W sobotę razem w dziewczyną postanowiliśmy wybrać się nad jeziorko niedaleko Zielonej Góry z nastawieniem na grillowanie i piwkowanie, oczywiście wędek nie mogło zabraknąć. Po dojechaniu na miejsce okazało się, że moja ulubiona zaciszna miejscówka jest zajęta. Po dłużej chwili podjąłem decyzję, aby pojechać nad jezioro znajdujące się tuż obok. Wiele razy planowałem tam się wybrać, ale ostatecznie zawsze zasiadałem na swoim sprawdzonym miejscu. Aż do dziś.
Po znalezieniu całkiem obiecującego miejsca, rozłożyłem graty i zanęciłem miejscówkę spombem, niecały kilogram mieszanki ziaren - kukurydza, łubin, trochę bobiku i konopii. Chcąc poświęcić więcej czasu mej lubej niż wedkom zdecydowałem się umieścić wędki na sygnalizatorach, na karpiówce metoda XL, na włosie 3 ziarna kuku + jedno sztuczne, na feederze również metoda z chocolate orange. O godzinie 10 zestawy były w wodzie.
Pogoda niezbyt dopisywała - wiało jak cholera, niebo zachmurzone, nie było zbyt przyjemnie. Podmuchy były na tyle silne, że zwinąłem osłonę boczną od parasola, bałem się, że za moment się powygina. Na szczęście po 13 wyszło słońce i mimo ciągłego wiatru zrobiło się troszkę przyjemniej. Ryby jednak nie dopisywały, na koncie miałem tylko jednego małego leszczyka. Zdecydowałem się na zmianę przynęty na karpiówce, założyłem bobik zalany wódeczką + jedno ziarno kukurydzy truskawkowej z Jaxona. Rzut nie był zbyt udany, zestaw poleciał bardziej na prawo, no ale cóż, zostawiłem. Chwilę później zaobserwowałem karpia ok. 15 metrów od mojego zestawu, machnął ogonem przy powierzchni. Myślę sobie - chyba jednak rzucę dalej...
Stałem jeszcze ze 3 minuty przy wędce nie mogąc zdecydować się co zrobić, aż tu nagle ku mojemu zdziwieniu branie! Zacinam, siedzi! Początkowo myślałem, że ryba nie jest zbyt duża, poszła trochę w prawo, ale nie było spektakularnego odjazdu, hamulec ledwo pracował. Spokojnie starałem się przyciągnąć rybę do brzegu, ale coś ciężko mi to szło... Kilka minut później wiedziałem, że to już nie przelewki. Myślałem, że wędka zaraz się złamie. Ryba była już blisko brzegu, ale zaczęła płynąć w lewą stronę w kierunku trzcin. Szybko zdjąłem buty, dziewczyna zdjęła mi skarpetki i wlazłem do wody. Mozolnie przyciągałem go do siebie. Aż tu nagle wyłonił się on... z naszych ust padło najbardziej znane polskie słowo na K. Podbierak w gotowości, ale czy ryba się zmieści? Korum 26" mały nie jest, ale ryba jest znacznie większa... Na szczęście nie szalał, dziewczyna spisała się na medal i karp wylądował w podbieraku. Nie dowierzałem, stałem jeszcze przez chwilę w wodzie i dochodziłem do siebie. Mata, fotki, ważenie... całe 17 kilogramów. Niewiarygodne.