Pozbawię Was pewnych złudzeń.
PZW razem z innymi organizacjami, MOŚ itp , postanowiło przywrócić jesiotra wodom. Pomysł niby fajny, jednak jak się okazuje sprawa miała 'drugie dno'. Otóż pozyskiwano ikrę jesiotra z Kanady, czyli jesiotra ostronosego. Już tutaj mogą być pewne kontrowersje - bo czy jest to rodzimy gatunek?
Wybudowano nowy ośrodek zarybieniowy w Grzmięcy, część funduszy było spoza PZW, jednak jakaś część to ich pieniądze - lub jak ktoś woli wędkarzy. No i hoduje się jesiotra i nim zarybia. Minister na otwarciu podniecał się i porównywał jesiotra do żubra, zachwycony był projektem.
Jak dla mnie jednak najważniejsze jest kilka kwestii.
Skoro ryb w Polsce brakuje, nie ma odpowiednich przepisów - po co wydawać pieniądze na jakiegoś jesiotra? Skoro ginie karaś pospolity, lin jest w 'odwrocie' na skutek zarybień gatunków obcych i inwazyjnych (Polska jest chyba jedynym krajem gdzie zarybia się szkodliwym przyrodniczo gatunkiem inwazyjnym - karasiem srebrzystym), populacje drapieżnika są na katastrofalnie niskim poziomie, po co zarybia się gatunkiem NIEPOTRZEBNYM? Jak dla mnie to sytuacja gdzie ktoś ma zapalenie płuc, ale zamiast odpowiednich leków na tę chorobę, ktoś wydaje fortune na maść na trądzik.
Inna sprawa to przepławki. Jeżeli nie ma ich na polskich rzekach, to jaki jest sens robienia zarybień? Wisła nie ma działających prawidłowo przepławek, więc zarybienia tej rzeki mijają się z celem, co? Nawet jeżeli jesiotr wróci - to raczej nie znajdzie odpowiednich miejsc do tarła. Będzie natomiast łupem spółek rybackich.
Po co budować ośrodek w Grzmięcy, brać środki unijne (unijne - czyli polskie - bo to nasza kasa co poszła do UE i wraca) - i wydawać krocie na instalacje do rozmnażania jesiotra? Czy nie powinno się zabezpieczyć wpierw ryb z polskich wód, zmienić limity, wprowadzić ochronę drapieżników, zainwestować pieniądze w akcje uświadamiające (łów i wypuszczaj, szanuj przyrodę itp.)? Postawić na tarło przeżyciowe w większości wód, zamiast promować rozbudowę 'infrastruktury zarybieniowej'? Przecież to komedia jakaś, zarybia się coraz więcej, ale ryb nie chroni - osłabia się w ten sposób materiał genetyczny, stawia na gatunki łatwe w 'hodowli' - czyli na karpia, amura, czasami karasia srebrzystego. A co z naszymi gatunkami rodzimymi - czy powinno się poświęcać je po to, aby było 'mięso' w wodzie? To jest paranoja...
Dla mnie cała ta sytuacja to jeden wielki przekręt i brak zdroworozsądkowego myślenia. Budowanie na siłę nie ma sensu - za to trzeba teraz płacić, wyższymi składkami oczywiście, bo trzeba wszystko utrzymywać ,spłacać kredyty... Zamiast chronić ryby, to się zarybia. Niestety ochrona ryb, zwłaszcza zagrożonych gatunków, a zarybienia to dwie różne rzeczy.
Najgorsze jest to, że widzę w tym pewien schemat. Skorzystaja na tym ludzie związani z zarządzającymi PZW, będą kolejne ciepłe posadki, skorzystaja też rybacy, i oficjele zasiadający w zarządach spółek rybackich. Bo zarybi się jesiotrem zapewne tak, aby później go odłowić. Czy to będzie klasyka dżezu - odłowy kontrolne lub odłowy tarlaków - wszystko jedno. Nie skorzysta na tym wędkarz, zwłaszcza ten co na rzekach nie łowi. Kto wie, czy operacja 'jesiotr' - nie jest 'snem o potędze' związanym z biznesem handlu ikrą. Bo dawniej wiślane jesiotry były źródłem kawioru zaopatrującego carski dwór! Rybacy przecież wiecznie istnieć nie będą, wyjaławiają i degradują wody, które ryby dawać będą tylko do pewnego momentu, taki jesiotr to świetna dla nich alternatywa.
To mi bardzo brzydko pachnie...
Jeżeli poukłada się pewne klocki układanki - to można zauważyć, że w Polsce nie chodzi wcale do końca o przywrócenie jakiegoś gatunku. Robią to zazwyczaj ludzie, mający w tym jakiś interes, za pieniądze nie swoje robiąc nie trafione projekty, inwestycje. Mogą to też być pozbawieni wyobraźni eko terroryści, którzy uwalniając takie bobry, spowodowali masę problemów i zmian w środowisku. Zamiast chronić to co mamy, to się to niszczy - zaś inwestuje Wielkie pieniądze w projekty mające nikłą szansę powodzenia. Ot, Polska...