#2 - Duet braci vs Duet karpi
Na wstępie jeszcze raz chcieliśmy podziękować za pozytywny odbiór w tym wątku! Bardzo nam miło, że znalazło się sporo osób, którym spodobał się sposób przedstawiania przez nas historii. Dzisiejsza również będzie pisana z perspektywy Bartka. Chcielibyśmy jeszcze poinformować, że niedawno założyliśmy stronę na Facebooku, którą aktywnie prowadzimy i zamierzamy to utrzymać, na tej stronie będziemy relacjonować też zasiadki z obecnego sezonu w takim stylu, w jakim prowadzimy ten pamiętnik. Strona na facebooku nosi taką samą nazwę jak nasz profil tj. Karpiowa Jazda, teraz zapraszamy już do najciekawszej sytuacji, z jaką mieliśmy do czynienia jeżdżąc na ryby.
Ten dzień opiszę z szczegółami, ponieważ są one istotne. To może być lektura na kilka ładnych chwil, także może umilę komuś poranną kawę
Tym razem przenosimy się na Jezioro Żońskie. Jest to woda należąca do PZW, mająca około 40 hektarów. Jest to jedno z najbardziej klimatycznych łowisk na jakim łowiliśmy. Z racji, że mamy na nie dość blisko, jeździliśmy tam często przez 2 lata. Dlaczego już nie jeździmy? Jakkolwiek to zabrzmi - boimy się.
Jak można wywnioskować po pierwszym wpisie, preferujemy nocne zasiadki. To jezioro jest na tyle oddalone od "cywilizacji", otoczone lasem, że po prostu w nocy strach tam siedzieć. Ostatecznie zrezygnowaliśmy z tego łowiska, gdy wracając do samochodu zauważyliśmy watahę wilków goniących sarnę, serio. Także jak widać łowisko ma swój "urok". Chciałbym też odrazu przeprosić za jakość zdjęć, które udostępnimy. Było to 3 lata temu, wtedy tak naprawdę zaczynaliśmy przygodę z karpiowaniem, nie mieliśmy dobrego aparatu, a sytuacja była tak dynamiczna, że... nie chcę spoilerować. Zapraszam.
Jezioro Żońskie, rok 2016. Lipiec.
Nasza miejscówka była pewnego rodzaju zatoką (tak, lubimy łowić w zatokach!). Łowiliśmy w zasadzie na końcu jeziora, na łączeniu jednego z drugim (pawłowem), ale jeziora są oddzielone od siebie. Niestety nie mam zdjęć bezpośrednio z miejscówki, ale żeby bardziej uwiarygodnić i pomóc wam wyobrazić sobie sytuację spróbuję mniej więcej pokazać to na mapie.

Łowiliśmy w miejscu zaznaczonym na czerwono. Zestawy zawsze szły na wprost, na około 40-50 metrów. Używaliśmy tam kulek muszlowych (naszych ulubionych), ale to nie one będą głównym bohaterem dnia. Kacper tydzień prędzej stwierdził, że rzuci jeden ze swoich zestawów w lewo, zaraz za trzciny. Zakarmiał systematycznie do tego dnia tą lewą stronę kukurydzą. Na łowisku byliśmy około 17:30. Zestawy w wodzie były pół godziny później. Jeden zestaw (kacpra) na lewo, dosłownie metr za trzcinami, na 4 kukurydze na włosie, 2 zestawy (moje) tradycyjnie na wprost, oba na kulki muszlowe. Kacper stwierdził, że pobawi się z mniejszymi rybami spławikiem z prawej strony trzcin, więc drugiej karpiówki nie wyrzucił. Na spławiku delikatny zestaw, niewielki haczyk, przypon 0,17. Coś pominąłem? A tak, dodam tylko, że trzciny wychodziły na taką długość, że nie byliśmy w stanie za nie wyjść w woderach. Było zwyczajnie za głęboko. Maksymalnie byliśmy w stanie dojść do 3/4 długości trzcin. Z prawej strony za trzcinami był długi dywan z lilii, w który ryby często się wbijały. Wodery miał tylko Kacper, tak jak wspomniałem dopiero zaczynaliśmy, więc nie mieliśmy jeszcze nawet 2 par woderów, nie mieliśmy też sygnalizatorów dźwiękowych, piszę to, bo ma to wpływ na to, co się wydarzyło.
Po wyrzuceniu wszystkich zestawów, Kacper rozwinął spławik i zaczął bawić się z płotkami, zakładał 1-2 ziarenka kukurydzy na hak, coś tam dziubało, czasem wpadła płotka/wzdręga. Godzina 19:10. Kacper na spławiku zwiększył już grunt, tak żeby przynęta była na dnie, bo znudziło mu się ciągłe przerzucanie, ale mimo to nadal skubały niewielkie ryby. Ja jadłem sobie coś na brzegu i robiłem coś na telefonie. Kolejne branie na spławik, Kacper zacina, ja nawet w zasadzie nie zwracam na to uwagi, ale... trrrrrrrrrrrrrrrrrrrrr i jednocześnie "O KUR**!!!". Tak, to było na spławiku - podnoszę głowę, wędka "w pół", żyłka z kołowrotka wychodzi z niesamowitą prędkością.
-"Grubą masz żyłkę?"
-"0,17 na przyponie i mały hak"
-"Puść go, bo pozrywa wszystko, nie zatrzymuj go"
-"Wiem, ale i tak wbije się w lilie, nic nie mogę zrobić"
Tak mniej więcej wyglądał nasz dialog, który oczywiście był bardziej dynamiczny i był ozdobiony w bardziej "barwne" słowa. Kacper tylko patrzył jak ryba odwija żyłkę, no i stała się rzecz nieunikniona. Wszedł w lilie.
-"Co teraz?"
-"Nie wiem, nie będę ciągnął na siłę bo pozrywam"
-"Poluzuj mu"
-"Otworzę kołowrotek i poczekam, albo nie, idę po niego"
Tak też bez dłuższego namysłu, Kacper zaczął wbijać się razem z wędką w trzciny z prawej strony, tak, żeby dojść najbliżej ryby. Niestety do końca trzcin dojść się nie dało, ale brakowało jakieś 5-6 metrów do lilii, w których siedziała zaczepiona ryba. Ja tak jak prędzej wspomniałem nie miałem woderów, także obserwowałem sytuację z brzegu, jakieś 10 metrów w prawo od naszego stanowiska.
B - I co? Jest szansa?
K- Nie czuje go, on już zszedł
B- Na pewno? Popróbuj jeszcze chwilę
...-trrrrrrrrrrr
B-Jedzie? Wyszedł!?
K- Nie, cały czas w zaczepie
B - No przecież słyszę jak kołowrotek...
W tym momencie doszło do mnie, że to nie kołowrotek Kacpra, tylko wolny bieg na jednej z karpiówek.
B-Kur... jedzie karpiówka!
Szybki bieg do wędek, odjazd na lewej, czyli tej zaraz przy trzcinach, zacinam z pewnością, że ryba jest już w trzcinie...
-Siedzi! Poszedł na wodę, duży jest!
-Co mam zrobić z tą wędką? Urwać żyłkę?
-Otwórz kołowrotek i ją tam zostaw i chodź bo podbieraka tu nie mam!
Kacper tak zrobił, otworzył kołowrotek, wyszedł z wędką na brzeg i położył ją. Kacper właśnie stracił rybę, a ja ciągnę coś ładnego na jego wędkę, wydawałoby się, że szczęście w nieszczęściu. Ryba dała świetną walkę, były momenty gdzie zwątpiłem, czy uda mi się ją utrzymać, żeby nie wbiła się w trzciny, trwało to jakieś 10 minut, nie chciała się dać przyholować, ciągle odjeżdżała, nie pokazywała się, aż wkońcu Kacper stojący z podbierakiem zobaczył ją..
-Bartek, on jest kur** wielki!
Udało się podebrać za pierwszym podejściem, mamy go!
Wychodzimy z nim, na matę, cieszę się jak nic, bo już wiem, że będzie to mój PB. Ważymy - 12,5 kilograma! Piękny karp. Czas na sesje zdjęciową, ale usłyszałem jakiś dziwny dźwięk - patrzę, a wędka na której Kacper miał rybę w zaczepie dosłownie podskakuje!
B - Kacper, spławikówka, biegnij!
Kacper biegł ile sił w nogach, zamknął kołowrotek, i słychać piękne "trrrrr" i krzyk Kacpra, że wyszedł z lilii na wodę. Nie jestem w stanie wytłumaczyć wam tego, jak zacząłem panikować i nie wiedziałem co robić, nie miałem jeszcze zdjęcia z moim największym karpiem, nie zostawię go przecież na macie bez wody, szybko wrzuciłem go w siatkę, którą mieliśmy do płotek i idę z podbierakiem brzegiem w kierunku, w którym jest Kacper. Znowu był głęboko w trzcinach, gdzie ja w ogóle nie byłem w stanie dojść w moich butach.
B - Jak idzie? Wyciągniesz go?
K - Zmęczony jest, ale nie wiem czy żyłka wytrzyma, muszę go przeciągnąć górą nad liliami, chodź podebrać, szybko!
B - Ja nie dam rady tam wejść!
K - Sam nie dam rady, nie mam tu nawet podbieraka!
Po dosłownie kilku sekundach namysłu zdjąłem z siebie wszystkie ciuchy od pasa w dół (no poza bielizną

) i idę najszybciej jak mogę do Kacpra z podbierakiem. Kacper wyprowadził go pięknie, w zasadzie ryba wyłożyła się na liliach i poszła górą jak leszcz, podebrałem, siedzi! Spojrzeliśmy się na siebie i nawet nie jestem w stanie wytłumaczyć tego, co my robiliśmy z radości i dumy, że udało nam się zrobić coś takiego w takich warunkach. Wyszliśmy z rybą na brzeg - przepiękny karp pełnołuski, ważymy - 9,5kg!!! Stwierdziliśmy, że super byłoby mieć zdjęcie z dwoma nimi na raz, ale nie ma trzeciej osoby, która mogłaby to zrobić. Zadzwoniliśmy do naszego taty, który był wtedy w domu (Na łowisko mamy ok 5km)
-Halo
-Mamy 2 karpie, 12,5 i 9,5kg!!
-Co?
-2 karpie wielkie, przyjedź zrobić zdjęcie, ale szybko, bo się będą męczyć!
-Jak to 2 karpie?
-Później ci wytłumaczę, bierz aparat i przyjedź!
Karpia Kacpra zanurzyliśmy w wodzie w podbieraku i czekaliśmy nie dowierzając w to, co się przed chwilą stało. Po około 10 minutach przyjechał tata z aparatem, wyciągnęliśmy ryby na matę i czas na szybką sesję. No i tutaj niestety - Zdjęcie dwóch karpi naraz wyszło tragicznie, zdjęcie mojego karpia pojedynczo tez wyszło tragicznie, ale na pocieszenie świetnie wyszedł sazan Kacpra. Ryby oczywiście zostały wypuszczone, niestety, ale mój Karp poocierał się trochę o siatkę, bo nie jest ona przystosowana do przechowywania takich ryb, ale jestem pewny, że wyzdrowiał. To w zasadzie jedyna rzecz której żałuję, czyli wrzucenie tego karpia na te kilka chwil do siatki, no ale czasu nie cofnę, a człowiek uczy się na błędach. Mamy też nagrany film jak wypuszczaliśmy oba karpie, ale jest on na komputerze u mnie w domu (na okres świąt mnie nie ma), także gdy wrócę w środę, wrzucę film z wypuszczania na YT i dorzucę tutaj link! Była to zdecydowanie najbardziej emocjonująca i pełna zwrotów akcji "Karpiowa Jazda" jaką mieliśmy. Ja poprawiłem swój PB, Kacper złowił pięknego Sazana na delikatny sprzęt, i to wszystko w jednym czasie, coś pięknego. Szkoda tylko tego zdjęcia, które w sumie zepsułem ja, bo nie potrafiłem jeszcze trzymać karpia, no ale cóż, w tym sezonie muszę pobić PB i zrobić sobie z nim epickie zdjęcie!
Na koniec chcielibyśmy zapytać, czy nadal ktoś jest ciekaw kolejnych wspomnień, bo mamy jeszcze bardzo ciekawe w zanadrzu, i czy ktoś miałyby ochotę poczytać nasze relacje z aktualnego sezonu, pisane w takim samym stylu jak ten pamiętnik? Jeśli tak, to na pewno jeszcze bardziej się do tego przyłożymy, bo naprawdę reakcja na pierwszą "jazdę" była niesamowita!