#22 - Karpiowa walka sezonu
Po pierwsze - Dzięki Shreku za miły komentarz!
Czas na jakąś relację w starym dobrym stylu. Piszę to na świeżo, po powrocie, więc pamiętam każdy szczegół, a działo się!
Wyjazd w pojedynkę, nareszcie ochłodzenie, nowe nadzieje, pomyślałem, że może coś zacznie dziać się jeszcze za dnia i wyjechałem prędzej niż zwykle, około 16:30. Po drodze analizowałem nasze dotychczasowe hole na tej wodzie, na tym stanowisku. Wszystkie karpie, dosłownie wszystkie szły za wszelką cenę w lewo, niezależnie od tego gdzie brały. Jeden nawet wziął nam z prawej strony przy samych trzcinach, a i tak przepłynął po braniu na wodę i odbił w lewo. Pomyślałem, że może tam mają jakieś swoje miejsce, może tam czują się bezpieczniej, więc spróbowałem rzucić jeden zestaw właśnie w lewą stronę, na markerze wyszła mi głębokość około 2,5 metra. Zanęciłem trochę kulek na zestaw, drugi zestaw w naszą stałą miejscówkę, z której widzieliście ryby w poprzednim poście. Po rozwinięciu usiadłem w aucie, zjadłem coś, chwilę poprzeglądałem coś w telefonie. Nie minęło chyba nawet pół godziny - 2 piknięcia na centralce, wychodzę z auta, idę w kierunku wędek (jakieś 10-15 metrów) i widzę jak swinger jest pod wędką. Zaczynam biec, ale nagle swinger opada. Pomyślałem, że albo jakaś mniejsza ryba, albo spinka, ale nagle znów się naprężył, bez odjazdu. Patrzę, a wędka jest wygięta dosłownie w pół w bok. Po uniesieniu jej poczułem ogromny opór, ryba szła jak motorówka w lewo, z ogromną prędkością. Nie byłem w stanie zrobić dosłownie nic, weszła daleko za trzciny. Pomyślałem, że już w nich zaparkowała, więc zacząłem iść powoli wzdłuż nich, ale niestety już powoli kończył mi się zasięg moich woderów i bałem się, że do ryby nie dojdę. Poczułem znów szarpanie i zauważyłem jak żyłka zaczyna powoli odchodzić na wodę. Nagle nawrót i znów z potężną szybkością w trzciny, tym razem jeszcze głębiej, żyłka już dosłownie się o nie opierała, a ryba była w nich. Bez zastanowienia zacząłem wchodzić w trzciny, tak żeby móc iść w kierunku ryby, ale znów czuje szarpanie, znów odjazd, wzdłuż trzcin, ryba odjechała już na jakieś 40 metrów, była totalnie poza moim zasięgiem. W tym momencie zaczęła odbijać na wodę. Poluzowałem totalnie hamulec i czekałem, nie chciałem w żadnym stopniu jej hamować ani zatrzymywać. Wypłynęła dosłownie na przeciwko mnie, teraz już pomyślałem, że jest moja. udało mi się ją podholować bliżej mnie, tak, że zdawało się, że mam ją pod kontrolą, ale stałem przecież na głębokości prawie 1,5 metra, a po lewej i prawej stronie ode mnie był pas trzcin. To wszystko trwało jakieś 15 minut. Mimo, że ryba była już na wodzie, ciągle próbowała odjeżdżać, kilka razy znów próbowała wjechać w trzciny, ale ostatecznie zmęczyła się i poddała. W moim podbieraku wylądował przepiękny karp. Wróciłem z nim do brzegu i żeby nie było zbyt pięknie, to złamałem podbierak, gdy próbowałem go złożyć. Niestety, ale i tak mieliśmy kupić nowy, więc w końcu mamy do tego prawdziwy powód! Wpakowałem karpia do worka, zadzwoniłem do Kacpra, żeby przyjechał cyknąć zdjęcie i przywieźć zapasowy podbierak i czekałem jednocześnie modląc się, żeby nie było brania zanim nie zjawi się Kacper. Kolejny piękny karp z naszej pobliskiej dzikiej wody, kolejna dwucyfrówka w tym sezonie. Ten zdecydowanie zafundował mi najbardziej stresującą walkę w tym roku(nie licząc amurów). Teraz po ochłodzeniu naprawdę liczymy na to, że ryby zaczną intensywnie żerować i połowimy jeszcze w tym sezonie naprawdę ładne sztuki!
Pozdro i udanego wędkarskiego września!