, każdy powinien być dziadem proszalnym, a nie seniorem o mającym przyzwoite dochody - a jak już nie daj Boże jest takim seniorem, to nie powinien łowić ryb, bo to zajęcie dla dziadów i biedoty.
No ale wszystkich pobił tu kolega Czarkowski Tomasz. Podziwiam Pana Tomka i mu współczuję zarazem.
Co trzeba zmienić - skład stada ludzi, czy skład stada ryb?
"Zdaniem Abramczyka także samorządy nie rozumieją racjonalnej gospodarki rybackiej i np. w ejonie EGO próbowały ograniczyć połowy sieciowe. Ponadto zbyt łatwo akweny rybackie stają się trzonem obszarów chronionych typu Natura 2000, co ogranicza racjonalną gospodarkę rybacką lub wręcz powoduje jej likwidację."
Ciekawe jak mają się ryby i w ogóle cały ekosystem w strefie Natura 2000. Pewnie jest zniszczony przez nieracjonalną gospodarkę rybacką na tym terenie.
"[...] wędkarzy zrzeszonych w PZW jest 600 tysięcy, rybaków komercyjnych niecałe dwa tysiące, czyli 300 razy mniej. I to tylko w dużych spółkach, bo liczba zatrudnionych w firmach osób fizycznych jest nieznana, a np. w naszym województwie drobną działalnością rybacką zajmuje się aż 1300 osób, podali w sowim referacie prof. Janusz Guziur, Krzysztof Kozłowski i Małgorzata Woźniak z Katedry Biologii i Hodowli Ryb UWM."
No tak, 300 razy mniej jest rybaków w dużych spółkach. Tych, którzy są rybakami tzw. prywatnymi już się nie wlicza, a jest ich 1300, przy czym nieznana jest liczba osób u nich zatrudnionych. Załóżmy, że co drugi rybak prywatny zatrudnia jedną osobę, to mamy dodatkowo 700 osób, a więc rybaków pracujących dla siebie jest 200 w województwie warmińsko-mazurskim, a oprócz tego 200 w całej Polsce(?). W każdym razie, to już nie jest 300 razy mniej lecz 150 razy mniej. Widać, że taka mała nieścisłość wypadła autorom referatu.
Trzeba jeszcze zauważyć, że takich małych firm rybackich, których autorzy nie biorą pod uwagę jest w zapewne więcej (mówią tylko o warmińsko-mazurskiem, a przecież jest jeszcze Suwalszczyzna, Pojezierze Pomorskie i inne pomniejsze pojezierza i rzeki). Załóżmy, że liczba rybaków zatrudnionych w małych firmach rybackich poza Warmią i Mazurami wynosi również około 200. Razem daje to pewnie około 600 rybaków śródlądowych w kraju. W sumie, byłoby ich 100 razy mniej niż wędkarzy.
"Najwięcej ryb słodkowodnych łowią w Polsce wędkarze, nawet około 8 tys. ton rocznie, podczas gdy rybacy komercyjni 2,5 tys. ton." Ja rozumiem, że szacunki te dotyczą tylko rybaków zrzeszonych w wielkich spółkach, bo na temat prywatnych brak danych(?).
Wychodzi na to, że jeden wędkarz łowi rocznie 13,3 kg ryb. Jeden rybak (przy założeniu, ze jest ich jednak 600 i wszyscy wyławiają 2,5 tys. ton), łowi rocznie 4 tony 167 kg ryb, co miesięcznie daje 347 kg. Są to zapewne płocie, liny, leszcze, szczupaki, sandacze, węgorze, sielawy. Średnia cena w hurcie za kilogram tych ryb kosztuje 8 zł. Daje to miesięczny przychód 2083zł. Od tego trzeba odprowadzić ZUS oraz podatek dochodowy. Zostaje około 1000 zł. Koszty, w tym amortyzacja sprzętu itd. pochłoną pewnie z 1000 zł miesięcznie. No wiec biedni rybacy pracują za darmochę. Dlatego dokładać musi UE. Mamy tu chyba taki mechanizm samozniszczenia. Trzeba łowić, żeby dostawać dofinansowanie.
Jeśli jednak 2,5 tys. ton wyławiają rybacy zrzeszeni w dużych spółkach, to jeśli jest jeszcze 400 rybaków prywatnych, oni prawdowodobnie wyławiają podobną ilość. A więc 400 pozostałych, prywatnych rybaków wyławia 5 tys. ton, co z 2,5 tys. daje 7,5 tys. W takim jednak wypadku połowy rybackie pozostawałyby na podobnym poziomie, co szacowane połowy wędkarskie. Nikt jednak do tego się nie przyznaje. Wtedy miesięczny przychód osobo/rybaka wyniósłby 6250, a jego realne zarobki można by oszacować na poziomie ok. 3 tys.
Wszystko zależy od ścisłości przedstawianych danych. Jedno z tego wynika: zawód rybaka nie jest opłacalny ani dla rybaków, ani dla środowiska, choćby byli mniejszymi szkodnikami, niż wędkarze.